Od razu na wstępie zaznaczymy, że opisany tu wariant jest bardzo ortodoksyjny. Oznacza to, że staraliśmy się trzymać jak najbliżej linii granicznej i w zasadzie meldować się przy każdym biało-czerwonym słupku. Przyjęliśmy zasadę, że od zachowania tego założenia może nas odwieść tylko nieprzebyty busz, płot w poprzek ścieżki, zły pies lub stado wolno pasących się byków. Takie podejście wiązało się z szeregiem utrudnień, ale przecież trudności są właśnie po to, żeby je pokonywać. W każdym razie, jeżeli tylko istniała bliższa granicy ścieżka lub droga, trzeba było ją wybrać mimo tego, że być może kilkaset metrów dalej biegł wygodny asfalt.
Dlatego na zakończenie tego tekstu przedstawiamy mapkę w dwóch wariantach: ortodoksyjnym (zielona linia), czyli przemierzonym zgodnie z powyższymi założeniami, oraz alternatywnym (żółte odcinki obejściowe), który w zasadzie pozwala przemierzyć całą trasę bez zsiadania roweru. Dodatkowo kolorem czerwonym zostały oznaczone fragmenty, których przebycie było szczególnie trudne, na przykład ze względu na nieprzejezdność lub dużą stromiznę. Wszystkie te fragmenty można pominąć odcinkami alternatywnymi.
Początek trasy wyznaczyliśmy sobie przy Moście Wolności w Cieszynie. Ten odcinek w zasadzie jest wszystkim doskonale znany i bardzo łatwy, więc mogliśmy go pominąć, ale uznaliśmy, że skoro przemieszczamy się wzdłuż granicy, musimy zacząć od jakichś charakterystycznych punktów. Samochodowe przejścia graniczne idealnie się do tego celu nadają.
Dla urozmaicenia ruszyliśmy więc czeską stroną rzeki, przekroczyliśmy kładkę sportową a następnie wzdłuż Olzy dotarliśmy do końca parku, w okolice pierwszego progu wodnego przed Cieszynem i ujęcia wody dla MEW. Po przejściu nad ujęciem ścieżka zawraca w stronę boiska Pod Wałką. Chcąc pozostać wiernym założeniom zdecydowaliśmy się na wspinaczkę drewnianymi schodami na szczyt wzniesienia. W tym momencie od razu odradzamy wszelkie próby powtórzenia tego pomysłu! Schody są bardzo strome, śliskie i w kiepskim stanie technicznym. Wpychanie lub wnoszenie roweru po pokrzywionych stopniach
(a jest ich ponad 100) było czystym szaleństwem. Dlatego polecamy wybranie wygodniejszego i bezpieczniejszego wariantu ulicą Reymonta a potem ulicą Łowiecką aż do jej końca, czyli miejsca, w którym znajduje się mały plac zabaw i polowa siłownia.
Po pokonaniu schodów i złapaniu oddechu czekał nas przyjemny odcinek ścieżką wzdłuż ul. Łowieckiej. Można tu co prawda wyjechać na samą ulicę, ale ścieżka jest bardzo wygodna i wiedzie najpierw w cieniu starych dębów a potem w przyjemnym zagajniku młodych grabów. Jest też okazja, by podziwiać z góry piękne zakole Olzy.
Ścieżka wychodzi na plac zabaw i terenową siłownię na końcu ul. Łowieckiej. W tym miejscu zaczyna się kolejny ciekawy odcinek starej drogi łączącej niegdyś Cieszyn z Trzyńcem. Obecnie z drogi pozostała już tylko ścieżka (na szczęście uczęszczana, więc dobrze przetarta), którą można dotrzeć aż do mostu na Olzie na drodze 468. Na tym odcinku warto wypatrywać ukrytych w krzakach i wystających spomiędzy gałęzi betonowych słupków, będących pozostałością przedwojennej drogi.
Po przejechaniu lasu możemy kontynuować jazdę wzdłuż czeskich ogródków działkowych do drogi 468 i potem, już od tej strony, wbić się do rezerwatu Velke Doly. Jednak tu granica gwałtownie skręca w lewo rozstając się z linią rzeki. Wzdłuż niej podąża nieutwardzona, stroma ścieżka. Konieczne było więc zejście z roweru i wspinaczka pod górę. Zdecydowanie nie polecamy tego wariantu po deszczu, bo ten fragment może być wtedy błotnisty. Nam w zasadzie udało się bez problemów, nie licząc krwi upuszczonej przez rozsierdzone komary. I znowu, aby uniknąć mozolnego pchania roweru pod górkę, warto skorzystać z wygodniejszego rozwiązania – należy dojechać ul. Reymonta aż do końca ogródków działkowych i skręcić w prawo do skraju lasu, którym przebiega granica oraz całkiem wygodna ścieżka (drugi żółty “bypass” na mapie).
Niestety dobra ścieżka dosyć szybko się kończy, a konkretnie po dojechaniu do terenów gospodarstwa ukrytego za rezerwatem Velke Doly. To miejsce rozpoznacie po sympatycznej ławeczce, którą ktoś tu ukrył w cieniu starego dębu. Jest więc okazja na krótki odpoczynek
i uzupełnienie płynów.
Stąd zaczyna się wąski, mało przedeptany fragment, który z jednej strony ograniczają krzaki a z drugiej elektryczny pasterz. Kolejny odcinek przejechaliśmy więc, dosłownie i w przenośni, w napięciu.
Na szczęście wkrótce ścieżka wkracza w las, którym bez większych przeszkód docieramy do asfaltowej drogi biegnącej czeską stroną granicy. Wyjeżdżamy na nią znienacka, dosłownie z krzaków – jadąc z przeciwnego kierunku trzeba się dobrze wpatrywać, żeby nie przeoczyć wejścia na ścieżkę.
Teraz przed nami kilka kilometrów komfortowej jazdy asfaltem z pięknymi widokami na jedną lub obie strony granicy. Warto trochę podelektować się tym odcinkiem, bo już wkrótce czeka nas kolejna terenowa przeprawa.
Zachwycając się pięknymi okolicznościami przyrody zachowujemy czujność i zbytnio się nie rozpędzamy, bo w pewnym momencie granica zaczyna oddalać się od drogi, więc musimy skręcić w lewo w asfaltowy dojazd. To miejsce nie ma jakiegoś charakterystycznego wyróżnika, więc najlepiej skorzystać z umieszczonej na końcu mapy.
Po skręcie droga jeszcze przez niecałe dwieście metrów jest asfaltowa i kończy się przy budynku wieży ciśnień lub przepompowni. Dalej prowadzi ledwo widoczna ścieżka, będąca dokładnie przedłużeniem kończącej się tu drogi. Ścieżka biegnie wzdłuż granicy i po kolejnych dwustu metrach wyprowadza nas na ładną polanę. Tu ścieżka zanika całkowicie, ale łąka zwykle jest wykoszona, więc bez problemu dotrzemy do drogi, która kończy się przed wjazdem do ostatniej posesji po polskiej stronie. Stąd już bez problemu dotrzemy do wyboistej ul. Kojkowickiej a nią do przejścia granicznego.
Za przejściem nie wjeżdżamy jednak na główną drogę prowadzącą do czeskich Kojkowic, ale skręcamy w pierwszą w lewo. To kolejny malowniczy odcinek wśród ładnych domów i drzew. Niestety ponieważ decydujemy się kontynuować jazdę wzdłuż granicy, znowu trafimy na ślepy odcinek.
Kilkadziesiąt metrów przed końcem asfaltu pojawia się niebieski kierunkowskaz informujący, że jest to dojazd do kilku posesji w polskich Kojkowicach. W tym miejscu należy zjechać z asfaltu i podążyć drogą szutrową. Kilkadziesiąt metrów dalej utwardzona droga skręca w dół do posesji, ale my musimy trzymać się granicy. Wbijamy się więc w rolniczy dojazd do pola a potem gdy ten się skończy, staramy się wypatrzyć ledwo widoczną ścieżkę biegnącą prawą stroną wzdłuż zarośli.
Ta zaprowadzi nas na skraj lasu, gdzie w cieniu drzew znowu zobaczymy całkiem przyzwoity trakt, choć miejscami zablokowany powalonymi drzewami. Jeżeli podążymy za dosyć wyraźną ścieżką, prawdopodobnie (niesprawdzone) dotrzemy do Pszczelego Miasteczka w Dzięgielowie.
Jeżeli jednak postanowimy trzymać się granicy, musimy improwizować. A przynajmniej nam to się przydarzyło. W rezultacie wylądowaliśmy na łące, która po kilkudziesięciu metrach doprowadziła nas do najbliższych posesji. Stąd już komfortowo, równą asfaltową drogą dotarliśmy do celu, czyli przejścia granicznego w Lesznej.
Cel został osiągnięty, spróbujmy więc krótko podsumować całą wyprawę. Zbadana trasa jest bardzo urozmaicona i ciekawa. Co ważne, zdecydowana jej większość przebiega po dobrych, utwardzonych drogach. Wystarczyłoby utwardzić około 1,5 km trasy, byśmy mieli piękny szlak rowerowo-pieszy, prowadzący do Lesznej praktycznie dokładnie wzdłuż polsko-czeskiej granicy. Jeżeli zamierzacie wybrać się tą trasą z małymi dziećmi lub osobami w słabszej kondycji fizycznej, zdecydowanie radzimy, aby skorzystać z żółtych wariantów alternatywnych.
Ponieważ zaproponowana trasa nie jest okrężna, sugerujemy powrót do Cieszyna polską lub czeską stroną granicy, zgodnie z opisem zawartym w Trasie #02 o której napiszemy w kolejnym numerze.