Napierśniki, zapinki, i hoczki do żywotków – czyli z czego słynie cieszyńskie złotnictwo

0
4181
fot. Fryderyk Dral
- reklama -

Potrzeba ozdabiania ciała biżuterią pojawiła się prawdopodobnie u zarania dziejów współczesnego człowieka – liczące około 100 000 lat znaleziska przedziurawionych muszli są pierwszą zachowaną biżuterią.

Kolczyki, medaliony, pierścienie czy bransolety zdobią  ciało, pełnią funkcję typowo dekoracyjną. Biżuterii przypisać można jeszcze jedną funkcję – określa ona majętność człowieka a kiedyś pomagała też stwierdzić jego przynależność klasową.

Dzieje złotnictwa w Cieszynie. 

Cieszyn jest miejscem, gdzie sztuka w dziedzinie biżuterii może się popisać znakomitymi osiągnięciami.  Duże znaczenie ma tutaj położenie geograficzne Śląska Cieszyńskiego oraz samych miast: Cieszyna i Jabłonkowa, które znajdowały się na skrzyżowaniu bardzo ważnych szlaków handlowych prowadzących przez Bramę Morawską i Przełęcz Jabłonkowską, a to sprzyjało zapożyczeniom kulturowym i bogaceniu się ludności śląskiej. Złotnictwo cieszyńskie istnieje nieprzerwanie od XVI wieku. Na cieszyńskiej ziemi w tej dziedzinie najbardziej wsławili się mistrzowie z rodu Haasów: Leopold, Fryderyk i Karol. W połowie XIX wieku po Karolu Haasie warsztat złotniczy odziedziczył jego syn Eugeniusz Haas, który miał wielu uczniów. Spośród nich zasłynął w świecie Antoni Wybraniec zdobywając nagrody i złote medale w Paryżu oraz Wiedniu.

- reklama -

W XX wieku najbardziej utalentowanym złotnikiem był Franciszek Horak (1906 – 1976) słynący z kunsztownych wyrobów filigranowych i prac grawerskich. Jego zakład w Cieszynie działał w latach 1926 – 1976. Po wojnie Horak wykształcił trzech uczniów, jeden z nich – Kazimierz Wawrzyk (ur. 1955r.) pracuje w Ustroniu po dziś dzień wytwarzając cieszące się uznaniem, piękne srebrne ozdoby do stroju cieszyńskiego .W Cieszynie warsztat po Franciszku Horaku przejął Wiktor Pieczonka w 1986 roku.- Mój ojciec był zegarmistrzem. Horak był dobrym znajomym ojca. Często przebywał u nas w domu. Ze względu na swój stan zdrowia szukał kogoś kogo mógłby do zawodu przyuczyć. Zawsze w warsztacie było sporo uczniów ale sam zdecydowałem się by spróbować swoich sił w zawodzie złotnika- wspomina Wiktor Pieczonka.

Pieczonka pracował u swego mistrza od piętnastego roku życia a z kolei z jego warsztatu wyszło dziesięciu uczniów. Swoje umiejętności przekazał także synowi Marcinowi, który prowadzi warsztat ojca od 1997 roku. Nieustannie w zakładzie złotniczym p. Pieczonki wyrabia się biżuterie zdobiącą ludowy strój cieszyński.  Kompletny zestaw ozdób stanowią: spinka, którą na początku XX wieku zastąpiła broszka, napierśnik tzw. orpant, zapinki hoczki przy gorsecie (żywotku) – od czterech aż do dwunastu sztuk, które kiedyś sznurowano łańcuszkiem bądź wstążeczką, a teraz nosi się wyłącznie dla ozdoby. Najcenniejszym elementem stroju jest pas złocony, złożony z ornamentowanych płytek łączonych łańcuszkami, ze sznurami łańcuszków spuszczonych na biodra. Hoczki do żywotków, napierśniki i pasy charakteryzują się niezwykłą precyzją wykonania. Wytworzone z reguły ze srebra, szczególnie pięknie prezentują się w technice filigranu. 

-Hoczki do stroju ludowego robimy nadal bardzo często. Był wprawdzie taki czas kiedy zainteresowanie elementami jubilerskimi znacznie spadło. Obecnie folklor jest traktowany jako bogactwo i tradycja regionu dlatego i popyt na takie ozdoby wzrósł. Wykonujemy również łańcuchy rektorskie, cechowe i wiele indywidualnych zamówień. Wielkim wyzwaniem dla nas było wykonanie pasa dla króla romskiego. Obecnie znajduje się on w katowickim muzeum. Ale w swojej zawodowej historii mam wykonanie łańcucha zamówionego dla  Leonida Beżniewa. Składał się z 11 elementów. Każdy z nich przedstawiał cechę charakterystyczną danego powiatu. To było wyzwanie. Ale Franciszek Horak był niezwykle zdolny. Każde takie zamówienie było wyzwaniem i wspaniałą lekcją złotnictwa.  – mówi nadal pracujący pan Pieczonka. 

Całe życie Wiktora Pieczonki toczy się wokół złotnictwa. Pracuje na co dzień z synami a i wnuk myśli o pójściu w ślady dziadka. Złotnictwo stało się sposobem na życie wielu pokoleń. Trwa to dzięki pasji z jaką każdego dnia zasiada się przy warsztatowym stole. To zawód w którym nie można zwolnić. Trzeba obserwować wciąż zmieniające się trendy, technologie i stosowane surowce.  

– Dzisiaj zalewa nas masowa produkcja. Prawdziwych złotników jest już niewielu. Bardzo lubię zamówienia indywidualne, koronkowe wręcz. To zawsze jest wyzwaniem. A ja lubię takie wyzwania. Nie gonimy za nowymi technologiami. Opieramy swoje wyroby na tradycyjnym wykonaniu. I klienci naszego zakładu bardzo to sobie cenią – dodaje Pan Wiktor. 

Coby sie świyciło i coby insi zowiścili

Ni ma isto takigo miejsca na tej naszej ziymi, kaj ludzie by nie wieszali na sie co sie świyci. Nejprzód wieszali na siebie rozmajte świycónce kety, oryngle i inksze świycidła panowie szlachta, kierzi chcieli pokozać inkszym jacy to sóm ważni. Nieskorzij jak sie baby smiarkowały, że przido im to urody to też zaczły robić ganc to samo i dzisio uż  chybio im  na ciele placu, coby eszcze cosi na nim przirazić. Wieszajóm na sie przerozmajte świycidła młode dziełuchy, młodzi chłapcy, paniczki, panoczkowie, farorze, popy, murziny, indyjany, hindusy, japóńce i kaj kiery eszcze może. Widać, że uż  tymu nima kóńca, bo to wieszani to je tako wiec, kieróm widać gdo zbogatnył aji jak szmatle sie po ceście. Cosi w tych ludziach je takigo dziwokigo, że jak sie czymsi nie pochwoli, to by go roztargało na kónski. Ale to nima wszecko, bo przeca  każdy to co powiesi na karku musi mieć inaksze. To samo je s pierściónkami, orynglami, szpangami, hoczami i wszeckimi inkszymi świycidłami. Skyrs tego kiejsi w każdej dziedzinie, kierysi musioł tym ludzióm ty łozdoby przirychtwać. Nejprzód isto ty hrubsze rzeczy robili kowole, a nieskorzij jak kierysi wykopoł strzybło, a potym złoto znaszli sie tacy co uż bez majzla i kładziwka poradzili dlo ludzi cosi pieknego powyginać. Wartko łóni prziszli na to, że ludzie poradzóm na to dać wszecki pinióndze, coby sie yno ustrojić i pokozać drugimu jaki je bogocz. Coby ty wszecki świcidła były eszcze piekniejsze, kierysi prziszeł na to, coby rozmajte barewne kamiynie poprzirażować do tego strzybra i złota. Jak uż tego świycidła  zrobiło sie  na świecie za moc to kierysi wyszpekulyrowoł, coby zacznóć robić rozmajte medajle i krziże, a potym dować to zasłóżónym ludzióm. Insi wyszpekulyrowali, coby przi żyniaczce, żynichowi i młodusze naździoć na palce złote piersciónki, coby łobo  byli poznaczóni, że patrzóm ku sobie. Je to isto nejlepszy kszeft dlo wszeckich złotników, bo łóni uż downo prziszli na to, że każdy borok, kiery sie żyni na zicher kupi tyn ślubny piersciónek, coby nie wynś na cypa. A po tym jak w rodzinie dejmy na to przibydzie dziełuszek to trzeja bydzie im zrobić dziurki w łuszach i kupić u pana Pieczónki oryngle, a chłapcóm dostanie sie psinco.