Kobieta – opowiedzmy ją od nowa

0
646
- reklama -

Słowiańska ofiara – to ofiara z ludzkiego życia – całego i jedynego jakie mamy, to ofiarowanie się bogom, to ofiarowanie się całkowite i bezwzględne (pozbawione jakichkolwiek warunków). Kobieta jako ofiara – występuje nie raz w  pracach Mariana Wawrzynieckiego, bo życie kobiety jest cenniejsze niż życie mężczyzny, taki jest słowiański sposób myślenia. Kobieta jest bezcenna, jest najważniejsza, jest pod ochroną szczególną całego plemienia – nie trzeba tego tłumaczyć w skomplikowany sposób, dlaczego właśnie tak. Więc kobieta oddająca swe życie na ołtarzu ofiarnym – to jest niewyobrażalne poświęcenie ze strony jej samej (stworzonej do dawania życia, a nie do przyjmowania śmierci) i ze strony plemienia, które ją oddaje bogom.

To najlepszy przykład w sztuce, który pokazuje, że ofiara dla Słowian miała zupełnie inne znaczenie. Tu mówimy o wielkiej bohaterce, która oddaje to co najcenniejsze, życie dla dobra ogółu. Kobieta była największym dobrem, które należało chronić i czcić. Wawrzyniecki dzisiaj dla wielu katolickich i prawicowych środowisk jest artystą wręcz zakazanym, a na pewno bluźnierczym, bo wprowadzany przez wieki „święty patriarchat” mocno wypaczył rolę kobiety, a nawet ściągnął ją do poziomu nieludzkiego, o którym mogą decydować tylko mężczyźni. Przez stulecia kobieta przedstawiana była jako ta słaba, bezbronna, często głupia i nadająca się tylko do prostych domowych czynności. Opowieść o kobietach snuli mężczyźni i dobrze znamy to z literatury: „Kobieto! puchu marny! ty wietrzna istoto! Postaci twojej zazdroszczą anieli, A duszę gorszą masz, gorszą niżeli!…” – pisał Adam Mickiewicz. I która z nas w swoim życiu z pogardą lub w żartach nie usłyszała podobnego tekstu?

Usłużność kobiety i jej niewielkie znaczenie podkreślał również sam Henryk Sienkiewicz w „Potopie” pisząc: „Jędruś, jam ran Twoich niegodna całować”. 

Jeśli więc o kobietach opowiada się z męskiej perspektywy, to nie widzimy silnych kobiet, które radzą sobie w trudnych okolicznościach, tylko takie, które mężczyzna może zdominować, osaczyć i nimi rządzić. I tak trochę myślimy o kobietach jako o biernych ofiarach trudnych sytuacji, po prostu automatycznie korzystamy ze schematu, jaki mamy zakodowany w głowie.

- reklama -

Kobiecie dzisiaj w XXI wieku w Polsce, ale nie tylko, wciąż nie chce się oddać pełnych praw do Bycia Człowiekiem. I wciąż mężczyźni urządzają kobiecie jej własne życie. W przypadku przemocy seksualnej, psychicznej czy fizycznej wobec kobiet nieustannie przerzuca się winę na nie same. W przekazie medialnym wciąż mówi się o kolejnych przypadkach skrzywdzonych kobiet. Pokazuje się je jako ofiary. Nie buduje się informacji, tak by w pierwszej kolejności pokazać domniemanego oskarżonego. Mówimy „kobieta została zgwałcona”, zamiast „mężczyzna/sprawca zgwałcił kobietę”. Nie zastanawiamy się jednocześnie, skąd się wzięło przyzwolenie na gwałt albo kim jest oprawca.

Aby zmienił się język, musi nastąpić zmiana opowieści o kobiecie

Przemoc nie powinna definiować kobiety. Dlatego jestem za sformułowaniem: „osoba, która doświadczyła przemocy”. 

Zwracam na to szczególnie uwagę, bo jak nazywamy daną osobę, tak później tę osobę traktujemy. Jeśli postrzegamy osobę jako ofiarę, to my też do tej osoby mówimy jak do ofiary. Nie koncentrujemy się na tym, żeby np. coś z tym zrobić, tylko bardziej się koncentrujemy na empatii, która oczywiście jest bardzo ważna, ale znów – koncentracja jest na kobiecie, a nie na tym, żeby zmienić sytuację albo na tym, żeby rozliczyć sprawcę. 

Natomiast musimy pamiętać, że zgodnie z prawem póki wina nie jest orzeczona, to powinno się nazywać kogoś oskarżonym. Z jednej strony to jest ważne – mówi nam, że rzeczywiście trzeba dowodzić winy. Z drugiej, zaryzykowałabym, że to spłyca całą historię.

Niestety, i to w kulturze, która normalizuje przemoc. Używałabym więc sformułowania „potencjalny sprawca przemocy”. Ono mówi nam o ciężarze winy, czy potencjalnej winy, a nie jest obraźliwe, bo już powiedzenie o kimś „kat”, nie pozostawia przestrzeni, żeby w ogóle dowodzić winy. Skazujemy samym słowem.

Przemoc językowa wobec kobiet może się rozgrywać na wielu płaszczyznach, choćby ustawianiu patriarchalnych wzorców. Wystarczy, że zapytam „wybierasz karierę czy dziecko?” – i wiadomo, że to pytanie do kobiety, prawda? 

W wielu przypadkach nie obarczamy odpowiedzialnością mężczyzny, przeważnie to kobietom przypisuje się zarówno winę, jak i obowiązki. Podam parę przykładów.

Kiedy mężczyzna zgwałcił młodą, nastoletnią dziewczynę, opinia publiczna nie pyta, gdzie był w tym czasie ojciec i dlaczego pozwolił jej wracać do domu o 24:00, ale pytanie zawsze kierowane jest do matki. Jak mogła pozwolić jej tak się ubrać? Co w tym czasie robiła? Jak ją wychowała? 

Żeby się przekonać, jak bardzo okrutne potrafi być w swoich ocenach społeczeństwo, wystarczy przeczytać komentarze. Ale takich przykładów jest więcej. Kiedy dochodzi do sytuacji, gdy mąż bije żonę, to od razu pojawiają się komentarze, że czasem to trzeba ustawić kobietę albo po co mu pyskowała? Wina od razu kierowana jest na samą pokrzywdzoną.

Przytoczę też przykład, który mocno mną ostatnio wstrząsnął: Na kilku (jedynie słusznych) portalach informacyjnych pojawił się tytuł: „ Matka porzuciła małą, bezbronną kruszynkę”, na innym zaś: „Kolejne dziecko porzucone przez matkę”. To pokazuje w jakiej roli i na jaki ostracyzm społeczny skazujemy tę kobietę. Nikt nie sprawdził, czy przypadkiem dziecko w oknie życia nie było zostawione przez ojca. Nikt nie zapytał, gdzie był wtedy ojciec. Dlaczego ta kobieta zdecydowała się na oddanie dziecka do okna życia? Nikt nie docenił, że w ogóle zdecydowała się na tak trudny krok. Przecież nikt nic o tej kobiecie nie wiedział, ale i tak poddano ją pod społeczny lincz. 

Tak działa patriarachalny schemat. Pozbawił mężczyznę współodpowiedzialności za dziecko, obarczając winą kobietę.

Czy można starać się zmieniać język, żeby jednocześnie zmienić rzeczywistość?

Trudno nagle zmienić tak zakorzenione myślenie. Trudno zmienić również podejście do narracji wokół tematu, skoro nawet publiczne media od lat torują drogę w takim postrzeganiu kobiet. Po stokroć trudna to zmiana, skoro nawet kościół katolicki tak mocno spłyca rolę kobiety.

Język, którym się posługujemy, ma ogromne znaczenie. Hipoteza dwóch amerykańskich językoznawców – Edwarda Sapira i Benjamina Lee Whorfa – mówi, że to używany przez nas język wpływa na postrzeganą rzeczywistość, czyli jeśli np. Lapończycy mają 30 określeń na śnieg, to oni widzą, że ten śnieg jest bardzo różny. Tak samo, jeśli będziemy mówić np. przemoc seksualna, przemoc finansowa, przemoc psychiczna itd., to my zaczniemy ją dostrzegać.

Jeśli wprowadzamy jakieś słowo, to automatycznie zwracamy uwagę ludzi na dany problem.

Dlatego używanie żeńskich form albo zmienianie pewnych terminów jest kluczowe, bo daje nam nową kategorię myślenia.

Marian Wawrzeniecki (1863-1943). Ten niezmiernie ciekawy, acz zapomniany artysta był malarzem (uczniem Jana Matejki), pisarzem, naukowcem, pionierem archeologii, religioznawcą i niestrudzonym propagatorem słowiańszczyzny. Wawrzenieckiemu nieobca była religia naszych przodków, i to wersji dowodzącej jego głębokiej wiedzy o zasadach Wiary Przyrodzonej. Jego wiedza miała tak głębokie korzenie, że wprawiała w zakłopotanie publicystów, polemistów i różnego rodzaju adwersarzy, którym brak było zwyczajnie w dyskusjach z nim sensownych argumentów opartych na ówcześnie dostępnych opracowaniach tematu. Dla Wawrzenieckiego najważniejszym kształtującym go okresem były studia w Krakowie, bo chociaż był uczniem Jana Matejki, to jednocześnie był też wielbicielem talentu i wiernym słuchaczem ówczesnego wieszcza słowiańszczyzny – Stanisława Wyspiańskiego.