„(…) Nie możemy sprawić, żeby ciemność zniknęła, ale możemy podjąć decyzję żeby zapalić światło (…)” *
Jesteśmy, każdy na własnej wyspie, wokół szaleje morze niepokoju, jakim jest obecna epidemia koronawirusa, a my nawołujemy się wzajemnie, kiedy zaczyna nam brakować bycia ze sobą. Próbujemy zbudować sobie nowy porządek w swoim małym świecie, poukładać rzeczywistość na nowo, z małych fragmentów, powoli i z rozwagą, uspokoić strach przed niewiadomym. Najbardziej udaje się to dzieciom; tworzą własne wyspy w inny sposób i odkrywają sprawy, których w zwyczajnej rzeczywistości, nigdy nie było, albo było niewiele. Wyobraźnia i wewnętrzne światło dzieci powoduje, że tam gdzie jest pustynia nagle wyrastają kwiaty. W dziecięcych pokojach rozkwita życie, jest dużo czasu na zabawę, i nie trzeba się nigdzie spieszyć. Niektórzy dorośli nazywają to „bałaganieniem”, a jednak prawdziwe życie tętni w zabawie. Powstają domki z koców na środku dywanu, autobusy z krzeseł, teatry ze starych firanek babci, dzieła sztuki malarskiej na dużych kartkach papieru, bilety wycięte z kartoników na kino domowe, sklepy z mnóstwem drobiazgów znalezionych w dolnej szufladzie szafki, do której tak dawno nie zaglądaliśmy – bo nie było czasu. Jest też przestrzeń na nudę; zwyczajne włóczenie się po domu, patrzenie w okno – nagle chmury są ważne, przybierają rożne kształty i kolory, i światło, które odbija się w podłodze. Czas na długą rozmowę, z mamą, tatą, rodzeństwem, ze sobą. Stajemy się wszyscy uważniejsi, bardziej czuli i empatyczni. Burza na morzu jaka się rozszalała między naszymi wyspami jest jedną z wielu, jakie były w historii i zdarzą się w przyszłości. Ale od nas zależy jak nauczymy się na nie reagować; czy paniką i brakiem współtworzenia pomocy, empatii na ludzi wokół, czy będziemy próbowali zamienić zło na dobro odczytując tą burzę jako naukę dla nas wszystkich. Żebyśmy nie bali się otworzyć na cierpienie ludzi, żeby egoizm i własna wygoda nie przyćmiły tego, co naprawdę istotne. Tego typu zatrzymanie, spowolnienie jest jak gdyby powrotem do dzieciństwa, do pobycia tu i teraz na własnej wyspie z bliskimi; tutaj jest skarb, który możemy odnaleźć razem dla siebie.
Na zajęciach w mojej Małej Szkole Baletu często dzieci same tworzą własne sceny opowiadane tańcem. Z ogromnym wzruszeniem obserwuję ich ruchy, ponieważ opowiadają o sobie, swoich bliskich, o marzeniach, baśniach i sprawach najważniejszych. „Wytańczają” radosne i smutne chwile. Zatrzymanie się nad nimi jest ich skarbem. Dają prawdziwą nadzieję.
W obecnej sytuacji przypomina mi się doktor Korczak, który w środku piekła wojny stworzył dla dzieci wyspę szczęścia. W sierocińcu odbywały się koncerty, przedstawienia kukiełkowe; dzieci malowały, pisały, szyły. Dzięki sztuce udawało się nawet oszukać głód i strach. Anna Frank, natomiast, zamknięta w jednym mieszkaniu ze swoimi rodzicami i siostrą na długi okres wojny, przeżyła czas dojrzewania, pisząc pamiętnik, który był jej jedynym przyjacielem. Czytając go po latach możemy przekonać się o jej wielkim talencie pisarskim, który powstawał w małym, szarym pokoiku i trudnych czasach.
Dzisiejszy świat przyzwyczajony do komercyjnego zgiełku, zwracania uwagi na sprawy zewnętrzne, potrzebuje szarości zwykłego dnia, uważności, zatrzymania się, i wtedy, w takich okolicznościach może narodzić się prawdziwe dobro i solidarność międzyludzka (jak przyniesienie ciepłego chleba pod drzwi czy pomoc okazana starszemu sąsiadowi). To jak porównać Disneyland ze zwykłym pokojem dziecięcym. Wybuch „nadmiaru” wrażeń, stworzony przez dorosłych dla dzieci i wyspa prawdziwych emocji, uczuć, obserwacji, sztuki, mądrości dziecka. Tak naprawdę, gdy się przyjrzymy to w niedoskonałości drzemie prawdziwe dobro i piękno – jak Martyszka, córka Stalkera z filmu Tarkowskiego, która w swojej „niepełności” była najbardziej człowiecza ze wszystkich bohaterów.
Obecnie z Teatrem Tańca, jesteśmy w trakcie pracy nad nowym spektaklem pt. „Dom”. Jeszcze kilka miesięcy temu rozmawiając z uczennicami o sierocińcu Janusza Korczaka nie zdawałam sobie sprawy, że przyjdzie nam doświadczyć podobnego rodzaju odizolowania. Takie doświadczenie jest bardzo piękne, bo przemienione w taniec stanie się naszą prawdą, o której chcemy opowiadać, by inni odczuwali mniej strachu w podobnych okolicznościach. Jest też potrzebne, bo pozwala zrozumieć i uwierzyć, że zawsze istnieje możliwość zamiany zła w dobro. Możemy decydować o tym, by z siebie wyrzucić strach i nieść nadzieję innym. By pomiędzy naszymi wyspami powstały mosty przyjaźni i życzliwości.
Cały czas uczymy się życia na ziemi, chcemy porządku, stałości, bezpieczeństwa – boimy się o siebie. Kiedy przychodzi chaos, nasz strach, panika, mogą przysłonić nam wszystko co dobre. Nauczmy się, tak jak to dzieci potrafią najpiękniej, zapalać światło tam, gdzie wokół jest mrok. Dla ludzi i świata.
• Dr Edith Eva Eger „Wybór. Przetrwać niewyobrażalne i żyć”, Czarna Owca, 2017
Mariola Ptak