Nigdzie mi się nie spieszy

0
268
- reklama -

Wyobrażamy sobie muzykę do reklam jako coś gorszego, ale przecież reklamę też można zrobić fajną, śmieszną i ciekawą pod kątem artystycznym. I nie tylko po to, aby sprzedać jakąś pierdołę. Bo tak jak reklama może być świetna, tak spektakl teatralny może być przecież do niczego. Dla mnie jest ważne, żeby było pomysłowo, tak aby mogła mi się włączyć kreatywność – mówi kompozytor Franciszek Humel.

Marcin Mońka: Wyobrażasz sobie życie bez muzyki?
Franciszek Humel: Absolutnie nie. Moje życie nie mogłoby obywać się bez świata dźwięków, bo odkąd pamiętam, zawsze otaczała mnie muzyka. Bardzo szybko zacząłem sobie uświadamiać, że będzie odgrywać ważną rolę w moim życiu. Duża część mojej rodziny to aktorzy bądź osoby w ten czy inny sposób związane z teatrem. Wszyscy bardzo lubimy sztukę. Dlatego już jako dzieciak brałem udział w konkursach kompozytorskich i każda dobra opinia na temat moich prób komponowania, utwierdzała mnie w przekonaniu, że to ma sens.
 
Czyli bardzo szybko zacząłeś tworzyć swoją muzykę…
Chyba tak, choć przecież historia muzyki zna przypadki kompozytorów, którzy swoją twórczą aktywność rozpoczynali jeszcze wcześniej. Ale wtedy były inne czasy, nie było tych wszystkich wynalazków, które otaczały ludzi mojego pokolenia, jak choćby telewizor w domu (śmiech). A tak zupełnie na poważnie – już jako 12 latek byłem zdecydowany, że muzyka będzie stale obecna w moim życiu i będę robić wszystko, by wiązała się z wszystkimi moimi działaniami. 
 
Nikt nie rodzi się kompozytorem, wielu z nich rozpoczyna od gry na instrumentach. Tak było również u Ciebie?
Rzeczywiście, przeszedłem podobną drogę. Najpierw był fortepian, potem grałem również na perkusji. Jednak od początku czułem, że nie jest to życie dla mnie – nie bardzo chciałem ćwiczyć grę, nie przepadałem za czytaniem nut, po prostu miałem świadomość, że nie rozumiem muzyki napisanej przez kogoś wiele lat temu. A tak dzieje się w szkołach muzycznych – bo wiele dzieci gra utwory, których kompletnie nie rozumie, często są to bowiem kompozycje, do których trzeba dorosnąć i dojrzeć.  
Jestem również nauczycielem muzyki i mam głębokie przekonanie, że to dziecko w dużej mierze samo powinno wybierać sobie utwory, które chce grać. Dlatego nie upieram się, gdy dzieci zamiast wielkiej klasyki chcą grać kompozycje z muzyki popularnej, które również można interpretować w sposób rozbudowany tak, aby cały czas ulepszać technikę gry na instrumencie. I choć grałem na pianinie od 6 roku życia, to dopiero w Konserwatorium Międzynarodowym w Pradze uświadomiłem sobie, jaka siła drzemie w każdym z nas. Miałem tam znakomitego profesora, jazzmana i kompozytora – Marka Aanderuda, który mówił mi – „słuchaj, kiedy chcesz coś napisać, siadaj do pianina, opuść swoją bańkę i graj jednym palcem, tak jak do pianina podchodzi dziecko, które nigdy nie grało, i właśnie próbuje odnaleźć swoją melodię”. 
To bardzo specyficzne podejście, zresztą takich pomysłów i rozwiązań profesor miał zdecydowanie więcej. Nasze lekcje wyglądały zresztą tak, że przychodził na zajęcia i mówił mi, abym właśnie teraz wziął na warsztat cis-moll albo A-dur i opisał wszystko, co widzę za oknem. To tam drzemią podstawowe rzeczy, cała reszta, jak harmonia czy akordy, przychodzi później. Najważniejsza jest ta wewnętrzna melodia, wszystko pozostałe to jedynie uzupełnienie. To początkowa wizja jest najistotniejsza. 
 
A zatem jak wygląda praca współczesnego kompozytora?
No cóż, oczywiście pomagam sobie wiedzą kompozytorską, ale tylko w momentach kiedy zastanawiam się jak wybrnąć z trudnych sytuacji. To zdarza się jednak tylko od czasu do czasu. Zdecydowaną większość rzeczy, które robię, powstają na bazie improwizacji, chillowania, grania dla siebie, spoglądania przez okno i właśnie tam poszukiwania inspiracji. Stawiam sobie też różne zadania, aby połączyć ze sobą różne instrumenty, np. harfę z marimbą i fortepianem, i zastanawiam się, jak to mogłoby wybrzmieć. 
Często podczas pracy wyobrażam sobie, jak instrumenty ze sobą dialogują, wówczas na myśl przychodzą mi nawet rozmowy między ludźmi, którzy przeżywają różne stany emocjonalne, bywają wkurzeni, smutni, podekscytowani. To wszystko można wyrazić również za pośrednictwem instrumentów muzycznych. To dla mnie rodzaj zabaw kompozytorskich.
Mam zresztą kumpla kompozytora, z którym mieszkałem w czasie nauki w konserwatorium w Opawie, nazywa się Karel Mrkva, grywamy razem, analizujemy różne pomysły. Prowadzimy ze sobą taką grę kompozytorską, że nawzajem podrzucamy sobie fragment znanego filmu z jakąś ważną, kluczową sceną, wyciszamy muzykę i stawiamy zadanie, aby stworzyć własną. Mamy na to 20 minut. Poprzez taką zabawę, a sztuka powinna być w pewnym sensie również zabawą, odnajdujemy takie rejony w muzyce, których nie odnaleźlibyśmy, opierając się na czystej rutynie. 
 
Pamiętam, gdy mówiłeś mi kiedyś, że w działaniach artystycznych bardzo ważne jest stawianie sobie określonych celów, bo inaczej niewiele można osiągnąć…
Tak, i nieustannie tak działam. Potrafię np. zakładać sobie, że w danym roku zrobię to i to, aby w kolejnym pójść jeszcze dalej. Zawsze chciałem zrobić muzykę do spektaklu teatralnego i w końcu się udało – stworzyłem ją dla Teatru Cieszyńskiego i spektaklu „Szklana menażeria”. Ostatnio zaś myślę, aby stworzyć coś szerzej – marzę o tym, by np. pojawić się na Netfliksie lub przeglądzie Kino na granicy. To cel, który już potrafię sobie wyobrazić, więc jeśli pojawia się w moim myślowym horyzoncie, to wiem, że wykonam wiele działań, by po niego sięgnąć. 
W branży artystycznej ważne jest, aby stawiać sobie takie cele, żyć ze świadomością, że jest to możliwe. Inaczej nic się nie uda. Trzeba wierzyć w to, że wszystko jest możliwe. 
 
Takim celem w ostatnich miesiącach była również partytura na festiwal w Ostrawie?
 Moi znajomi zapytali mnie czy nie napisałbym dla nich utworu, duetu na gitarę akustyczną i flet poprzeczny. Pomysł dojrzewał we mnie długo, bo pisanie dla znajomych zawsze bywa trudne.
Jednak w międzyczasie udało mi się nawiązać kontakt z organizatorami festiwalu Hudební současnost w Ostrawie, pod koniec zeszłego roku zakończyła się jego 49. edycja, więc miałem dodatkową motywację. Festiwal jest poświęcony współczesnej muzyce poważnej, i propozycja wyszła właśnie od nich. I tam miałem przyjemność zaprezentować mój utwór na jednym z koncertów, w dodatku wspólnie z moim profesorem ze studiów w Opawie – panem Eduardem Shifauerem. To było świetne doświadczenie. A  i sam utwór też został dobrze przyjęty. To była dla mnie ważna sprawa, że po latach pracy z innym rodzajem muzycznych wyzwań napisałem współczesną kompozycję, którą wykonali instrumentaliści i włączyli ją do swojego repertuaru koncertowego. A w dodatku obiecali ją umieścić na swojej nowej płycie. To jedno z lepszych uczuć – stworzyć dzieło, które będzie żyć własnym życiem. 
W tym roku festiwal odbędzie się po raz 50. i mam głęboką nadzieję, że również na nadchodzącą edycję przygotuję utwór, bo przez lata brakowało mi pisania partytur.
 
Zawodowo zajmujesz się również audiobrandingiem, to chyba dość odległa dziedzina od klasycznego wymiaru muzyki?
Taki wybrałem sobie zawód. Przygotowuję muzykę ilustracyjną, i naprawdę bywają tam bardzo ekscytujące momenty, że aż żałuję, że nie podaje się w tej twórczości nazwisk twórców konkretnych realizacji. Mam więc w dorobku takie, które do dziś bardzo dobrze wspominam, jak choćby czołówka dla portalu meczyki.pl, gdzie mogłem nawiązać m.in. do oldskulowych dźwięków lat 70. i 80. Chciałem się z tym zmierzyć, bo był to czas, gdy wszyscy fascynowaliśmy się serialem  „Stranger Things”. 
Na pewno w wielu wyzwaniach pomagają zainteresowania, jak teatr i film, od dawna żyję ze świadomością, że twórcze przestrzenie też spotkają się z moją muzyczną pasją. 
 
A jednak interesuje mnie, w jaki sposób potrafisz pogodzić tak różne porządki, jak choćby tworzenie muzyki poważnej z pisaniem dźwięków dla reklamy?
Wyobrażamy sobie muzykę do reklam jako coś gorszego, ale przecież reklamę też można zrobić fajną, śmieszną i ciekawą pod kątem artystycznym. I nie tylko po to, aby sprzedać jakąś pierdołę. Bo tak jak reklama może być świetna, tak spektakl teatralny może być przecież do niczego. Dla mnie jest ważne, żeby było pomysłowo, tak aby mogła mi się włączyć kreatywność. 
Inna rzecz, że żyjemy w czasach, gdy trzeba mocno harować, zwłaszcza na początku. Trzeba mnóstwo czasu i energii poświęcić, by wystartować i być zauważonym. Dlatego oprócz komponowania pracuję jako nauczyciel w szkole oraz przygotowuję koncerty dla domu kultury. 
Udało mi się tak skonstruować swój świat, że te wszystkie prace skupiają się wokół sztuki i działań artystycznych. Wizualizuję sobie czasami sytuację, w której żyję i opłacam wszystkie rachunki wyłącznie z pracy kompozytorskiej. Wiele jednak opiera się na kontaktach i znajomościach, aby otrzymać dobre zlecenie, trzeba mieć dobrze rozbudowaną sieć relacji i znajomości, bo przecież bez tego nikt nie wie o twoim istnieniu i twoich działaniach. Nie mówię tu o protekcji, lecz o zupełnie świadomym wybieraniu współpracowników do rozmaitych projektów. Przecież tak to najczęściej wygląda – otrzymujesz kompleksowe zlecenie i potrzebujesz współpracowników – to do kogo najpierw dzwonisz? Do ludzi, których znasz, cenisz, z którymi masz już za sobą jakieś doświadczenia. Dlatego droga do spokojnego funkcjonowania w tej przestrzeni jest długa, i podobnie jak w wielu innych aktywnościach, trzeba być cierpliwym. A mi się nigdzie nie spieszy.
 
Twojej muzyki posłuchamy nie tylko w sali teatralnej, czy na koncercie muzyki poważnej, ale również w sieci, bo tworzysz nie tylko na zamówienie, ale również dużo miejsca poświęcasz pracy nad muzyką autorską…
Oczywiście, że tak, mojej muzyki można posłuchać w wielu miejscach w sieci. Jednak ostatnie miesiące były na tyle intensywne, że mniej myślałem nad w pełni autorskimi projektami, skupiając się na pracy nad zamówieniami. 
Pierwsza płyta, która się pojawiła, i którą można odsłuchać w sieci, to „Mały Książę”. Jest pokłosiem warsztatów teatralno-filmowych o długiej tradycji. Ostatnio zresztą je współorganizuję, a mam do nich sentyment, ponieważ przed laty poznali się na nich moich rodzice. Te warsztaty mają określoną formułę – spotykamy się na tydzień w wybranej przestrzeni, i pracujemy niemal przez cały czas, aby maksymalnie wykorzystać spotkanie ludzi o różnych specjalnościach. To zarazem moment, w którym robimy to, co chcemy. Możemy, np. wymyślić sobie spektakl, porozmawiać o tym, co chcielibyśmy zrealizować. Na warsztaty przybywają ludzie bardzo wielu specjalności związanych z filmem i teatrem. 
I w takich okolicznościach powstał projekt „Mały Książę”, który łączył ze sobą elementy teatru, filmu, wystawy i performance. Przygotowywałem wówczas muzykę dla całego przedsięwzięcia. 
Z kolei druga płyta – „Whispers of Earth” to projekt, który chciałem zrealizować od dłuższego czasu. Lubię analizować wszystko, co słyszę – muzykę, soundtracki, ale także dźwięki natury, gdzie zastanawiam się, co się tam dzieje. I próbuję odnajdywać schematy i matryce, które istnieją w całym tym chaosie natury. Zapragnąłem to przenieść do muzyki, gdzie zaprezentowałbym model i emocje, które ta natura przekazuje dźwiękiem, a ja prowadzę z nią dialog albo staram się imitować pewną dźwiękową formułę.  
 
 
Jeżeli chcecie posłuchać utworów Franciszka Humela, zeskanujecie kod qr:
 
- reklama -