„Podstawę naszego istnienia stanowi codzienność”, Jolanta Brach-Czajna, „Szczeliny istnienia”
Ciekawe, co słyszycie o świcie, w tej pierwszej chwili zawieszonej poza czasem i miejscem? Jeszcze przed zakotwiczeniem w rzeczywistości – spojrzeniem na znajome ściany i zegar (tak, emeryci też potrzebują wiedzieć, która godzina). W Błogocicach na wiosnę świat rozpoczyna się niewidocznym wielogłosowym chórem. Rytmiczne refreny bogatek i pierwiosnków, barokowe ornamenty kosów i drozdów, melodyjne piosenki wilgi i pokrzywek, energiczne przecinki rudzików. W tle jednostajny szum samochodów zgrany z łagodnym gruchaniem gołębi. Znacznie rzadziej budzi mnie warkot silnika i głosy ludzi. To pewnie dowód, że mieszkam na wsi?
Wieś potwierdzają żółte pole rzepaku, pianie kogutów i nasze bezpłatne rozrywki: piesze wędrówki, uprawianie ogrodu czy obserwowanie ptaków. A jednak nie tylko z formalnego punktu widzenia to wciąż miasto. Z ulicami, a nie jedynie numerami domów, choćby to była sąsiednia ulica Łowiecka. Z całkiem ścisłą zabudową, którą szczęśliwie zamyka nasz dom, las i granica państwa i z pozarolniczym zatrudnieniem mieszkańców. W innym przypadku mogłyby nas budzić kombajny, nie ptaki. Wymogi dotyczące statusu miasta nie są rygorystyczne. Powinno mieć powyżej 2000 mieszkańców, ale najmniejsza Wiślica ma ich jedynie 500. Za to jej pierwszy historyczny ślad pochodzi z 1079 roku a prawa miejskie z 1326. Z czułością myślę o maleńkim Humie na Istrii, z ponad tysiącletnią historią i kilkunastoma mieszkańcami. Jedno i drugie miejsce/miasto wyjątkowe, ważne dla historii i literatury. To w Wiślicy znajduje się dom Jana Długosza, w Hum pomniki głagolicy przypominają o wczesnośredniowiecznych skryptoriach i korzeniach słowiańszczyzny. Więc jeśli to nie ilość mieszkańców decyduje o miejskości, to może miejski styl życia? Szybki rytm wydarzeń, nieplanowane zderzenia ze znajomymi i nieznajomymi osobami, to oczywiste. Ale dla mnie liczy się …zapach kawy na ulicach. Dawniej, gdy palenie nie było tak tępione, aromat kawy łączył się ze smugą papierosowego dymu, tworząc unikalny blend miasta. W Błogocicach pozostaje dym z ogniska, jeśli go rozpalimy. Najbliższa kawiarnia Kamerlik jest po czeskiej stronie, 3 km stąd, więc jedyną zdobyczą miejskiego stylu życia pozostaje autobus nr 10.
Pamiętam, że dla Jaromira Nohavicy symbolem miasta były tramwaje, które szczęśliwie dla niego wciąż po Ostrawie jeżdżą. Czy dlatego wyprowadził się z Cieszyna? Czy jego tęsknotę może ukoić błyszczący i nieruchomy wagon nad Olzą? Wolałabym, żeby Cieszyn pozostał miastem książek i literatury oraz kawiarni, nie repliki tramwaju z jedną szyną.
Tak wiele jest symboli miasta, że o mało co zapomniałabym o gołębiach, niezbędnym elemencie miejskiego krajobrazu. Od nich zaczęłam ten artykuł, wypada na nich zakończyć, zwłaszcza że temat wcale nie jednoznaczny. Gdzie jest ich najwięcej? Nie w Krakowie, ale we Wrocławiu, no i wiadomo – w Wenecji. Szczęśliwie, te inteligentne ptaki zwycięsko wychodzą nawet z radykalnych programów eksterminacji. Nowe miejskie strategie opierają się na powrocie do budowania gołębników. Lokowane w wybranych miejscach, często na dachach miejskich budynków, dzięki czemu ptaki są pod opieką weterynarzy, dużo więc łatwiej kontrolować zdrowie i …demografię, zamieniając część jajek na sztuczne. Ptaki pozostają w miastach, które są ich naturalnym siedliskiem, w końcu gołębie zostały udomowione co najmniej 5000 lat temu. Przez tysiące lat wykorzystujemy wyjątkowe zdolności orientacji w terenie do przekazywania informacji, zwłaszcza w czasie wojen.
Nawet dziś zawodność systemów łączności opartych na nowych technologiach każe pamiętać o umiejętnościach gołębi bezbłędnie i szybko pokonujących tysiące kilometrów w drodze do domu. Z nieskrywanym więc podziwem patrzę na kołujące nad okolicą stado gołębi pocztowych, jakie hoduje sąsiad – działkowiec. Ćwiczą umiejętność nawigacji, wykorzystując pole magnetyczne ziemi, choć nie wiedzą, że już niedługo czeka ich wycieczka do Wrocławia i samodzielny powrót do domu.
W naszym ogrodzie pomieszkują zgrabne sierpówki, nie bez powodu nazywane synogarlicami oraz największe z całego gatunku gołębie grzywacze. Obserwujemy ich zaloty, budowanie gniazd, wykluwanie się i pierwsze loty młodych. Pamięć przywołuje wspomnienie – słodki refren cukrówek z dzieciństwa w bloku na Chrobrego.
Timothy Beatley, profesor Virginia School of Architecture, rozwinął koncepcję biofilii, wskazując na korzyści, jakie ludzie czerpią z kontaktu ze światem przyrody. Jego postulat jest wyzywająco prosty i piękny: „Musimy również zmienić wskaźniki, według których oceniamy sukces naszych miast. Wąskie ekonomiczne kryteria, które podkreślają krótkoterminową konsumpcję ekonomiczną lub bogactwo materialne, powinny zostać zastąpione lub przynajmniej zrównoważone z miarami ludzkiego i gospodarczego zdrowia – być może miasto powinno monitorować i aspirować do stanu, w którym wszyscy mieszkańcy mieszkają w dzielnicach, w których słychać śpiew rodzimych ptaków? Czy może być lepsza miara postępu?” *
*Timothy Beatley, The Bird-Friendly City: Creating Safe Urban Habitats, Island Press 2020