SMAK AMERYKI

0
1749
fot. arch. autora
- reklama -

– rozmowa z cieszynianką, poetką, autorką kolejnej książki prozatorskiej, Elżbietą Holeksa-Malinowską

Stanisław Przybysz-Malinowski: Zwróciła się do Ciebie Książnica Cieszyńska z prośbą. Na ile ważną dla Ciebie, na ile doniosłą prośbą zakupu Twojej najnowszej książki oczekającej dopiero na zauważenie, zaistnienie. Co to za książka?
Elżbieta Holeksa-Malinowska: Tak, zwróciła się do mnie pani z Książnicy Cieszyńskiej z propozycją zakupienia mojej książki „Smak Ameryki czyli nie taki diabeł straszny”. Książnica tworzy zbiór książek napisanych przez cieszyniaków. Stąd ta propozycja. Było to dla mnie wielkie i piękne przeżycie, bycie dostrzeżonym przez tę szanowną Instytucję oraz znalezienie się w szacownym gronie cieszyńskich twórców.

Wróciłaś po wielu latach w swoją utęsknioną, ukochaną Małą Ojczyznę. Ale kiedy opuszczałaś swoje miasto, nie ustępowałaś przecież tylko miejsca tym nowym przybyszom, wówczas licznie przyjeżdżającym tu z kieleckiego, Małopolski, z Podlasia do pracy. Przybywającym, aby się tutaj osiedlić, zapuścić korzenie, być częścią naszej społeczności, cieszyniaków.
W młodości moją wyobraźnię pociągał wielki świat. Marzyłam o Wrocławiu, gdzie mieszka część mojej rodziny. Ale los wysłuchał tylko części tego marzenia, rzucając mnie do Warszawy. Później, jak widać z mojego życiorysu, stolica też zrobiła się zbyt ciasna. Wyjechałam więc „za wielką wodę” do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, gdzie przeżyłam ponad dwanaście lat, mieszkając w wielu miejscach.

Nie ustąpiłaś miejsca, bo wróciłaś, ale już do innej rzeczywistości. Czy po to, aby budować nowe spojrzenie na ten nasz pejzaż prowincjonalny? Czy musiałaś na nowo pokonywać trud integracji w rodzinnych stronach?
Po powrocie do Polski w 2012 roku, miałam bardzo mocne wrażenie, że Polska nie zaczekała na mnie, że jest to zupełnie inna, dużo bardziej ciekawa i otwarta na świat ojczyzna, niż ta, którą w 2000 roku zostawiłam. Z Cieszynem, do którego wróciłam w 2013 roku, było jeszcze gorzej. Przecież wyjechałam z niego w 1976 roku. Dlatego też Cieszyn jawił mi się zupełnie obcym miastem, w którym nie mam żadnych znajomych, nie mówiąc już o przyjaciołach. Z wielką pomocą przyszła moja koleżanka, Zdzisia Mielczarska, bardzo prężnie działająca w Cieszynie, w różnych organizacjach. Zaproponowała mi między innymi członkostwo w Macierzy Ziemi Cieszyńskiej. Jej pomoc okazała się nieoceniona. Zaczęłam też być częstym gościem na spotkaniach w Domu Narodowym, czy Bibliotece i powolutku wgryzałam się w dość szczelną substancję społeczną.

- reklama -

Twoja książka nie jest debiutem. Parafrazując znane słowa, że „ śpiewać każdy może” powiedz, jak Ci się pisało? Związany z literaturą Michał Rusinek określa twórcze pisanie jako rozkosz. Trud zaczyna się, kiedy książka już się „urodziła” i trzeba ją zarekomendować Czytelnikom.
Bycie emigrantką było dla mnie najtrudniejszą przygodą mojego życia. Chciałam o tym napisać. Chciałam też opowiedzieć o Stanach prawdziwych. Ludzie ciągle kreują swoje wyobrażenie o USA, na podstawie filmów oglądanych z pozycji wygodnego fotela. W dzisiejszych czasach rzeczywiście każdy, jeśli tylko ma taką potrzebę i trochę grosza, może mieć własną książkę. Z dystrybucją jest już gorzej. Mnie pozostaje tylko organizowanie promocji w różnych miejscach i rozprowadzanie książki prywatnie wśród znajomych. Z promocją czekam jednak na bardziej sprzyjający spotkaniom czas. Odpowiadając na drugą część pytania – „Smak Ameryki” jest drugą napisaną i wydaną własnym sumptem moją książką. Pierwszą była saga rodzinna o rodzie Holeksów i Słoniowskich p.t. „Minia, Hela, Frantek i inni”. W książce tej chciałam zawrzeć wszelkie odpowiedzi na pytania, jakie mogą zadać mi moje wnuki na temat naszych korzeni.

Dziennikarz Ryszard Wójcik jeszcze w dobie fotografii czarno-białej apelował wręcz, abyśmy rejestrowali, opisywali zastaną rzeczywistość. Czy twoja książka w jakimś sensie odpowiada na te kryteria? Ile w Twojej książce jest skumulowanych napięć, emocji? Czyż emigracja to nie wykluczenie się z jednej społeczności? Zarazem czy nie jest to próba asymilacji, w pewnym sensie nawet jakby rezygnacja z siebie, kształtowanie swego świata na nowo?
W momencie, gdy zdecydowałam się rozpocząć pisanie „Smaku Ameryki”, miałam jedno, bardzo silne postanowienie. Nie chciałam skarżyć się na swój los emigrantki. Dlatego też nie ujęłam w książce wspomnień złych. Chciałam pokazać, że mimo wszystko jakoś radziłam sobie lub raczej radziłyśmy sobie. Moja córcia przyjechała do mnie i razem ciągnęłyśmy ten nasz emigracyjny wózek. Z założenia tekst miał mieć posmak „seczuański”, czyli słodko-kwaśny i odrobinę prześmiewczy. Chciałam sprawdzić, na ile potrafię śmiać się z siebie, swoich przywar czy słabości.

Podziwu jaki rodzi świetne wydanie „Smaku Ameryki”, nie da się ukryć. A czy dotarły już do Ciebie pierwsze „krytycyzmy”, nutki zawiści, pochmurne wieści? Czy jesteś przygotowana na towarzyszącą sukcesowi aurę niechęci, lekceważenia?
Taaak, książka jest świetnie wydana. Jest to zasługą cieszyńskiej drukarni wydawniczej ARKA, a przede wszystkim pani Hani Gawlas, którą poprosiłam o pomoc, no i stworzyła małe cudeńko. Mam cichą nadzieję, że czytelnik sięgnie po moją książkę z przyjemnością, nie tylko z powodu jej dobrego wydania. Przyznam, że bardzo czekałam i to z duszą na ramieniu, na pierwsze komentarze. Póki co opinie są dobre, żeby nie powiedzieć świetne. Dotknąłeś ważnego zagadnienia. W jaką ubrać się zbroję, by nie bolała niechęć, czy niemiła opinia zrodzona z zawiści? Nie ma na to lekarstwa! Ludzie wrażliwi, wiesz o tym z autopsji, narażeni są bardzieji cierpią mocniej, gdy dotyka ich ludzka bezinteresowna nieżyczliwość. Jest nieżyczliwości, wokół nas niemało.

Celowo zrezygnowałaś z artystycznej pomocy adiustatora, fachowego zespołu redakcyjnego i promocyjnego? W twórczej pracy to chyba zbyt ryzykowne i mało komfortowe położenie, taka „jazda bez trzymanki”, taki „samotny rejs”?
Na czytelniczym rynku jest ogrom propozycji. Z łatwością można się pogubić i nie trafić z wyborem kolejnej książki do czytania. Mam też takie wrażenie, że sprzedają się przede wszystkim znane nazwiska. Fachowy zespół redakcyjny wcale nie gwarantuje sukcesu,
a przelicza się na dość duże pieniądze, które musiałabym wyłożyć. Poza tym, czy byłaby to w pełni przemyślana, moja książka, taka jaką jest teraz? Jestem „Zosią Samosią” i mówiąc to, wcale nie kreuję się na indywidualistkę, która wie wszystko najlepiej. Ale lubię mieć własną wizję rzeczy i spraw, których realizacji się podejmuję i konsekwentnie idę za tym wyobrażeniem.

Czy każdy z nas może być twórcą kreując, współtworząc kolejny nadchodzący dzień, aby był piękny, godny zapamiętania i zarejestrowania? Czy naprawdę każdy może pisać książki?
Jest takie powiedzenie, że Pan Bóg bardzo się śmieje, gdy słyszy jakie mamy plany. Dotyczy to nie tylko planów dalekich, ale również kreacji i rozumnego współtworzenia kolejnego dnia. Czy każdy może napisać książkę?
Tak! Pytanie tylko, czy znajdzie się ktoś inny, kto będzie chciał tę książkę przeczytać, nie wspomnę już o dobrym komentarzu o niej.

Komplementem byłby na pewno ewentualny postulat wpisania Twojej książki w kanon lektur szkolnych. Ale na ile taka lista lektur nobilituje, a na ile degraduje poczytność książki, jej wartość samej w sobie?
Absolutnie nie ma takiej potrzeby, by moja książka znalazła się wśród lektur szkolnych. Nie mam takiej ambicji. Poza tym, tyle jest złych opinii o współczesnym katalogu lektur! Pamiętam ze szkoły, że samo nazwanie książki lekturą, może nastawić czytającego negatywnie do książki i niesłusznie odebrać przyjemność czytania.

Książka staje mi się bardziej zrozumiała, kiedy znam sekrety pisarza. Albo poety, którego rad bym zapytał, nie co miał na myśli, ale co mu leży na sercu. Niechaj więc autorka „Smaku Ameryki” wyjawi po krótce zainteresowanym jakiej muzyki słucha, co czyta, ile ma w sobie romantyzmu, o czym marzy?
Bardzo się obawiałam tego pytania, bo odpowiadając na nie szczerze, zawsze mogę spotkać kogoś, kto zarzuci mi sztuczne kreowanie się na intelektualistkę, lub z drugiej strony fałszywą skromność. No ale „karawana idzie naprzód, nawet, gdy pieski szczekają”, więc postaram się odpowiedzieć w miarę wyczerpująco. Ogromną krainą, która porusza moją wyobraźnię jest muzyka w bardzo szerokim spektrum. Łatwiej jest mi odpowiedzieć jaki rodzaj muzyki mnie n i e inspiruje. Praktycznie nie słucham reggae i współczesnego jazzu. Natomiast moja dusza śpiewa w bluesie, rocku, country. Ona śpiewa nawet w stylu techno, szczególnie, gdy jadę na stacjonarnym rowerze. Uwielbiam muzykę filmową i klasyczną. Byłam bardzo zaskoczona, dowiedziawszy się, że Clint Eastwood, którego podziwiam za kunszt aktorski i reżyserski, jest również kompozytorem, którego utwory bardzo mi odpowiadają. Po cichu zazdroszczę takim ludziom talentu, który objawia się w tak różnych dyscyplinach. Lubię oglądać dobre filmy. Dobry film w moim przekonaniu to taki, do którego co jakiś czas wracam, za każdym razem znajdując w nim coś innego, ciekawego, poruszającego, czy dającego sumpt do głębszych przemyśleń. W preferencjach lekturowych nie będę odkrywcza. Wielką radość odnajduję czytając książki Olgi Tokarczuk – zachwyca poetyką prozy. Działa na mnie piękno budowy zdań, plastyczność narracji. Chętnie też wracam do powieści Wilbura Smitha. Wiarę w lepsze jutro nasycam miłością do Natury, jaką odnajduje w publikacjach Petera Wohllebena. Obecnie smakuję chwile, czytając opowiadania Alice Munro w zbiorze pod tytułem „Kocha, lubi, szanuje”.
O czym marzę? Chciałabym znaleźć w sobie siłę i determinację, by wydać wspólnie z mężem kolejny tomik naszych wierszy. Poza tym, chcę się cieszyć z każdej chwili życia, bo ona, ta c h w i l a, już nie wróci.

„Piękne są tylko chwile…”. Książkę czyta się co najmniej dłużej. I czyta się ją z tym niedosytem – dlaczego to ja nie uczestniczyłem z Autorką w amerykańskiej wyprawie? Polecam seczuański smak Ameryki.

Książkę można nabyć w Księgarni Piastowskiej przy ulicy Głębokiej w Cieszynie.