Psychopatologia miłości, czyli wbryknięcie

0
1073
fot. Wikipedia. Pierwowzory postaci.
- reklama -

„Bądź ostrożny, kiedy pochłonięty swoimi sprawami stoisz nad brzegiem rzeki.
Możesz zostać wbryknięty do wody” Kłapouchy

Zaczyna się na dwa sposoby: ostro albo powoli. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z eksplozją w świadomości. Gdy pył opada, nagle jak ostrze wbija się w zwoje mózgowe myśl granicząca z urojeniową pewnością – spotkałem przeznaczony mi obiekt (ukochaną), istotę niepowtarzalną, jedyne źródło szczęścia, bez której życie jest płaskie i szare; jest aniołem, pochodzi z raju, itd.

Opcja druga zaczyna się znacznie wolniej, krok po kroku, powoli napięcia narasta i wszystko staje się w końcu jasne – Ona…

Obie opcje zakładają olbrzymią zmianę. Mechanizmy obronne przyzwyczajone do rutynowych działań, stają nagle wobec rzeczywistości, która je przerasta i…. głupieją („Co się ze mną dzieje?”), bezradne wobec natłoku myśli, emocji i fantazji. Organizm pracujący do tej pory na wolnych obrotach, ledwo nadąża z produkcją hormonalną na potrzeby coraz wymyślniejszych fantazji a po pewnym czasie krąży po nim tyle substancji, że logiczne myślenie staje się coraz trudniejsze. Afekt w szalonym tańcu odbija się od krańców: depresji i euforii. Następuje ogólne rozstrojenie i dekompensacja, zaczyna się stan, który niektórzy – i słusznie – nazywają stanem chorobowym. 

- reklama -

Postrzeganie obiektu miłości jest często zupełnie nieadekwatne do stanu rzeczywistego. Myśl, że oto spotkałem istotę, od której zależy moje szczęście, a często nawet życie („bez Ciebie umieram, jestem niczym!!!”) graniczy z urojeniem. Z reguły prym wiedzie całkowita idealizacja Wybranej („Mówię Ci stary, ona jest cudowna, nigdy w życiu takiej nie spotkałem, jest niezwykła…”), która może, ale nie musi się w przyszłości skończyć próbą zniszczenia obiektu („jak mogłem tego nie widzieć, ta wiedźma cały czas się mną bawiła!!!”). Zepchnięte na bok lub w ogóle niezauważone zostaną niechciane aspekty obiektu miłości („Ona jest jak anioł – ta kobieta to dzieło samego Boga”), co oczywiście – jak się można domyśleć – jest źródłem późniejszych rozczarowań i kryzysów („Panie Boże, gdzie ja miałem oczy???”). Myślenie i fantazjowanie na temat ukochanej przypomina nerwicę natręctw („nie mogę przestać o niej myśleć, cały czas chodzi mi po głowie”) lub znaną  z rozmaitych uzależnień koncentracje życia wokół niezbędnej substancji („tak bardzo Ciebie potrzebuję, nie mogę bez Ciebie żyć”). Trudno nie wspomnieć o tym, że pojawiają się problemy z klasycznymi barometrami stanu psychicznego jak sen, apetyt („jakoś marnie wyglądasz, może byś coś zjadł??) koncentracja uwagi („zamiast pracować siedzi, słucha muzyki i gapi się w okno). Pojawiają się zaskakujące refleksje dotyczące drogi życiowej („ nie myślałem, że coś takiego mnie jeszcze spotka”) oraz próby bilansu życiowego o charakterze depresyjnym („wszystko do tej pory było bez znaczenia”).

Co zresztą świata? Oj niedobrze, biada jej: ta w zależności od nie wiadomo czego staje się albo w ogóle niepotrzebna albo zostaje kompleksowo wciągnięta i wprzężona w pojawiające się uczucie. W pierwszym przypadku dla zakochanego cały otaczający świat jakby przestaje istnieć („liczysz się tylko Ty resztę mam głęboko w dupie!!!”). Po co mu on – ten świat –  skoro jest ONA, osoba , która doskonale wypełnia powstałą po ubytku rzeczywistości pustkę. W drugim wariancie praktycznie wszystko zostaje wchłonięte i zaczyna świadczyć usługi na rzecz uczucia, które rozlewa się na całe otoczenie, zmieniając jego koloryt: muzyka staje się piękniejsza, ludzie lepsi, drzewa i kwiaty przypominają o JEJ istnieniu, góry przypominają o Bogu, który jest również JEJ stwórcą, jedzenie lepiej smakuje itp., słowem wszystko lub prawie wszystko zaczyna krążyć po orbicie ostrego stanu zakochania. Człowiek zakochany porusza się jakby odrobinę nad ziemią, otoczony aurą powstających w nim fantazji.

Rokowanie jest uzależnione od wielu czynników. Niedostępność obiektu miłości („ Ona mnie nie chce!!!!!!!!!) nie sprzyja niestety powrotowi do stanu zdrowia. Jeżeli z jakiegoś powodu wybranka serca nie jest zainteresowana kontaktem („ sorki…ale możemy zostać tylko przyjaciółmi” albo ostrzej „spływaj!!!” ) to powstaje sytuacja mogąca grozić konsekwencjami w sferze psychicznej; trochę to przypomina nieprzeleżaną i niedoleczoną grypę. Czasem jako powikłanie powstaje  niezwykle trwały kompleks, wiążący życiową energię, niezależnie od wektora uczuć („nigdy już nie spotkam takiej kobiety jak Ona” lub „nienawidzę jej”). W każdej z tych sytuacji kompleks ten przypomina wrzód, z tym, że nie na tyłku lecz na psychice, utrudniając swobodny przepływ energii i zakłóca późniejsze relacje i związki.

Najlepsze rokowanie daje taki przebieg, w którym obiekt staje się dostępny i odpowiada na uczucia. Wtedy może nastąpić intensywny okres realizacji fantazji, spożytkowania nagromadzonych hormonów, zwentylowania błąkających się po głowie – i lekko już obłąkanych – myśli i emocji. Co dzieje się dalej wszyscy wiemy: uczucie i fascynacja – słabną, postrzeganie staje się bardziej zbliżone do rzeczywistości, zainteresowanie seksualne zwykle maleje, a Ona przestaje w końcu być Aniołem – ups!!! Staje się rzeczywista, a to często jest bolesne i rodzi kryzys, od którego zależy jakość dalszego związku.

Pora zająć się teraz przebiegiem nietypowym: chodzi głównie o sytuację, w której zakochaniu się towarzyszą okoliczności znacznie utrudniające realizację afektu. Na przykład posiadanie już partnera i dzieci. Co się dzieje jeżeli ostre zakochanie zderzy się z poczuciem lojalności wobec dotychczasowego obiektu, niechęcią do kłamstwa, ochotą na uczciwość małżeńską czy chociażby lękiem przed zmianami życiowymi?

W takim przypadku (posiadanie żony) cierpienie jest spotęgowane do kwadratu („ o co tyle krzyku kobieto, właśnie miałem ci powiedzieć, że mam żonę”) lub sześcianu, gdy do żony dołączone są również dzieci („Skarbie…jestem żonaty i mam szóstkę dzieci, troje z pierwszego małżeństwa, dwoje z drugiego i jedno z trzeciego, acha… moja obecna żona spodziewa się dziecka, płacę w sumie 2500 alimentów miesięcznie, ale …. najdroższa moja…. najważniejsze, że Cię kocham…”)

W takim przypadku należy poczekać na pojawienie się tzw. punktu mądrości, tzn. sytuacji, w której cierpienie, straty z sytuacji zaczynają zbliżać się do poziomu korzyści. To jest najlepszy moment na podjęcie decyzji o rozstaniu: wewnętrznym lub realnym (jeżeli doszło do związku). Takie rozwiązanie daje szansę na umieszczenie obiektu miłości w zbiorze z doświadczeniami, które z czasem staną się mądrością („ to było niezwykłe ale chyba dobrze dla wszystkich, że się tak skończyło”) a nie w psychicznym śmietniku („ nie chcę już więcej myśleć o tej koszmarnej babie”) lub w więzieniu dla fantazji („ a mogłem dotknąć raju, nigdy więcej tego nie przeżyję, byłem tak blisko”)

Czymże jest więc miłość? Wiele na to wskazuje, że pojęciem historycznym, którego nie należy już używać. Długotrwały związek to dwie dobrze dopasowane neurozy a ostre zakochanie się jest zwykłym – przypominające psychozę – złudzeniem, patologią myślenia, postrzegania i emocji. W dodatku nie można się jej pozbyć ponieważ jest niezależna od woli.

Miłość przypomina katar, leczona czy też nie (cokolwiek to znaczy w tym przypadku) i potrzebuje czasu, żeby przeminąć. Tak więc może człowiek zakochany powinien pójść na L4 i na długo położyć się do łóżka. Nie należy go na siłę namawiać żeby czuł się lepiej („głowa do góry stary, nie łam się”) lub otwierać przed nim świata innych możliwości („bracie na świecie jest tyle innych lasek”)

Należy cierpliwie, spokojnie i empatycznie wysłuchiwać wszystkich jęków zakażonej psychiki, pamiętając, że pojawiające się zwiastuny racjonalności po raz kolejny zanikną w obliczu siły uczucia.

Więc pamiętaj bo kiedy stoisz nad brzegiem rzeki i jesteś pochłonięty własnymi myślami, możesz zostać wbrykniety….

i…

„Jeżeli wbryknięto Cię do rzeki, daj szybko nura i przypłyń do brzegu, zanim ktoś spróbuje Cię wychlupać, upuszczając spory kamień na Twoja klatkę piersiową” Kłapouchy