„Wszyscy jesteśmy foliarzami” – wywiad z autorem Adamem Miklaszem

0
686
- reklama -

Tytuł, dość zaskakujący, sugeruje, że książka może być o teoriach spiskowych, płaskoziemcach i tych, którzy na słowo szczepionka, od razu widzą czipowanie, tajne służby i spisek loży masońskiej, która przecież rządzi światem. Choć sporo tam o teoriach spiskowych czy polityce, to treść przenosi nas zupełnie do innego świata niż ten, którego się spodziewaliśmy. Skąd zatem pomysł na tytuł i na książkę w ogóle?

Tytuł faktycznie przykuwa uwagę i pewnie spece od marketingu wręczyliby mi jakiś medal. Ja jednak się martwię, że nieświadomie dokonałem pewnego oszustwa. Podejrzewam, że znaleźli się czytelnicy, którzy kupili tę książkę, ponieważ chcieli albo pośmiać się
z szurów i płaskoziemców, albo liczyli na to, że obnażę w niej mroczne niewidzialne siły, które rządzą światem. A jest to, po prostu, dość klasyczna i obszerna powieść, w której faktycznie pochylam się nad ludźmi, którzy obsesyjnie próbują zrozumieć i uporządkować sobie świat na różnych poziomach poznania. „Wszyscy jesteśmy foliarzami!” to zdanie, które w pewnym momencie wypowiada główny bohater i wydało ono mi się wystarczająco nośne, aby zasłużyło na zaistnienie w tytule książki. Inna sprawa, że zdanie to uważam za prawdziwe i w sumie staram się je, za pomocą napisanej powieści, uzasadnić.

Mundek, główny bohater książki oprowadza nas trochę po swoim życiu i swoich przemyśleniach. Ile Mundka jest w Tobie, albo ile Ciebie w nim?

To chyba jedno z najtrudniejszych pytań, jakie może usłyszeć autor – szczególnie w przypadku, kiedy narracja poprowadzona jest w pierwszej osobie. Czytelnik, szczególnie ten, który zna pisarza osobiście, podświadomie łączy go z bohaterem, narratorem. Kiedy wydałem pierwszą powieść, jedna ze znajomych moich rodziców spytała, dlaczego uśmierciłem ojca i czy faktycznie mam z nim dobre relacje – a chodziło mi tylko o stworzenie postaci, którą wychowały kobiety, co uzasadniało w pewien sposób jego późniejsze decyzje.

- reklama -

W powieści stworzyłem galerię postaci nieco odklejonych. Wstęp pod tytułem „Miećki i Byćki” wydaje się pewnie niezależnym i mało związanym z akcją bytem – jest on jednak informacją dla czytelnika o tym, jakiego rodzaju ludźmi będę się zajmował. Mowa tu o ludziach wychowanych w czasach transformacji, którzy są mocno pogubieni i zmiażdżeni ciężarem postępu technologicznego. Uważam, że żyjemy w epoce rewolucyjnej – tak, jak rewolucja przemysłowa zmieniła rzeczywistość i struktury społeczne w sposób absolutny, tak internet zmienia nasz świat obecnie. Człowiek, funkcjonując z dnia na dzień, nie zauważa dynamiki tego procesu – zerkając dzień po dniu w lustro też nie dostrzegamy tego, że się starzejemy. Moi bohaterowie są wyraziści, mają mocno ugruntowane poglądy na świat, cechuje ich wręcz radykalizm. Natomiast Mundek, nasz przewodnik po tym świecie, jest chyba najbardziej tajemniczy i tak naprawdę wiemy o nim mało. Wracając do pytania – ulepiłem głównego bohatera starając się, aby był jak najmniej podobny do mnie. Jest wysokim brunetem, dobrze się bije, niezbyt umiejętnie odnajduje się wśród ludzi. To facet, który potencjalnie posiada wszelkie narzędzia, aby osiągnąć sukces – jest przystojny, inteligentny, ma niezłą prezencję. A jednak jest w nim jakaś usterka, która nie pozwala mu rozwinąć skrzydeł. To pewnie jego bezkompromisowość, połączona z wrażliwością i niezgodą na zło, nieuczciwość. Ja mam naturę bardziej kompromisową, koncyliacyjną. Natomiast przyznam, że Mundek stanowi dla mnie narzędzie do przekazania czytelnikowi i światu moich obserwacji, dotyczących konkretnych zjawisk i procesów. W końcu jest narratorem i muszę go w jakiś sposób wykorzystać!

Cała ta książka, od pierwszych do ostatnich stron, jest nieprzypudrowaną prawdą o nas. Wyciągasz na światło dzienne sporo narodowych wad, od pijaństwa, przez obłudę, zakłamanie, kłótliwość czy podziały. W Twojej książce te narodowe cechy przybierają na sile coraz bardziej wraz z akcją. Czy wynika to z kolejnych niepowodzeń bohatera?

Powiem szczerze – nie jestem zwolennikiem literatury, która piętnuje i obnaża jakąś konkretną zbiorowość, grupy społeczne czy narodowe. Tego jest teraz strasznie dużo – współczesna sztuka uwielbia demaskowanie. Staram się być raczej przezroczystym i nieingerującym obserwatorem świata, który później w spokoju analizuję. Opisywanie rzeczywistości jako siedliska zła, pełnego niemoralnych i ześwinionych ludzi jest kuszące i w zasadzie dość łatwe, natomiast w tym przypadku staram się analizować pewne zjawiska, podpowiadać – ten bohater zachował się tak i tak, ale wpływ na takie zachowanie mogło mieć to i to. W książce portretuję raczej pewną wspólnotę pokoleniową – tych, którzy nie rozumieją świata i manifestacyjnie, czasem groteskowo, kontestują rzeczywistość. Ci ludzie popełniają błędy, robią głupoty, jednak staram się te błędy i głupoty jakoś usprawiedliwić. Wiem, że na poziomie interpretacji jest to subtelna różnica, niuans. Z mojej perspektywy ta różnica jest jednak fundamentalna. Smarzowski robi niezłe i bardzo popularne filmy, mnie jednak zdecydowanie bardziej podobała się „Cicha noc” Domalewskiego. Ich twórczość jest stawiana w jednym rzędzie, natomiast wyczuwam tę subtelną różnicę, o której powiedziałem wcześniej. Może wynika to z tego, że i Domalewski i ja po prostu lubimy swoich bohaterów, staramy się ich zrozumieć i nie mamy w sobie jakieś złości do świata?

Mam wrażenie, że główny bohater od pierwszej strony „boksuje” się ze światem, miłością, a raczej jej ciągłym brakiem, z przyjaciółmi i sobą samym. To szamotanie się bohatera widać choćby w sytuacjach agresywnych – czyli bójki i ciągłe konflikty. Skąd to napięcie przypisane bohaterowi?

Ustaliliśmy już przy wcześniejszych pytaniach, że bohater nie jest mną – choć czasem mną mówi. Wspomniałem, że jest tajemniczy – bo, w przeciwieństwie to swoich kumpli, nie posiada wyrazistych i radykalnych poglądów na świat. Jego życie determinują pewne konkretne zasady, kanony zachowań, które rozchodzą się z wartościami, jakie proponuje nam współczesna cywilizacja. Ma charakter dość reaktywny, nie potrafi być obojętny i na łamanie jego reguł gry, reaguje stanowczo, stąd te bójki i konflikty. Pamiętajmy też, że jest osobą skrzywdzoną przez świat i to w bardzo młodym wieku, co ma też niebagatelny wpływ na jego stosunek do ludzi i rzeczywistości. Zdradzę teraz, chyba po raz pierwszy, że jego postać jest dyskretnym odniesieniem do postaci głównego bohatera powieści, będącej klasykiem literatury światowej. Dyskretnym, bo chyba nikt z czytelników jeszcze tego nie odkrył! Więcej nic nie mówię, podpowiem tylko, że jego imię jest zupełnie nieprzypadkowe. Tak naprawdę nawrzucałem tam takich easter eggs, delikatnych i nienachalnych odwołań do wspomnianej lektury. Jeżeli ktoś odkryje na własny użytek o jakiej powieści teraz mówię, to będzie miał jeszcze większą frajdę podczas czytania tej książki.

Samo umiejscowienie fabuły w Nowej Hucie jest niezwykłe, bo każdy, kto choć raz był w tym miejscu wie, jak bardzo różni się od centrum Krakowa. Nowa Huta to niczym zupełnie inny świat. Czy wybór właśnie tego miejsca jest przypadkowy, czy jednak wiąże się z tym jakaś prawdziwa historia?

Ha, nie jesteś pierwszą osobą, którą wpadła w pułapkę Nowej Huty! Praktycznie wszyscy czytelnicy, którzy znają mnie prywatnie, są przekonani, że akcja toczy się w Nowej Hucie. Zdradzę tylko, że w książce ani razu nie pada nazwa: Nowa Huta. Co więcej – tam ani razu nie pojawia się słowo: Polska!
Jest to z mojej strony zabieg jak najbardziej celowy. Zależało mi, aby stworzyć niezależne uniwersum, mikro-świat, który przypominać będzie nam nasze otoczenie, nasz pejzaż (czyli opozycja: przedmieścia-blokowiska-pełne blichtru centra miast), natomiast uciekałem od jakichkolwiek konkretnych istniejących nazw geograficznych. Powód jest prosty – w powieści pojawia się wątek walki politycznej i nie chciałem, aby czytelnik dokonał prostego przełożenia na obecną sytuację polityczną w Polsce. Tu Tusk, tu Kaczyński. Nie
o tym jest ta powieść. Dumam w niej nad kondycją całej cywilizacji i zjawiska, które opisuję nie dotyczą jedynie Polski, one mają charakter uniwersalny. Oczywiście to uniwersum przypomina nam świat, w którym żyjemy. Ale ja po prostu innego nie znam, więc postawiłem na to, co sprawdzone, przez co mogę zachować pełną wiarygodność.

Wszyscy jesteśmy foliarzami to pozycja, która mimo zabawnych dialogów i komicznych wręcz czasem sytuacji jest książką dość smutną. Nie wiem czy wszyscy tak ją czytają i nie wiem również, czy to tylko moje spostrzeżenia, ale sporo w niej gorzkiego dziegciu. Ten smutek pojawia się, gdy ze strony na stronę uświadamiasz sobie, że nasze społeczeństwo właśnie takie jest. Dobrze więc czytam Twoją książkę?

Sporo osób powiedziało mi po przeczytaniu, że to wyjątkowo smutna książka. I chyba taka jest. Ale to nie moja wina, bo chciałbym bardzo pisać wesołe bukoliczne książki, natomiast tak właśnie w moich oczach wygląda kondycja współczesnej cywilizacji. Piszę celowo – cywilizacji, nie społeczeństwa. Nie obrażam się na ludzi, nie obrażam się na społeczeństwo. Taka postawa wynika między innymi z moich podróży na Bałkany i długoletniej fascynacji tym regionem. Po doświadczeniach z tragicznych lat dziewięćdziesiątych nierzadko spotykałem się z opinią, że to ‘dziki lud’, mieszkają tam ‘krwiożerczy fanatycy’. Nie, ja ich dobrze znam i wiem, że to normalni, często wspaniali ludzie. Poznałem lepiej historię byłej Jugosławii i wiem, że wystarczy kilka propagandowych tricków, wystarczy uruchomienie pewnych mechanizmów socjotechnicznych, aby skutecznie ogłupić masy. I doprowadzić je do szaleństwa. Zakończę nieco foliarsko – dla mnie to nie społeczeństwo jest winne, lecz siły, które nim sterują.