Marzenia sponiewieranego pasażera

0
1210
Fot. Florianus. Obraz z Muzeum Kolei Wąskotorowej w Sochaczewie.
- reklama -

Blisko związany z Cieszynem pisarz Kornel Filipowicz napisał na początku lat 60 ubiegłego wieku opowiadanie zatytułowane „Po trzydziestu latach”. Bohater tego opowiadania ma na imię Jan, lecz można go uznać za alter ego autora – samego Kornela Filipowicza. Do miasta swojej przedwojennej młodości Jan  przyjeżdża po wielu latach pociągiem. 

Pociąg zbliżał się do tego miasta cicho, jakby się skradał; zatrzymywał się na małych stacyjkach na krótką chwilę i natychmiast, jeszcze dobrze nie stanąwszy, ruszał dalej. Linii kolejowej towarzyszyła kręta, płynąca głęboko w wysokich brzegach i ukryta w krzakach rzeczka. Jan stał w otwartym oknie, patrzył i usiłował dojrzeć wśród krzaków i trawy wodę. Pociąg jechał teraz z góry, pochylał się na zakrętach, mijał parterowe domki, wąskie pasy ściernisk i podorywek, ogrody z żółknącą fasolą i sady, od których wiało wilgotnym chłodem; nagle zaczął ostro hamować, zatrzymał się, i to już było tu. Jan zdjął z półki plecak i wędziska i wysiadł z wagonu.Wyszedłszy na peron, poczuł się trochę obco i, jak mu się często zdarzało, pożałował tego, co zrobił – przyjazdu tutaj. Ale nie było już odwrotu; strumień pasażerów niósł go w stronę wyjścia. W bramie stary człowiek w kolejarskiej czapce wyjął mu z ręki bilet i Jan znalazł się na czarnym żużlowym chodniku prowadzącym do centrum miasta.

Uważny cieszyński czytelnik – musi to jednak być czytelnik należący do starszego pokolenia, które  jako tako pamięta lata 60 poprzedniego wieku – w mieście opisanym przez Kornela Filipowicza w opowiadaniu „Po trzydziestu latach” łatwo rozpozna Cieszyn i jego okolice – rynek, hotel „Pod Jeleniem” z jego restauracją, ulice wzdłuż granicznej rzeki. I oczywiście  stację kolejową. Młody czytelnik czytający opowiadanie Filipowicza może się zdziwić. Jak to? Sześćdziesiąt lat temu normalnie dojeżdżało się do Cieszyna pociągami? I podróżowało nimi mnóstwo ludzi? I na stacji kolejowej pracowali kolejarze, a w kasach bilety sprzedawały kasjerki? I była poczekalnia, przechowalnia bagażu, dworcowy bar i toalety? Tak, tak, jak najbardziej. A porządku pilnowali sokiści. I można było z Cieszyna wyjechać pociągiem niemal o każdej porze, bo regularnie,  częściej w dzień a rzadziej w nocy, odjeżdżały stąd pociągi przynajmniej do Bielska- Białej i do Zebrzydowic. I można było normalnie, codziennie jeździć pociągiem do pobliskich miasteczek i miejscowości, takich jak choćby Goleszów? Owszem, owszem, tak, tak, tak. A teraz – w drugiej dekadzie XXI wieku – jest  to w Cieszynie nie do pomyślenia. Wtedy, w samym środku PRL-u było to zwykłe, dostępne, codzienne, normalne. PRLowskie Polskie Koleje Państwowe, nie podzielone, nie rozbite, nie zawłaszczone przez pazerne spółki jako tako działały. Niestety, potem w wolnej, demokratycznej i kapitalistycznej Polsce niemal całe polskie kolejnictwo zostało zniszczone. W Cieszynie, w Zebrzydowicach i w innych miejscowościach Śląska można było tylko bezradnie się wściekać widząc jak w ruinie pogrąża się kolejowa infrastruktura, rdzewieją trakcje i tory zarasta trawa. Nie byłoby wyjścia z tej ruiny i beznadziei, nie byłoby zielonego światła w tej rozpaczliwej, cieszyńskiej ślepej kiszce, gdyby nie akcesja Polski do Unii Europejskiej, czyli gdyby nie możliwość pozyskiwania dotacji z europejskich funduszy i programów.

    To właśnie w dużej części ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego,  po wielu beznadziejnych latach infrastrukturalnej zapaści, wyremontowano budynek stacji kolejowej w Cieszynie. Rozmyślnie nie nazywam tego budynku kolejowego dworcem. Nie jest to bowiem dworzec kolejowy jak się patrzy, ze wszystkim, co do takiej placówki przynależy, taki jak dworzec zaraz za granicą w Czeskim Cieszynie. W polskiej części Cieszyna, odrestaurowany budynek stacyjny dawnej, austriackiej „Kolei Miast Śląskich i Galicyjskich”  (Schlesischen und Galizischen Städtebahnlinie) został włączony w nowy, hybrydowy twór zwany przez lokalne władze zintegrowanym węzłem przesiadkowym. Oddano go hucznie do publicznego użytku i włączono do komunikacji w przeddzień tegorocznego święta pracy. Jednak w Cieszynie jak to w Cieszynie – nic tu nie może cieszyć zupełnie i naprawdę.  Obiekt, który zaprojektowano gdzieś poza Cieszynem i zbudowano przy ulicy Hajduka, jest pod względem architektonicznym ledwie kompleksem przystanków, produktem dworcopodobnym. To okropna hybryda,  gdzie nowa, autobusowo – przystankowa część wykonana z surowego betonu degraduje dawny,  skromny, lecz szlachetny, zbudowany z solidnej cegły budynek stacyjny zaprojektowany w stylu jednolitym dla wszystkich budynków stacyjnych c.k. „Kolei Miast Śląskich i Galicyjskich”. Ten dawny budynek jest zabytkiem austriackiego c.k. kolejnictwa, ale nie ma tu nigdzie na widocznym miejscu żadnej wzmianki na ten temat. Tak jakby inwestor, który stary c.k. budynek stacyjny w końcu odnowił, wstydził się jego pochodzenia i historii. Nowa, jakoby zintegrowana, autobusowa część tego hybrydowego kompleksu pasuje do poczciwego budynku starej stacji jak pięść do oka. 

- reklama -

Nowy cieszyński obiekt quasi-dworcowy nazwany został w urzędniczo-menedżerskiej, pseudotechnicznej nowomowie zintegrowanym węzłem przesiadkowym. Jednak przesiadki należą tu jak na razie do rzadkości. Tymczasem ten hybrydowy komunikacyjny węzeł w większym stopniu pełni funkcję dworca autobusowego i sprawia takie wrażenie, jakby zbudowano go głównie po to, aby w okolicy przybyło miejsc parkingowych dla samochodów. Pasażerowie mogą się tu przesiadać przede wszystkim z samochodów do autobusów oraz z autobusów do zastępczych autobusów kolejowych, ponieważ trwa remont odcinka linii kolejowej Cieszyn-Zebrzydowice. A w dodatku firmy przewozowe oferujące przewóz pasażerów w stronę Ustronia, Wisły, Istebnej i Koniakowa, a także Kończyc Wielkich – czyli dotyczy to mniej więcej połowy powiatu – nie korzystają ze zintegrowanego węzła przesiadkowego, bo – jak twierdzą ich szefowie – ich autobusy na dworcu się nie mieszczą. Na starym dworcu przy Korfantego i Kolejowej wszystko się mieściło. Ale trudno, żeby teraz wszystko zmieściło się w obszarze zintegrowanego węzła,  skoro  ogranicza go wznoszone gmaszysko galerii handlowej oraz parkingi przy ulicy Hajduka, która w związku z węzłem przesiadkowym zupełnie straciła swój zabytkowy – bądź co bądź – charakter i której mieszkańcom szczerze współczuję. Nie wydaje mi się, żeby ta okolica była dla nich przyjazna i żeby oni mogli się jakoś z tym nieszczęsnym węzłem harmonijnie zintegrować. Ale ponieważ Cieszyn jest generalnie niezbyt przyjazny dla swoich mieszkańców, więc nie będę się specjalnie nad dolą mieszkańców ulicy Hajduka użalał. Może kiedy już wspaniała galeria handlowa „Stela” zostanie oddana do użytku, mieszkańcy tego zakątka zintegrują się z jej sklepami i salonami sprzedaży. Choć równie dobrze może się przydarzyć coś przeciwnego. Aby uniknąć integracji z galerią handlową i węzłem przesiadkowym, biedny, niezintegrowany mieszkaniec kamienic przy ulicy Hajduka  będzie wolał stamtąd uciec na zawsze.  Tym bardziej, że próby integracji pasażerów z kierowcami autobusów mogą – jak się niedawno okazało – zakończyć się pobiciem.

Na początku czerwca czescy miłośnicy starego kolejnictwa bez bicia obchodzili 130 rocznicę uruchomienia linii kolejowej Kojetin – Cieszyn – Bielsko.  Czyli już w lecie 1888 roku można było pojechać pociągiem z Cieszyna do Bielska i z powrotem. 2 czerwca 2018 roku z  okazji  130 rocznicy otwarcia linii kolejowej nr 190 czeski państwowy przewoźnik kolejowy České dráhy zorganizował uroczysty przejazd starego pociągu z parową lokomotywą z Wałaskiego Międzyrzecza do Czeskiego Cieszyna, a mieszkańcy obu części miasta nad Olzą mogli się wybrać na jubileuszową wycieczkę starym pociągiem z Czeskiego Cieszyna do Frydka-Mistka i z powrotem. Niestety, nie można było jubileuszowej jazdy zabytkowym pociągiem parowym pociągnąć dalej aż do Bielska, ponieważ trakcja kolejowa na odcinku Cieszyn – Bielsko jest nieczynna – zniszczona i zarośnięta trawą.  I tak właśnie jaskrawo przejawia się różnica cywilizacyjna pomiędzy polskim i czeskim podejściem do transportu kolejowego, komunikacji i cywilizacji w ogóle. Z Czeskiego Cieszyna bez problemu dojedzie się pociągiem do Ostrawy czy Pragi, a kolejowe połączenia są zintegrowane z lotniskami. Tymczasem z polskiego Cieszyna ani do Bielska ani do Warszawy pociągiem się nie dojedzie. Szkoda w ogóle bawić się w porównywanie obecnego stanu polskiego kolejnictwa do transportu kolejowego w Czechach. Ręce i nogi opadają. A České dráhy – co jest logiczne i dorzeczne, bo u naszych południowo-zachodnich sąsiadów państwowy przewoźnik kolejowy nie uległ degeneracji i rozbiciu na pochodne firmy i spółki – obchodzą w tym roku stulecie swojego istnienia. Polscy przewoźnicy – ani Koleje Śląskie ani PKP PLK – nie uważają się chyba za spadkobierców i następców przedwojennych polskich kolei. Nie mają poczucia historycznej ciągłości i tożsamości. Nie przejęły się też 130 rocznicą otwarcia linii kolejowej Kojetin – Cieszyn – Bielsko i nie próbowały jej uczcić jakimiś atrakcjami.  Trudno żeby zdewastowana, opuszczona trakcja  była dla ludzi jakąś atrakcją. Bo w obecnym stanie trakcja na linii Cieszyn – Bielsko  nadaje się świetnie jako scenografia do filmu o tematyce post-apokaliptycznej, ilustracja w serialu o zniszczeniu cywilizacji po wymarciu ludzkości. 

Nie wiem, czy gdzieś na Śląsku są na chodzie stare parowozy i stare składy. Ale zanim wskrzeszona zostanie linia kolejowa Bielsko-Biała – Cieszyn, może powołana niedawno komisja ds. transportu kolejowego Śląska Cieszyńskiego rozważyłaby możliwość uruchomienia stałej linii z retro pociągiem między Cieszynem i Wisłą Głębce. Byłby to projekt bardziej efektywny i atrakcyjny turystycznie niż koncept wskrzeszenia cieszyńskiego tramwaju. Nie musiałaby to być od razu wąskotorowa ciuchcia. Podróż zabytkowym składem pod parą między Cieszynem i Wisłą Głębce mogłaby się odbywać przynajmniej w weekendy. Oczywiście, byłoby ważne, żeby ta podróż nie trwała za długo  – najwyżej półtorej godziny. Taka retro linia kolejowa bardzo by się pod Beskidami przydała. Jazdę starym składem pod  parą można by pasażerom umilać koncertami, turniejami szachów i gier planszowych, a także czytaniem utworów literackich pisarzy związanych ze Śląskiem Cieszyńskim. Mogłyby się tam odbywać seanse spirytystyczne, wystawy fotograficzne i kolejowe przedstawienia kabaretowe. Śpiewałoby się tylko wagonowe ballady. Można by tam także wyświetlać filmy o tematyce kolejowej, np.  „15:10 do Yumy”, „Morderstwo w Orient Ekspresie” albo „Pociągi pod specjalnym nadzorem” w ramach Kina na Granicy. Można by tam bez ryzyka pobicia organizować przyjęcia urodzinowe, wesela i sylwestry dla kulturalnych podróżników-ekscentryków. Mogłaby w tej formie działać ruchoma kawiarnia literacka, trochę jak „Kornel i Przyjaciele”, tylko na owianych parą kołach. I podczas podróży, popijając czarną kawę, herbatę rooibos  lub inne ziołowe napary, obowiązkowo czytałoby się – także na głos –  książki Kornela Filipowicza i Jerzego Pilcha. No czyż nie byłaby to urocza perspektywa  dla śląskocieszyńskiego kolejnictwa? Ale to tylko marzenia sponiewieranego pasażera polskich pociągów. Niestety, zbyt piękne, żeby w tutejszych warunkach mogły się urzeczywistnić.

Florianus