Turystyka – ulotna jak ulotka

0
1197
fot. arch. Spot
- reklama -

Mam wrażenie, że w demokratycznej Polsce wybory odbywają się co chwilę. Nieodłącznym atrybutem tego wydarzenia jest ulotka wyborcza – zmora ekologów i zwykłych zjadaczy chleba, frustrujących się z powodu zapchanej skrzynki pocztowej, natomiast dobrodziejstwo i prawdziwe żniwo dla wszystkich firm drukarskich. Istotą tego małego kawałka papieru zawsze jest ściema.

Proszę mnie dobrze zrozumieć – na tę ściemę nie obrażam się zupełnie. Rozumiem, że ulotka pełni funkcję prostej reklamy kandydata. Wygląda na niej ładniej niż zwykle, a jego chęć do ulepszania świata wokół można zamknąć w sloganie wyborczym, który właśnie wymyśliłem: „wszystkim wszystko!”. Nie ma się co dziwić – na tak małej przestrzeni trudno przecież zawrzeć cały skomplikowany program wyborczy (nawet jeżeli on istnieje!), dlatego treść ulotki, jako reklamówki, skoncentrowana jest na przesłaniu hasłowym.

Te hasła znamy już na pamięć. Żeby ludziom żyło się lepiej – wiadomka. Żeby były miejsca pracy – rzecz oczywista. Że poprawić komunikację, zmniejszyć biurokrację, wspierać kulturę – o tym wie każdy. W swoistej hierarchii czołowe miejsce zajmuje również hasło – „rozwój turystyki”. Biurokracji po prostu nie lubię, z rynkiem pracy mam tyle wspólnego, co z Mercedesami (czyli nic!), z radością zajmę się więc hasłem, na temat którego mam całkiem niezłe rozeznanie. 

Czy rozwój turystyki i napływ gości z zewnątrz jest tak naprawdę niezbędny do rozwoju miasta? Czy powtarzane, jak mantra, przez kandydatów na polityków hasło „więcej turystów-więcej turystów” ma sens? Mieszkańcy Zakopanego, Wisły czy nadmorskich kurortów z pewnością odpowiedzą na to pytanie twierdząco. Co jednak z miejscami, w których dziewięćdziesiąt procent mieszkańców pracuje w przemyśle, a reszta w transporcie i sektorze usług? I w jakim punkcie, na tej wirtualnej mapie miast, możemy postawić pionek z napisem „Cieszyn”?

- reklama -

Obecnie, przy swoistej modzie na podróżowanie, słowo: turystyka jest nieprzyzwoicie wręcz pojemne. I, tak naprawdę, nie oznacza nic. Jeśli krzykniecie: „chcemy turystyki!”, zabrzmi to niedorzecznie. To tak, jakby na pytanie ekspedientki w sklepie „co podać?”, zadudniła odpowiedź: „coś dobrego”. Albo: „coś zielonego”. Kluczem jest więc uświadomienie sobie dwóch spraw. Czy turystyka faktycznie jest potrzebna? Jaki rodzaj turystyki dobrze sprawdziłby się u nas? Pisząc krócej: Po co? I jak?

Im wcześniej osoby odpowiedzialne za politykę promocyjną uświadomią sobie wagę tych pytań – tym lepiej. Odpowiedź znaleziono chociażby w Krakowie. Miasto stworzyło spójną koncepcję i pewnym krokiem realizuje ją. Fakt, że ta koncepcja wzbudza ostre kontrowersje. 

– Dlaczego, prawda, my, prawda, miasto kultury, Barany, Jaszczury, królowie i pomniki, dlaczego nagle staliśmy się pijalnią wódki i piwa dla budżetowych hedonistycznych grup z zachodu? – grzmią oburzone lajkoniki. Z drugiej zaś strony pachnący świeżym porannym brytyjskim moczem Kraków jest w stanie zapewnić miejsca pracy w branżach turystycznych i okołoturystycznych dziesiątkom tysięcy studentów, a lokale o profilu wiadomym rosną tam, jak grzyby po deszczu. Czy jednak turystyka rozrywkowa mogłaby stać się twarzą Cieszyna? Sądzę, że wątpię. Nie ma na to ani możliwości, ani ochoty.

Ostre, bezmyślne stawianie na turystykę niesie również za sobą spore niebezpieczeństwa. Dość luźny przykład – to niektóre kraje dalekiego wschodu, których turystyka jest jedyną pielęgnowaną gałęzią i dynamem rozwoju. Kraje te mają już w niektórych opracowaniach status państw postkolonialnych – sto procent mieszkańców konkretnej wyspy robi za służących i niewolników bogatych Kevinów i Hansów z lepszego świata. Służą, bo wiedzą, że są w stu procentach uzależnieni od ich banknotów. Jeśli Keviny i Hansy przestaną przyjeżdżać mieszkańcy będą… Gdzie? Brawo, zgadliście.

Przypadek Cieszyna jest szczególny. Mając tak wspaniałą spuściznę historyczną, architektoniczną oraz kulturową, mając wyjątkowo atrakcyjne położenie, nie trzeba nawet mnożyć bytów, multiplikować produktów turystycznych. Cieszyn nie musi wybudować największego dinozaura w Europie, czy muzeum penisów i wagin, aby przyciągnąć nad Olzę podróżników. Na masowy najazd turystów nie ma też ani potrzeby ani ochoty. A jednak ranga miasta, jego atrakcje, jak również zwiększająca się baza kawiarniano-gastronomiczna wymaga zwiększenia ruchu turystycznego. 

Wymądrza się, ale mało proponuje – pomyśli teraz pewnie niejeden czytelnik, więc uprzedzając kalumnie, chciałbym, w sposób bardzo ogólnikowy, przedstawić moją wizję turysty w Cieszynie. Słyszałem kiedyś takie określenie (podkreślam: słyszałem, nie jestem jego autorem, bo wiem, że może zabrzmieć obraźliwie), że „Wisła, to takie Zakopane dla Górnego Śląska”. Sądzę więc, że – stosując podobne analogie – Cieszyn powinien się stać takim Sandomierzem, czy też Kazimierzem Dolnym dla południa Polski. Warunki do tego są idealne. Mój przepis na turystę jest prosty. Należy wrzucić do gara turystykę rodzinną, turystykę rekreacyjną, podlać warsztatami, plenerami, grupami studenckimi. Dodać jeszcze turystę tematycznego (nakierowanego na konkretny rodzaj eksploracji) i zagranicznego, ciekawego świata plecaczkowicza. Jest to model turystyki o charakterze nieinwazyjnym. Nie zmieni on radykalnie otoczenia, nie będzie upierdliwy dla zwykłego mieszkańca miasta, natomiast przyniesie on konkretny profit i zrównoważony rozwój.

Zrównoważony. Brzydkie słowo wyjęte wprost z nowomowy unijnej jest w tym przypadku jednak kluczowe. Aby osiągnąć cel, należy postawić na spójną politykę – w ścisłej współpracy z zainteresowanymi podmiotami. Z branżą gastronomiczną, branżą transportową, instytucjami pozarządowymi, a przede wszystkim kulturą. Powinien powstać sprawnie działający mechanizm naczyń połączonych, do którego każdy chętny będzie mógł dorzucić cegiełkę, a wyciągnąć później cegłę. 

Przez kilkanaście lat nie udało się stworzyć konkretnej, spójnej wizji promocji miasta, a wszelkie działania mają charakter doraźny. Koniunktura na turystykę wciąż trwa, lecz nie będzie trwać wiecznie – koniunktura to rzecz ulotna jak ulotka. Do wykorzystania koniunktury potrzebna jest jednak wizja, otwarcie na różne środowiska, generowanie współpracy na różnych szczeblach i poziomach. Niestety – drukowanie dziesiątek tysięcy ulotek o treści, którą zamknąć można w sloganie „Cieszyn jest fajny”, to zdecydowanie za mało. Chociaż, z drugiej strony, Cieszyn to przecież miasto druku…