Siedmioraki szelest czasu, czyli wyjątkowa premiera na Scenie Polskiej Cieszyńskiego Teatru

0
1360
fot. Karin Dziadek
- reklama -

„Grzebię nieboszczyków, a czas grzebie tamte chwile. I tak obaj jesteśmy grabarzami!… I nikt z nas nie płacze, ani ja za nieboszczykami, ani czas za tamtymi chwilami. Przeciwnie, obaj uśmiechamy się pobłażliwie…”

Za nami ostatnia w tym sezonie premiera teatralna Polskiej Sceny. Tym razem w teatrze mogliśmy zobaczyć „Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki” według Gustawa Morcinka. Reżyserii tego spektaklu podjął się pochodzący z Cieszyna, dyr krakowskiego teatru „Mumerus”, Wiesław Hołdys. Dzięki tej rodzimej układance powstał spektakl, który nie tylko wzrusza, ale i bawi, a na pewno pozostaje na długo w pamięci.
„Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki” to teatralna adaptacja ostatniej, wydanej za życia autora (w 1960 r.) powieści Gustawa Morcinka (1891-1963), pochodzącego z Karwiny, wybitnego polskiego pisarza, związanego ze Śląskiem Cieszyńskim. Jest to monolog osobliwego kpiarza – sowizdrzała,  kopidoła (czyli grabarza), który kopiąc kolejne miejsca wiecznego spoczynku, wspomina historię spotkanych ludzi, którzy pozostawili mu po sobie zegarki. Tą niezwykłą kolekcję grabarz przechowuje w szafie i w swojej pamięci. Każdy z tych zegarków znalazł się w jego posiadaniu w odmiennych okolicznościach – i historie tych zegarków stanowią właściwą fabułę powieści. Zderzenie z samą opowieścią wywołuje i pozostawia wrażenie trudne do zapomnienia i niełatwe do odparcia. Losy i przygody bohatera budują nowe nadzieje, dają otuchę, że przecież żyć warto i trzeba, choćby losy układały się niezwykle i zaskakująco. Joachim Rybka tak właśnie wyraża swoją wiedzę o życiu – gorzką, ale pogodną, pełną wiary w ludzi i w dobroć ich serc, nawet jeśli świat ocenia ich skrajnie inaczej.
Cały spektakl jest nie tylko wspomnieniem z życia grabarza, ale jego najważniejszą spowiedzią, taką którą odbywa się pod koniec życia. W główne role wcielają się Karol Suszka i Marcin Kaleta jako stary i młody Joachim Rybka. Reżyserowi udało się dokonać w tym przypadku rzeczy niezwykle trudnej, a to za sprawą spójności gry obu aktorów i sposobu podobieństwa prowadzeniu dialogu oraz ruchów scenicznych, które sprawiło, że widz słucha tej opowieści bez potrzeby zastanawiania się, kto jest kim. Karol Suszka pozwolił nam postać polubić od samego początku kierując narracją w taki sposób, że słucha się jej jak zwierzeń dobrego przyjaciela. Znakomitym ich uzupełnieniem są przeplatające się sceny – retrospekcje – w których Marcin Kaleta jako młody Joachim każdą historię opowiada dalej nie pozwalając się znudzić a nawet wywołując pewien rodzaj zniecierpliwienia i narastającej ciekawości na historię kolejnego zegarka. Emocje budowane są w tym spektaklu w niezwykle różny sposób od trudnych ludzkich historii przez muzykę na żywo, po wykorzystanie regionalnych pieśni ludowych. Dopełnieniem całości jest ograniczona scenografia do trzech szaf, które stają się nie tylko przejściem, ale sposobem na wprowadzenie żywych obrazów. W prostocie przekazu stały się elementem niezwykle ciekawym i plastycznym, wzbogacając odbiór scen. Pojawiają się również, co jakiś czas postacie, rzucając cień dyskretnie stając się wypełnieniem i intrygującym elementem. Nawet przytłumione światło na scenie wymusza na widzu od samego początku skupienie. W tym spektaklu najmniejszy szczegół ma znaczenie i jest z zegarmistrzowską precyzją dobrze zaprojektowanym mechanizmem.
To jeden z tych spektakli, który niepostrzeżenie zabiera nas w niezwykłą podróż przenosząc do świata, w którym najważniejszą rolę (w tym przypadku) odgrywa czas.

„… otwieram szafę i słucham siedmiorakiego szelestu czasu. Bo przepływający czas szeleści w szafie. Czasem dzwoni w uszach. Czasem milczy, bo stanął i stoi, gdyż ma czas. Inny jest czas w nocy, inny za dnia. Inny czas jest ten odmierzany zegarkiem, a inny we mnie samym, a jeszcze inny we wspomnieniach. Jest dużo czasów, a każdy inny.”

Kiedy opadła kurtyna i zgasły reflektory, a ze sceny unosił się jeszcze oddech spektaklu siedziałam nadal w fotelu wzruszona i zaczarowana historią grabarza Joachima. To taki moment, gdy wszystkie emocje mieszają się jak w mikserze i trudno stwierdzić, które z nich są silniejsze. „Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki” to przedstawienie, które wzrusza, bawi ale i pozostawia w refleksji. Cała gama zabiegów wykorzystana przez reżysera stworzyła niezwykle barwną i ciekawą opowieść.
Wielkie brawa dla Karola Suszki, który udźwignął tak rozbudowaną narrację, nadając jej niezwykłego charakteru. Suszka potrafi bawić i wzruszać w niezwykle naturalny sposób, dając popis prawdziwego aktorstwa. Ukłony należą się również Marcinowi Kalecie, który dorównał kroku mistrzowi, ale i nadał swojej postaci własnych cech. Na sukces tego spektaklu pracował cały zespół Sceny Polskiej. Szczególne uznanie należy się Halinie Pasekovej wcielającej się w postać Majki, Małgorzacie Pikus za wokalne wykonania ludowych pieśni, Joannie Litwin, Tomaszowi Kłaptoczowi oraz Iwonie Blajger i Tomaszowi Pali za oprawę instrumentalną.
Wiem, że w moich recenzjach czytelnicy szukają również słów krytyki, jednak w tym przypadku o krytykę trudno. Być może spektakl jest mniej zrozumiały dla widzów pochodzących z innych regionów Polski, bądź dla tych, którzy są tutaj gościnnie, ale może to dobry moment by obudzić w sobie ciekawość i chęć poznania historii Śląska Cieszyńskiego oraz twórczości Gustawa Morcinka. Dla mieszkańców to spektakl, który stanie się ważny, wpisujący się w historię regionu opowiadając trudne losy rodaków, a może i dziadków.
Parę lat temu podobną propozycję teatralną, o trudnej historii ślązaków, przygotował w Teatrze Śląskim Robert Talarczyk sięgając po „Piątą stronę Świata” Kazimierza Kutza, która stała się bezapelacyjnym sukcesem.
Oglądając „Siedem zegarków…” miałam porównywalne wrażenie, i po raz kolejny mogłam być świadkiem ważnego i wyjątkowego wydarzenia teatralnego. Oba te spektakle kładę na jednej półce, nie tylko za sprawą reżyserskiego i aktorskiego kunsztu, ale również wyjątkowej wartości społecznej. Dla mnie „Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki” jest propozycją festiwalową, i z pewnością polecam ją każdemu kto nie boi się wzruszeń, bo te towarzyszą spektaklowi do samego końca.
Na spektakl zapraszam na Scenę Polską Cieszyńskiego Teatru już we wrześniu.

- reklama -