Święto trzech trupów i jednej nieboszczki – Joanna Jędrusik

0
361
- reklama -

KRYMINAŁ Z POGRANICZA DLA MIŁOŚNIKÓW CZESKIEGO FILMU.
Wszystkie osoby są fikcyjne i właściwie nic takiego się nie wydarzyło. Chociaż mogło.

 
Część pierwsza czyli język za zębami
 
3.
W sali o wystroju tyleż mieszczańskim, co rustykalnym, zgromadzili się wszyscy goście festiwalowi. Wyraźnie rysował się podział na celebrytów i zespół pomocniczy festiwalu. Zarówno starsi celebryci jak i artyści młodsi nie rzucali się przesadnie w oczy. Dziewczęta zajmujące się organizacją eventów, tłumaczeniami list dialogowych, księgowością czy pisaniem projektów były radykalniejsze w ekspresji swej codzienności. A już najbardziej nie wyróżniali się znani aktorzy. Serialowy amant  Kozyrka wydawał się w realu mniej przystojny, niższy i w ogóle jakiś pognieciony, z kołtunem dosłownym, nie w przenośni. Ale może był tylko niewyspany?  Znana aktorka Kościuszko (choć może Pułaska?) wyglądała tak przezroczyście, że gdyby nie jej charakterystyczny uśmiech, nikomu nie przyszłoby do głowy, że ona to ona. Gdy zachowywała powagę, to jakby jej w ogóle nie było. Zjawisko w rodzaju kota z Cheshire, bez znikania fizycznego. Towarzyszący jej aktor starszego pokolenia Witold Dobroha zupełnie nie przypominał kultowych bohaterów srebrnego ekranu, których obraz wielbicielki od dziesięcioleci noszą w sercach. Najładniejszą postacią w całej grupie była osoba dyrektora artystycznego festiwalu. Przyciągał uwagę nie tylko inspektora Szukały, magnetyzował wszem i wobec. Już z daleka jaśniał marynarką. Odblaskowa nieomal biel dziarsko kontrastowała z czerwono – niebieską kratą (bo przecież nie kratką), ba, nawet poszetka rzucała się w oczy. Korespondowała wdzięcznie z zielenią Veronese’a, której z daleka w kracie widać nie było. Poszetka taktownie, choć stanowczo nie pozwala widzom o zieleni zapomnieć. 
Przy bocznym stoliku, razem z oberszefem, siedział czeski dyrektor programowy przeglądu niewyróżniający się niczym. I wcale nie przez kontrast z dyrektorem polskim. Chociaż może gdyby dać mu szansę, czy poszetkę chociaż? Dyrektorki festiwalu Ola i Pavla, zajęły miejsca przy tym samym stoliku. Obie bardzo zdenerwowane, co wyrażało się tym, że jedna mówiła jeszcze szybciej i więcej niż zwykle, a druga milczała jeszcze bardziej i jeszcze poważniej, też niż zwykle. Najważniejsze, że dzięki ich staraniom udało się namówić policję do przyjścia do „Dworku” i nie ciągać celebrytów po przesłuchaniach na komendzie.   
Komisarz Szukała przedstawił się i poinformował zebranych, że będzie prowadził śledztwo z polskiej strony, ale nie sam, bo zaraz pojawi się jego czeski odpowiednik. Szukała nie ujawnił drugiego członu swego imienia. Z nieznanych przyczyn nie robił tego nigdy.
– Jak zapewne państwu wiadomo, wczoraj, w nocy z dwudziestego ósmego na dwudziestego dziewiątego kwietnia wydarzyło się nieszczęście, a dokładniej mówiąc miała miejsce zbrodnia. Na Moście Przyjaźni znaleziono zwłoki. Pies tropiący zaprowadził policję do Piwnicy Browaru na Wzgórzu Zamkowym, gdzie odbył się wcześniej bankiet otwarcia. Chciałbym zadać państwu kilka pytań. Być może ktoś zauważył coś, co mogłoby rzucić jakieś światło na sprawę. Denat brał udział w bankiecie. Państwo też. Będziemy spotykać się po kolei w pokoju numer 07 na piętrze, gdzie mieści się biuro „Mieszczańskiego Dworku Cieszyńskiego”. 
Rozległ się niespokojny szmer zebranych.
– Ale to nie był nasz gość! – zaperzyła się dyrektorka festiwalu Ola.
– To może chociaż morderca jest gościem! –  próbował ją, a bardziej siebie, pocieszyć Szukała. Pocieszanie łatwe nie jest. Wygłoszone wyłącznie z punktu widzenia pocieszającego niekoniecznie musi być przekonujące dla pocieszanego. I w tym przypadku  okazało się nieskuteczne, a nawet przeciwskuteczne. Doprowadziło dyrektorkę Olę do łez, a zebranych w sali do zgodnego pomruku oburzenia. Wiele osób rzuciło się pocieszać szlochającą szefową, używając wszelkich możliwych metod. Speszony swoim grubiaństwem Szukała drapał się po głowie z zakłopotania i już otwierał usta, żeby powiedzieć, że każde ograniczenie nieskończoności do zamkniętego zbioru daje większe prawdopodobieństwo znalezienia winnych zbrodni, czym pewnie pogrążyłby się jeszcze bardziej. Uratowało go wejście czeskiej ekipy policyjnej.
Juhelka wszedł  do sali, zdjął czapkę, otarł rękawem pot z czoła, zaczerpnął powietrza  i zaczął –
– Dobrý večer vespolek. Jsem nejaky Juhelka Václav a chci vám sdělit, že kryminalisté z Prahy tu budou za chvíli. To je můj zástupce Koudelka Arnošt.
– Kryminaliści? – zaniepokoił się Szukała – skąd ma pan takie informacje?
– No přece od nich, hlásili, že to tu vyžehlí! – zdziwił się Juhelka.
– To jakiś gang jest? Macie w policji wzmocnienie? – pytał Szukała zaskoczony spokojem Juhelki.
– Nie, nie, to nie są bandyci, tylko policjanci! –  interweniowała Pavla, dwujęzyczna dyrektorka festiwalu z Czeskiego Cieszyna.
– Znaczy, przeszli na dobrą stronę mocy? – usiłował zrozumieć Szukała, a wraz z nim zebrani.
– Naopak, gangstři to nejsou! Jsou to prostě pražáci z kriminálky! – tłumaczył Juhelka.
-„Kryminalisty”, to nie są kryminaliści, ale policjanci z Wydziału Kryminalnego Stołecznej Policji w Pradze – wyjaśniła Pavla.
Jakby na zawołanie weszła do sali duża blondyna w towarzystwie niższego od niej, łysego faceta z resztką włosów zebranych gumką z tyłu głowy. Za nimi pojawił się szczupły chłopak o urodzie wczesnego Davida Tennanta.
– To jsou oni! Kryminálka Praha! – Ucieszył się Juhelka i podbiegł, aby się z nimi przywitać – Je mi ctí! Juhelka!
A w sali zapanowała grobowa cisza. Tylko Aga szepnęła Maryni do ucha  –
– To chyba jest drag queen!
–  Grubiańska uwaga – syknęła Marynia.
Wszyscy wpatrywali się w posągową Anitę Ekberg z „La Dolce Vita”, która z uśmiechem podała rękę Juhelce. Starsi panowie reżyserzy i producenci wytwornie unieśli się z krzeseł. Blondyna wyglądała zjawiskowo w narzuconym na ramiona prochowcu Burberry, który ledwie skrywał  zapinaną  na rozkoszne guziczki szmizjerkę khaki. Długie, oczywiście opalone, nogi tkwiły w letnich botkach typu teep toe, z których wyglądały karminowe paznokcie. Opalenizna wynikała być może z faktu, że dama mieszkała w kraju położonym na południe od Polski, gdzie po prostu jest cieplej. Tylko zbyt wypracowany makijaż sprawiał wrażenie, że wszystko wyglądało nierealnie, co filmowcom w zachwycie w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało.
Jak się biega za przestępcami na tak wysokich obcasach – pomyślał Szukała odruchowo – Czy kobieta o takiej powierzchowności może działać w akcjach operacyjnych nie rzucając się w oczy? Przez myśl mu nawet nie przeszło, że w jego przypadku wtopienie się w tłum jest nie mniej trudnej, choć nie przez urodę. Niezgrabny w swojej wysokości podskoczył w stronę  gości i zdjął z czeskiej bogini prochowiec. 
– Państwo pozwolą, że przedstawię – starszy aspirant  Kunda, aspirant Kokot, a ja nazywam się  Szukała – przełożył prochowiec do drugiej ręki i rozejrzał się, gdzie by go tu powiesić.
– To jest komisarz z Warszawy! – uzupełnił Kunda Zdzisław, starszy aspirant.
Na twarzy przedstawicielki czeskich organów ścigania pojawił się uśmiech. Powoli wymykał się spod kontroli. Chwilę igrał na jej twarzy jak nieposkromiony „zajączek” odbitego lusterkiem światła, by zamienić się w kaskadowy wybuch śmiechu. Ratowała się, zakrywając usta smukłą dłonią o długich czerwonych paznokciach, ale gdy nieopatrznie spojrzała na swych kolegów, wszyscy troje wybuchneli zgodnym śmiechem. Starali się pohamować, ale gdy znowu na siebie spojrzeli, śmiech wybuchał od nowa. Zebrani w sali czekali w napięciu, co z tego wyniknie. Właśnie dowiedzieli się, że sytuacja jest poważna, podejrzani są wszyscy, a tu jakaś farsa. W końcu czescy i słowaccy goście festiwalowi nie utrzymali swej poprawności politycznej w karbach i gruchnęli śmiechem. A goście polscy zaczęli się uprzejmie i niepewnie uśmiechać. Śmiech bogini był „zaraźliwy” i nieobraźliwy. Czuło się, że należy do osoby pogodnej, takiej co to każdy chce być po jej stronie i śmiać się razem z nią.  
– Komisarz Jan Szukała – dodał niepewnie warszawski policjant i pokazał policyjną blachę, co było czynnością skomplikowaną, bo nadal trzymał w ręku prochowiec.
-Dup… dub… major Dubčeková Helena – zanosząc się od śmiechu, piękność próbowała także przedstawić siebie i towarzyszący jej zespół, a jej długie blond loki podskakiwały od resztek śmiechu – to je moj zastupce poručík Jaroslav Hujer, a náš milý technik ze Slovenska – inżinir Juraj Čipkar. Omlouvám se.
Rozjaśniły się twarze zebranych i choć wiadomo, że z nazwisk śmiać się nie wypada, napięcie pękło i śmiali się już wszyscy.
– Ich nazwiska mają niewinne znaczenie – szepnęła Szukale dwujęzyczna Pavla – za to nazwiska państwa dla nich niekoniecznie… Przepraszam, ale mają wulgarne konotacje – i zabrała z rąk zakłopotanego komisarza płaszcz, by odnieść  na stojący w kącie wieszak.
W sali pojawili się zaciekawieni kelnerzy roznoszący kawę i herbatę na koszt właściciela restauracji. Rozległy się głośne dźwięki utworu „Škoda lásky”, na Górnym Śląsku znanego od drugiej wojny światowej jako „Rosamunde”. Pochodziły z telefonu Juhelki, który z trudem spoważniał, by odebrać telefon. Czescy goście zajęli miejsca przy stole dyrektorek.
– A to nam zabili Ferdinanda! – zaczął bezwiednie klasykiem Juhelka – No, to jsme se nasmály! Máme novou mrtvolu. Na naši stráně Mostu Svobody, vlastně pod mostem ve vode. Je to velmi dobře známý podvodník Vagner!
– Podwodnik –  znaczy nurek, tak? W Olzie??? –  Szukała nie zdołał opanować zdumienia.  
– Nie, nie, podvodnik to nie nurek, lecz oszust. Notowany, stąd wiadomo. Znaleziono jego  zwłoki, tym razem w wodzie pod Mostem Wolności z czeskiej strony – powiedziała Pavla – Nic więcej nie wiadomo.
Sala zaszemrała, a z kuchni dobiegały głosy podekscytowanych kucharzy. Na salę wbiegł kelner i wrzasnął:
– Armagedon! Olza kolor zmieniła!
– Płynie czerwona woda! Krew oznacza gniew boży! Zaraz wylezą żaby, to kara za fałszywe świadectwo – kelner o rozbudowanej duchowości czuł, że ma swoje pięć minut – potem przyjdzie robactwo, to będą “nogi co biegną szybko” czyli mamy nie wydawać pochopnych sądów – wyliczał kelner – plaga czwarta to dzikie bestie, to serce knujące złe plany, kara za knucie intryg. Następnie spadnie zaraza, wyzdycha bydło, to kara za ręce, co krew niewinną przelały…
-Tylko u Egipcjan pozdycha, u nas nie – szepnęła uspokajająco Róża.
– Nie mam bydła – zwierzyła się Marynia.
– Mokot Micrajim! – dodała Róża.
– Co?
– Plagi egipskie! – wyjaśniła Róża – wiem to od babci! Się zaczynają…
– … potem przyjdzie grad, symbol “wyniosłych oczu”- ciągnął kelner –  dalej szarańcza, kara za zejście na złą drogę, zazdrość, pożądanie i brak pohamowania, potem przyjdzie ciemność!
– To jasne, blackout! – Marynia podsumowała rzeczowo.
– A potem śmierć pierworodnych… – kelner urwał, echo nie grało i zapadła grobowa cisza. Ale nie na długo.
– O matko! Czy to działa do przodu też ? – zastanawiał się szeptem Agata – jak się nie ma pierworodnych tu i teraz?
 
 
 
- reklama -