Pani od Literek

0
1361
- reklama -

Nieotynkowany budynek z czerwonej cegły mojej szkoły podstawowej pachniał nowością i klasy miał jasne. Kochałem szkołę tak bardzo, że nie umiałem opuszczać bez uzasadnienia lekcji. Miłość do nauczycieli wynikała z szacunku, tradycji, grzeczności, regulaminu.

Tej miłości do Pani od Literek uczyłem się tak samo jak ułamków, wzorów, dat, słówek, definicji. Czy siedmiolatek w dzień inauguracji roku szkolnego 1961/62 miał coś do powiedzenia? To nie był dla mnie najmilszy dzień, chociaż zapowiadał się tak pięknie. Słońce świeciło na niebie i w naszych sercach.

Z tej uroczystości szkolnej pamiętam chwilę, kiedy nas, kandydatów na żaków, podzielono na klasę pierwszą A i B. Z uwagi na wyż demograficzny, nasi starsi koledzy mieli nawet trzy równoległe klasy: A, B i C. Dokonana na nas selekcja była pierwszym brutalnym starciem, którego już na wstępie doświadczyłem. Oto bowiem dogadywaliśmy się z Mirkiem P., że będziemy siedzieć w jednej ławce. Aż tu nagle doznaliśmy szokującego rozdzielenia na dwie różne klasy. Nieporozumieniem ciągnącym się przez lata było przeświadczenie, wynikające ze słowa „nauczyciel”. Pewny bowiem byłem, że dlatego chodzę do szkoły, abym w niej się wszystkiego dowiedział, n a u c z y ł. Jeśli czegoś nie wiedziałem, nie pojmowałem, to podejrzewałem o to system szkolny. Był więc we mnie bunt dziecięcia wieku, który chciał, „aby pociągi się wykolejały”, tylko nie ja.

- reklama -

Z powodu tej mojej niegrzeczności, za karę często sadzano mnie z dziewczynkami o bardzo nieciekawej urodzie. Może sam byłem skutecznie brzydki w swoim zachowaniu? Największy bunt jaki podniosłem, zresztą mieścił się on w ramach poprawności regulaminowej, dotyczył ambitnego zadania napisania swojego nazwiska. Słowa szczególnego, przypisanego indywidualnie każdemu z nas osobno. Słowa, które nas wyróżnia i bardzo przylega do naszego imienia oraz godności. Oto już finalizowaliśmy elementarz Falskiego, z piękną treścią o Ali, Oli, Asie i afrykańskim Bambo. Nie poznaliśmy jednak jeszcze całego alfabetu. Z uwagi na bardzo długie moje nazwisko, wiedziałem, że nie podołam połączyć kaligrafii liter pisanych kursywą z domyślnie odczytywanymi literami drukowanymi. Zwróciłem się z tym problemem wprost do pani od nauczania początkowego. Z żalem, jakby z podszytą pretensją, dlaczego kieruje się wygórowanymi ambicjami?! Te eksperymenty nauczania mnie jedynie stresują! Mam prawo w tym wieku nie znać wszystkich liter!

Dopiero o wiele później dowiedziałem się o czterolatkach czytających gazety. Nie informowano jednak, na ile zaawansowane były w pisaniu. Z perspektywy lat ciągle to moje pierwsze potknięcie w nauce zdaje mi się emocjonalne. Ale jednocześnie uświadamiam sobie doniosłą rolę pani Anny Łomozik w rozwoju mojego piśmiennictwa. Tylko dlaczego ta moja miłość dla Pani od Literek ugruntowała się dopiero po latach?! Dzięki przytomności mej mamy, latem, z bukietem róż, w dzień imienin mej Pani od Literek, ugrzeczniony, umiejący się już podpisać swoim długim nazwiskiem, składałem Pani Ani życzenia. Bo któż „…za trudy nauki i serca kształcenia zapłacić może…”? Do dziś zostało mi z tej lekcji jedno. Nawet w wąskich rubrykach formularzy urzędowych używam wszystkich literek mojego nazwiska.

W klasie czwartej doznaliśmy pierwszych reorganizacji. Przejęła nas na jeden rok pani z klasy A, Helena Grabowska – Grzybek. Dołączyli też koledzy z innej szkoły. Najmilej wspominam lekcję wychowawczą. Nowa Pani oswajała nas z najnowszą literaturą młodzieżową czytając nam „Tarninę” niewidomego pisarza, Jerzego Szczygła. Nadal miałem problemy z pisaniem. W czasie zajęć świetlicowych, gdzie oczekując na serwowany
w stołówce szkolnej obiad, odrabialiśmy ćwiczenia i zadania domowe, zostałem zdemaskowany jako największy ignorant zasad ortografii. Dyżurująca pani polonistka nie mogła uwierzyć w znaczenie słowa, które przytrafiło mi się napisać ze wszystkimi błędami – „pszyjaciuuka”. Było mi wstyd, że nie znam zasad, które dyktują nie tylko poprawność wypowiedzi, ale jakby i życia. Źle napisane słowo odzwierciedlało relacje z koleżankami. Długo urealniało się w odnalezieniu, już poprawnie pisanej, „przyjaciółki”. Miałem jednak przyjemność słyszeć w następnych klasach od tej samej polonistki, że dyktando zaliczyłem na czwórkę, a moje wypracowania klasowe należą do czołówki. Pomimo, że za czerwonym marginesem było trochę krótkich uwag: ort, wyraż., styl.

Nauczyciele starali się nam zagwarantować nieustanny rozwój. Byliśmy na rosyjskim filmie w kinie „Piast”. Nie miałem jeszcze nawyku szybkiego czytania dialogów, więc z bajki pod tytułem „Kamienny kwiat” niewiele rozumiałem. Wyjście do teatru na spektakl „Placówka” uchroniło nas od czytania lektury. Na spotkania artystyczne w sali gimnastycznej oprócz występu magicznego kuglarza, zaproszono pisarza. Był nim Andrzej Trepka, przedstawiciel polskiego science fiction.

Od klasy piątej, z ugruntowaną świadomością pierwszej ligi, bo jednak w A klasie, prowadziła nas wychowawczo serdeczna Pani od Przyrody, Ludosława Palarczyk. Spopularyzowało się harcerstwo, więc szkolny mundurek zamieniłem na harcerski. Połowa klasy była przyrodnikami, druga geografami. Pierwszą wycieczkę, jeszcze z panią Anią
i panią Helenką z klasy A, z Cieszyna do Ustronia Polany nad Wisłę, pociągiem, żywo do dziś pamiętam. W klasach starszych dwa razy w roku uczestniczyliśmy w wycieczkach. Ale mnie się ciągle myliły położenia najbliższych gór i nie umiałem ich poprawnie nazwać. Sporo więc narobiłem uciechy kadrze pedagogicznej, kiedy zapytany odpowiedziałem, że wybieramy się na Równik. Zamiast na, w sąsiedztwie Czantorii, Równicę. Wycieczki były sprawdzianem naszych więzi. Nasza Pani od Przyrody, miała nawet marzenie, aby koleżeńskie kontakty bardziej się rozwinęły i ewoluowały w przyszłości w związki rodzinne. Jej ideałem koleżeństwa było klasowe małżeństwo. Kiedy napisałem przyjaciółce pierwszy liścik, bez błędów ortograficznych, przekazałem go kurierem, przez kolegę. Nie oczekiwałem odpowiedzi. Od razu zdezerterowałem i znalazłem sobie na przerwie azyl daleko poza strefą dziewczęcych spojrzeń. Pisałem potem w pamiętniku dla owej dziewczyny zwrotki wyznań. Na komersie tańczyłem z nią „Last waltz”. Ale dopiero na pierwszym spotkaniu absolwentów, po podróży ślubnej z jej licealną przyjaciółką, wyznałem, jak to było naprawdę, że chciałem, a coś umknęło. To znaczy sam umknąłem.

Nie wszyscy spotykani na korytarzu i w świetlicy nauczyciele uczyli mnie. Panie Francuz, Kolwas, Kisza, Łaszczyk, Orszulik, Chroboczek. Z kierownikiem szkoły, Karolem Wigłaszem, mieliśmy większość zajęć – matematykę, śpiew, geografię i chór. Pan Habryka, którego nazywaliśmy zgodnie z prawami fizyki – Constans, zastąpił pana Raszkę, też fizyka. Z tym, że pan Raszka uczył też śpiewu. Żona nowego fizyka uczyła nas chemii, a będąc jednocześnie wychowawczynią klasy B, źle oceniała to nasze, w A klasie, „pierwszoligowe” zapatrzenie w siebie. Uświadamiała nam na każdym spotkaniu w pracowni fizyczno-chemicznej, że wcale nie jesteśmy lepsi od swoich kolegów z B klasy. Myśmy
o tym wiedzieli, bo przecież wu-ef mieliśmy wspólnie z B klasą. Oczekiwałem na nowy przedmiot. I nie zawiodłem się, lubiłem lekcje historii, chociaż pani Cymorek zdawała się być bardzo wymagająca. Pewnie czułem się na lekcji języka rosyjskiego u pana Kluza. Zastąpiła go młoda, podobająca się chłopakom rusycystka. Po lekturze „Syzyfowych prac” uknuto anegdotę, że się nas w perfidny sposób rusyfikuje. Ładna, jak z żurnala pani od rosyjskiego, miała być argumentem przemawiającym za wyższością języka rosyjskiego nad innymi przedmiotami. W czas praktyk studenckich, innego zamieszania narobiły młode polonistki. Problem polegał na tym, że nie umieliśmy się, my uczniowie, skupić nad przerabianą właśnie epopeją narodową. Na szczęście wróciliśmy pod skrzydła naszej pani Kawulok, do imiesłowów, rozbioru zdań, do interpretacji, co autorowi leżało w lekturach na sercu. Bardzo chciałem należeć do Szkolnego Klubu Sportowego i nawet brałem udział w zawodach międzyszkolnych. Ale wuefista, pan Supik miał zdolniejszych kandydatów na olimpijczyków. Wielce dyscyplinującą uczniów zdawała mi się pani Kiełkowska z biblioteki szkolnej. Nie umiałem zdobyć się na odwagę, aby zbliżyć się w małej czytelni, do encyklopedii i słowników, o których marzyłem. Ale w końcu to ze szkolnej biblioteki czytałem „Trzcinę na wietrze”, „Timura i jego drużynę”, „Ludzi bezdomnych” „Serce- książkę dla chłopców”. Tą ostatnią czytałem na łące. Opisy szkolnych lekcji porównywałem z moimi zmaganiami. Po latach dorobiłem się własnego księgozbioru, a zaglądam raczej do wikipedii i na google niż w ciężkie słowniki.

Dawno nie widziałem Pani od Literek. Spotkanej na spacerze Pani od Polskiego, zdziwionej, że to pół wieku już za nami, z dzień dobry na powitanie, wpadam
w ramiona.

Tak jak powtarzała mi Matka, i uczący Nauczyciele starali się nam wpoić, że do wyższych celów jesteśmy stworzeni.

Tak, zdobyć ów cel i podpisać się pod nim, wszystkimi literkami. Pozdrawiam serdecznie Panią od Literek, dzięki której tamten Czas potrafię skrystalizować całym alfabetem.