Okaleczone dusze ukraińskich miast. Moja historia powrotu do domu

0
394
- reklama -
Czy kiedykolwiek myśleliście o ulicach swojego miasta jak o żywej istocie? 
Codziennie chodzimy nimi pogrążeni w myślach. Przechodzimy przejściami i ścieżkami prowadzeni przez autopilota, bo codzienne trasy już dawno wyryły się w naszej pamięci i nie trzeba myśleć o kolejnym kroku. Ale co, jeśli zatrzymamy się na chwilę i spróbujemy poczuć swoje miasto. Zobaczyć i usłyszeć go jako żywą istotę, która oddycha, czuje i ma duszę… 
W końcu, czym jest miasto? Ulice, domy, skwery, małe uliczki i duże place. Miasto to mieszkańcy, którzy tworzą jego historię, nadają mu życie. Czy miasto ma duszę? Tak. Jestem pewna. 
Dla mnie nie ma nic bardziej ekscytującego niż wejście do nieznanego miasta, odnalezienie jego serca i usłyszenie jego rytmu. Po prostu wystarczy usiąść w parku lub na rynku i posłuchać. W ciągu ostatnich 20 lat odwiedziłam dziesiątki miast w różnych krajach świata. Mogę śmiało powiedzieć, że miasta mają duszę.
Nieważne, czy jest to milionowe miasto, czy tylko kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. Dusza miasta jest wyczuwalna niemal natychmiast. W szumie drzew, gwarze ulic, blasku witryn sklepowych. Trzeba tylko chcieć usłyszeć. 
Nigdy nie zapomnę, jak po raz pierwszy poczułam Cieszyn, na tarasie widokowym na Wzgórzu Zamkowym. To była moja trzecia wizyta w mieście na granicy i wtedy jeszcze nie wiedziałam, co przyniesie mi życie i jaka będzie najbliższa przyszłość. Wiał świeży wiosenny wiatr, a ja patrzyłam na Olzę i słuchałam szeptów miasta. Przemawiał do mnie szelest nowonarodzonych liści, szum wody, odległe dzwony kościołów i śpiew ptaków radujących się pierwszym ciepłem. Prawdopodobnie w tym momencie zakochałam się w Cieszynie. To malownicze miasto na pograniczu Polski i Czech połączyło w sobie dwa tak ważne dla mnie ukraińskie miasta. To, w którym się urodziłam i to, w którym dorastałam. W Cieszynie, w niesamowity sposób zbiegły się dwa światy – starożytny Lwów, którego poranne uliczki owiane są aromatem kawy, oraz młody, ale ambitny Jużnyj, którego pocałunek ma słony smak morza… Moje miasta. Jeszcze sześć miesięcy temu, podobnie jak cały kraj, swobodnie oddychały pełną piersią. Dziś ten oddech nie jest już taki świeży. Niesie ze sobą strach i smutek, oczekiwanie i nadzieję. W przeciwieństwie do innych miast Ukrainy, w które uderzyły rakiety, ich domy są nienaruszone, a ulice nie zniszczone… Ale ich dusze są złamane. Na ich placach nie słychać już gwaru rozmów, nie słychać dźwięków muzyki. Tam teraz żegnamy w ich ostatniej drodze tych, którzy tak niedawno chodzili tymi ulicami trzymając za ręce swoje dzieci… 
Granicę z Polską przekroczyłam w pierwszych dniach marca. Straszliwe, wcześniej nieznane odgłosy wojny powodowały jedynie instynktowne pragnienie bycia jak najdalej od syren i wybuchów. I tak pewnego ranka porzuciłam swoje życie na Ukrainie, kolorowe i bogate, tak starannie zbudowane i wydawało mi się takie stabilne. Znajdując się w nieznanym miejscu, wśród obcych ludzi, bez planu na przyszłość, zmuszona byłam budować swoje życie od nowa. Tak się złożyło, że właśnie tutaj, w Cieszynie. Teraz, patrząc wstecz na wszystko, co mi się przydarzyło w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, rozumiem, że był to bardziej „szczęśliwy zbieg okoliczności” niż „plan z premedytacją”. Poznawałam otaczających mnie ludzi, poznawałam miasto. We wszystkim podświadomie szukałam podobieństw z moim światem, z moimi miastami. I znalazłem ich wiele. Na przykład atmosfera Cieszyna bardzo przypomina mi Lwów. Podobne kamienice, uliczny bruk, witryny sklepowe i miłość do kawy. Oba miasta pochodzą z tej samej epoki. Jednocześnie pod względem liczby ludności i rytmu życia tysiącletni Cieszyn praktycznie nie różni się od Jużnego, miasta na południu Ukrainy, które istnieje mniej niż pół wieku. Ale mimo różnicy wieku, wielkości i położenia geograficznego okazało się, że Cieszyn, Jużne i Lwów dyskutują o tych samych sprawach i rozwiązują te same problemy. Rozwiązywały. 
Będąc w Polsce porównywałam miasta, jakie znałam w dotychczasowym życiu. Przed wojną. Mieszkając od jakiegoś czasu w Cieszynie, dużo rozmawiałam z jego mieszkańcami. Wtedy odczułam potrzebę opowiedzenia im więcej o Ukraińcach, którzy uciekli przed wojną, znaleźli się w obcym świecie i zostali zmuszeni do życia w niepewności. Otrzymałam taką możliwość pisząc artykuł dla „Tramwaju Cieszyńskiego”. Mówiłam o tym, bo byłam jedną z nich. Taką samą uciekinierką. Od samego początku otrzymaliśmy wsparcie miejscowej ludności, co pomagało nam w odnalezieniu siebie i wtopieniu się w otoczenie. Niektórym się udało. Ale byli też tacy, którzy nie mogli znieść rozłąki z domem i wrócili. Często do miejsc, gdzie codziennie rozlegały się eksplozje i było naprawdę niebezpiecznie. 
W końcu wydawało mi się to całkowicie irracjonalne – opuścić bezpieczne środowisko i wrócić na wojnę. Ale coraz więcej Ukrainek, którym (pracując w Urzędzie Pracy), zaledwie miesiąc temu pomagałam w poszukiwaniu pracy, nagle porzucało wszystko i wyjeżdżało na Ukrainę.
Minęło trochę czasu i zdałam sobie sprawę, że też nie mam innego wyjścia. Muszę jechać do domu. Bez względu na to, jak wspaniały był Cieszyn, jego mieszkańcy i ich wsparcie, moja dusza rwała się do moich bliskich. Do życia, które zostawiłam tam, w Jużnym. W moich marzeniach o szybkim spotkaniu nie wzięłam pod uwagę tylko jednego. Będąc tu bezpieczna, mając spokojny sen i dowiadując się o wydarzeniach na Ukrainie z internetu, nie wyobrażałam sobie, jak uderzające zmiany zaszły w duszach ukraińskich miast, które dzień i noc żyją w akompaniamencie dźwięku syren. Jak wygląda miasto w czasie wojny? Trudno odpowiedzieć. Dotyczy to zwłaszcza tych miast, do których nie dotarły rakiety i artyleria. Gdzie nie ma zniszczonych domów i ulic. Na zewnątrz nic się nie zmieniło. Zmieniła się dusza… 
Lwów. Różnorodny, żywy i gościnny, stał się ponury i obcy. Oczywiście życie na tym się nie skończyło. Jeżdżą tramwaje, pachnie kawą i jak zwykle można kupić kwiaty. Ale w świątyniach, gdzie zawsze panował pokój, zapanowała atmosfera przygnębienia. Teraz ludzie przychodzą tam nie tylko po to, by porozmawiać z Bogiem. Przychodzą do tych wiekowych, monumentalnych murów, które wytrzymały już niejedną wojnę, aby ukryć się przed ewentualnym uderzeniem rakiety… 
Beztroski głos Jużnego, który latem zawsze rozbrzmiewał wybuchami dziecięcego śmiechu i muzyki, zmienił się w dwa zdania: „Uwaga! Ogłaszam alarm powietrzny! Zabierz najpotrzebniejsze rzeczy i udaj się do najbliższego schronu !” i „Uwaga! Alarm powietrzny odwołany! Powróć do swojego miejsca pobytu!”. W dzień i w nocy. 
Przeprowadziłam się do Jużnego, małego miasteczka na południu Ukrainy, w 2009 roku. 60 wieżowców radzieckiej konstrukcji, 6 ulic, ogromny kompleks sportowy na ogromnym placu w centrum, bezkresne morze i równie niekończące się stepy dookoła. 34 tysiące mieszkańców. Najbliższe duże miasto, Odessa, oddalona jest o 40 kilometrów. Mikołajów jeszcze trochę dalej – 80 kilometrów. Po wielkim, tętniącym życiem Lwowie, z jego ciekawą architekturą, przytulnymi uliczkami, kawiarniami i tłumami ludzi, życie w Jużnym wydawało mi się niemożliwym. W przeciwieństwie do rodziny, która w tej zamkniętej przestrzeni czuła się zupełnie komfortowo, przez 5 długich lat starałam się wmówić sobie, że Jużne nie jest dla mnie. To nie jest moje miasto. Nie chciałam go usłyszeć i nie czułam jego duszy. Minęło 13 lat. Nigdy nie przestanę być Lwowianką. Tylko teraz też mogę nazwać się Jużnianką. Zakochałam się w sierpniowym złocistym stepie, w gorącym powiewie wiatru. Nauczyłam się rozumieć zmieniający się nastrój morza i rozpoznawać statki na horyzoncie. Poznałam mieszkańców miasta. Poznałam radość miłości i łzy rozstania. Opuszczałam Jużne na zawsze i wracałam ponownie. I w końcu poczułam duszę miasta. Usłyszałam, jak bije jego serce. W zgodzie z moim. Jak dotąd Jużne nie zostało dotknięte zniszczeniami wojennymi. Na szczęście wszystkie domy są całe i nieuszkodzone. Czego nie można powiedzieć o jego duszy. 
Wróciłam do domu w sierpniu. Jechałam i wyobrażałam sobie, jak przytulę moich bliskich, zobaczę morze, spotkam przyjaciół. Moje marzenia szybko się rozbiły o rzeczywistość: punkt kontrolny z uzbrojonymi żołnierzami na wejściu do miasta, kolczasty drut otaczający wybrzeże i pierwsza wiadomość, którą otrzymałam po przybyciu – straciliśmy kolejnego mieszkańca. Pożegnanie bohatera za dwa dni. Nigdy nie zapomnę tego słonecznego dnia. Wokół lato, gdzieś w pobliżu szum morza… Klęcząc na ulicach miasta żegnamy swojego rodaka. Obejmujemy się mając nadzieję, że kolejny alarm powietrzny nie przeszkodzi nam w godnym pożegnaniu naszego obrońcy. Jużne znajduje się 200 kilometrów od linii frontu. Jego dusza jest smutna, pełna bólu, ale cała. Mariupol, Bucza, Irpin, Charków, Sumy, Czernihów, Chersoń, Mikołajów… Co się stało z ich duszami?
Po trzech tygodniach spędzonych w domu wróciłam do Cieszyna. Nie, nie na zawsze. Tyle, że wciąż ciężko mi się przyzwyczaić do syren i spać spokojnie przy odgłosach wybuchów. Przyjechałam do mojego miasta na granicy po pokój. Po beztroskie rozmowy w towarzystwie, po uściski bliskich osób. Żeby spacerować po starych uliczkach, które przetrwały wiele wojen i nabrać sił. 
Chyba nie da się wojny zaakceptować. Można po prostu jakoś się do niej przyzwyczaić i żyć. Robić zwykłe rzeczy, pracować, uczyć się. Nie dlatego, że są tak ważne, ale po to by nie zwariować. Bo w rzeczywistości nie widzi się większego sensu w tym, co było takie ważne do tej pory. Jak spędzić weekend i co zjeść na obiad. Jakie to ma znaczenie, jeśli pocisk w każdej chwili może trafić w miejsce, w którym stoisz? Ale w końcu, dopóki nie trafi – żyjemy! Tak żyją moi krewni, przyjaciele, koledzy, którzy nie opuścili Jużnego od początku wojny. I tak przeżyłam trzy tygodnie. Zajmowałam się zwykłymi sprawami, starając się nie zwracać uwagi na nowe realia. W pracy, kiedy wyły syreny, wychodziłam z biura na zewnątrz zgodnie z nowymi rozporządzeniami. Budziłam się w nocy i nie mogłam zasnąć. Nie, nie schodziłam do schronu. To dziwne uczucie. Kiedy zdajesz sobie sprawę, że nie ma wyjścia. Bo prawdziwych schronów przeciwbombowych nie ma. Po prostu leżysz, wsłuchujesz się w nocną ciszę i czekasz na to co nieuchronne. Do tej pory mieliśmy szczęście – pociski omijały nasze miasto. 
„Uwaga! Alarm powietrzny odwołany…” 

Ukraińskie miasta żyją. Świętują ważne daty, opłakują zmarłych, przyjmują dzieci w szkołach i przygotowują się do zimy. Ich serca biją! 

Скалічені душі українських міст. Моя історія повернення додому

 
Чи задумувалися ви колись про вулиці свого міста, як про щось живе? Щодня ми ходимо ними, заглиблені у свої думки, крокуємо переходами та стежками керуючись автопілотом, бо маршрути давно закарбовані у пам’яті і немає потреби замислюватися над наступним кроком. Але що, як зупинитися на мить і спробувати відчути своє місто? Побачити і почути його, як живе створіння, що дихає, відчуває і має душу…
Адже що таке місто? Вулиці, будинки, сквери, маленькі провулки і великі площі. Місто – це жителі, що творять його історію, що дають йому життя. Чи має місто душу? Так. Впевнена, що має. 
 
Для мене немає нічого більш захоплюючого, ніж потрапити у незнайоме місто, знайти його серце і почути його стук. Просто сидіти у сквері чи на головній площі і слухати. За останні 20 років я відвідала десятки міст у різних країнах світу. Я можу впевнено сказати – міста мають душу. Неважливо чи це місто-мільйонник, чи лише на кілька десятків тисяч мешканців. Душа міста відчувається майже одразу. У шелесті дерев, гомоні вулиць, відблисках вітрин. Варто лише прислухатися.
Я ніколи не забуду коли вперше відчула Цешин. Це сталося на оглядовій терасі Замкової гори. Це був мій третій візит до міста на границі, і тоді я ще не знала, що принесе мені життя і яким буде найближче майбутнє. Я стояла на свіжому весняному вітрі, дивилася на Ользу і слухала шепіт міста. Воно промовляло до мене шелестом новонароджених листочків, шумом води, далекими дзвонами костьолів і переспівами птахів, що раділи першому теплу. Напевно, саме у цей момент 
я закохалася у Цешин. Це мальовниче місто на границі Польщі та Чехії поєднало в собі два українські міста, таких важливих для мене. Те, в якому я народилася, і те, в якому подорослішала. Дивовижним чином 
у Цешині зійшлися два світи – старовинного Львова, 
з його огорнутими ароматом кави ранковими вулицями, та молодого, але амбітного Южного, чий поцілунок має солоний присмак моря… Мої Міста. Ще пів року тому вони, як і вся країна, дихали на повні груди. Сьогодні цей подих не такий свіжий. Він несе у собі страх 
і смуток, очікування і надію. На відміну від інших міст України, які зазнали ракетних ударів, їх будинки ще цілі, а вулиці не розбиті… Але розбиті душі. На їх площах більше не чути веселої музики. Їх вулицями ми проводжаємо в останню путь тих, хто ще так недавно крокував ними тримаючи за руки своїх дітей. 
Я перетнула кордон з Польщею у перші дні березня. Жахливі, незнайомі раніше, звуки війни викликали лише інстинктивне бажання опинитися якомога далі від сирен і вибухів. І так, одного ранку, я залишила 
в Україні своє життя, кольорове і насичене, так дбайливо вибудоване і, здавалося, таке стабільне. Опинившись у невідомому місці, серед чужих людей, без плану на майбутнє я була змушена будувати нове життя. Так склалося, що саме тут, у Цешині. Зараз, озираючись на все що відбувалося зі мною за останні півроку, розумію, що керувалася швидше “щасливим збігом обставин”, ніж “заздалегідь продуманим планом”. 
Я  оточувала себе людьми, огортала справами, пізнавала місто. У всьому я підсвідомо шукала тотожності з моїм світом, з моїми містами. І знайшла їх. Безліч. 
Наприклад, Цешин дуже схожий на Львів архітектурою кам’яниць, старовинним бруком вулиць  і любов’ю до кави. Вони родом з однієї епохи.
Разом з тим, за кількістю населення і ритмом життя тисячолітній Цешин практично не відрізняється від Южного, міста на півдні України, якому цього року виповниться лише 44 роки. 
Та попри різницю у віці, розмірах і територіальному розташуванню,  виявилося, що і Цешин, і Южне, 
і Львів обговорюють одні й ті ж теми та вирішують однакові питання. 
Вирішували. 
Перебуваючи у Польщі я порівнювала міста такими, якими знала їх у нормальному житті. До війни. 
Проживши в Цешині якийсь час і багато спілкуючись із місцевим населенням, мені захотілося більше розповісти про українців, що тікали від війни, що опинилися у чужому світі і були змушені якось продовжувати жити у невизначеності. Мені вдалося знайти вихід своїм думкам, дякуючи „Tramwaj Cieszynski”. Я писала про себе і своїх земляків. Про те, яку ми відчували підтримку місцевого населення, і як нам важливо було знайти себе і влитися у навколишнє середовище. Комусь це дійсно вдалося. Але були й такі, що не витримували розлуки з домом, і поверталися. Часто у найгарячіші точки, де щодня лунали вибухи 
і дійсно було небезпечно. 
Це видавалося абсолютно нераціональним – покинути безпечне середовище і повернутися у війну.  Але все більше українок, яким я допомагала у пошуках праці, працюючи на той момент у Центрі зайнятості, раптово кидали все і їхали в Україну. 
Минув, ще деякий час і я зрозуміла, що у мене теж немає іншого виходу.  Мушу їхати додому. Яким би чудовим не був Цешин, його мешканці і їх підтримка, але душа моя линула до рідних. До того життя, яке 
я залишила там, у Южному.  
У своїх мріях про скору зустріч, я не врахувала лише одного. Перебуваючи тут у безпеці, маючи спокійний сон і дізнаючись про події в Україні 
з інтернету, я не могла уявити, які разючі зміни сталися у душах українських міст, що і в день і вночі живуть під звуками сирен. 
Як виглядає місто у час війни? Важко дати відповідь словами. Особливо це стосується тих міст, до яких не дісталися ракети і артилерія. Де немає зруйнованих будинків і вулиць. Зовні нічого не змінилося. Змінилася душа.
Львів. Багатоликий, жвавий і гостинний, став похмурим і чужим. Звісно, життя тут не зупинилося. Їздять трамваї, пахне кавою і продаються квіти. Але у храмах, де завжди панував спокій, поселилася атмосфера пригнічення. Тепер люди приходять туди не лише для розмови з Богом. Вони приходять у ці багатовікові, монументальні стіни, що вже вистояли не одну війну, аби сховатися від можливого ракетного удару…
Безтурботний голос Южного, який влітку завжди звучав переливами дитячого сміху та музикою змінився на сухий чоловічий, що говорить лише дві фрази: “Увага! Громадяни! Повітряна тривога! Візьміть всі необхідні речі та пройдіть у найближче сховище!” 
і “Увага! Відбій повітряної тривоги! Усім повернутися до місць перебування!”. І вдень і вночі.
У Южне, маленьке місто на півдні України, я вперше приїхала у 2009 році. 60 висотних будинків радянської забудови, 6 вулиць, величезний спорткомплекс на широкій площі в центрі, безкрайнє море і такі 
ж безкрайні степи навколо. Населення 34 тисячі осіб. 
До найближчого мегаполісу, Одеси, 40 кілометрів. Миколаїв трохи далі – 80 кілометрів. Після великого, гамірливого Львова, з його цікавою архітектурою, затишними вуличками, кав’ярнями і шаленою кількістю людей, життя в Южному для мене здавалося насмішкою. Всупереч родині, яка почувала себе абсолютно комфортно у цьому замкнутому просторі, 
я довгих 5 років намагалася переконати себе – Южне не для мене. Його просто замало. Це не моє місто.  Я не хотіла чути його і не відчувала його душу. 
Минуло 13 років. Я ніколи не перестану бути львів’янкою. Тільки тепер я ще й “южненка”. 
Я полюбила золото степів у серпні, гарячий подих вітру. Навчилася розуміти мінливий настрій моря 
і розпізнавати кораблі на горизонті. Я знайомилася з жителями міста. Закохувалася і розчаровувалася. Покидала Южне назавжди і знову поверталася. 
І врешті таки відчула душу міста. Я почула, як б’ється його серце. В унісон з моїм. 
Наразі Южне не торкнулася війна у сенсі руйнувань. На щастя усі його будинки цілі і неушкоджені. Чого не скажеш про його душу. 
Я повернулася додому у серпні. Я їхала і уявляла, як обійму рідних, побачу знову море, зустріну друзів. Мої мрії розбилися дуже швидко. На першому блокпості 
з озброєними військовими, потім на колючому дроті, що оповив узбережжя і першою звісткою, яку отримала по приїзді – наша громада втратила ще одного жителя. Прощання з героєм за два дні. 
Той сонячний день, я не забуду ніколи. Навколо було літо, десь поряд шуміло море… Ми стояли на колінах на вулиці і прощалися зі своїм земляком. Ми обіймалися і думали про те, щоб чергова повітряна тривога не завадила нам гідно провести в останню путь нашого захисника. 
Южне. Місто за 200 кілометрів від лінії фронту. Його душа засмучена і сповнена болю, але ціла. 
Маріуполь, Буча, Ірпінь, Харків, Суми, Чернігів, Херсон, Миколаїв… Що стало з їх душами й серцями? 
Пробувши вдома три тижні я повернулася до Цешина. Ні, не назавжди. Просто мені ще важко звикнути до сирен і спокійно спати під звуки вибухів. Я приїхала до мого “міста на границі” за спокоєм. За безтурботними розмовами у товаристві, за обіймами людей, що стали такими близькими.  Щоб пройтися віковими вулицями, які вже пережили війни, і набратися сил.
Неможливо до кінця – прийняти війну. Можливо лише якось призвичаїтися і жити. Робити свої звичні справи, працювати, навчатися. Не тому, що це правильно і важливо, а щоб не зійти з розуму. Бо насправді дуже мало сенсу залишилося в тих заняттях і проблемах, які були досі. Дороги, ремонти, машини, одяг, розваги. Як провести вікенд і що з’їсти на вечерю. Яке це має значення, якщо у будь-який момент у те місце, де ти стоїш, може влучити ракета? Але зрештою, доки вона ще не влучила – живемо! Так живуть мої рідні, друзі, колеги, що не покидали Южне з початку війни. І так цих три тижні жила і я. Займалася звичними справами, намагаючись не звертати увагу на нові реалії, і слідкуючи за новими алгоритмами поведінки. Вдень, коли лунала сирена, виходила  з робочого кабінету на вулицю, вночі – прокидалася  і вже не могла заснути. Ні, не бігла у сховище. Це дивне відчуття. Коли розумієш, що виходу особливо немає. Бо немає бомбосховищ, та й зрештою, до цього ж нам щастило. Наше місто оминали ракети. Просто лежиш, прислухаєшся до нічної тиші і з якимось фатальним приреченням чекаєш. 
“Увага! Громадяни! Відбій повітряної тривоги”…
Українські міста живуть. Відзначають важливі дати, плачуть за загиблими, збирають дітей до школи 
і готуються до зими. Їхні серця б’ються і душі живі!
 
 
 
- reklama -