Jeszcze nie tak dawno ludzie mówili, że wojny na pewno nie będzie, bo przecież jesteśmy w Europie i jest XXI w. Gdy piszę ten tekst jest 11 dzień wojny w Ukrainie. Oglądamy zdjęcia i materiały prasowe, które podobne są do tych z II Wojny Światowej. Różnica jest tylko taka, że czołgi płoną na tle banerów reklamowych, a pociski przelatują tuż obok działającej jeszcze sygnalizacji świetlnej. Te obrazy są tak irracjonalne, że dzisiaj zaczynamy wierzyć, że mogą zdarzyć się wszędzie. To, co jeszcze niedawno było niemożliwym, dziś jest prawdą. Jak nigdy potrzebne nam są dzisiaj sojusze, które są rozumiane i szanowane tak samo przez każdą ze stron. Potrzebny nam też wspólny język i wspólne działanie w pomoc Ukrainie, ale i w zatrzymaniu wojny. Jeszcze o tej wojnie nie potrafimy mówić i nadal z niedowierzaniem patrzymy na obrazy ekranu telewizorów. Nie potrafimy nawet poprawnie mówić o tym, czy ta wojna jest „na” czy „w” Ukrainie. Boimy się wypowiedzieć słowo Ukrainiec, bo przez lata kojarzyło nam się ono z zawodami o niskich zarobkach. Jak bardzo język, którego obecnie używamy jest ważny? Jakie słowa przywoływać mówiąc o wojnie, a jakie w kontaktach z uchodźcami?
Słowa są narzędziem, które opisują świat, a czasem nawet go tworzą. Wystarczy nazwać to, co jeszcze nienazwane, by zaczęło istnieć.
Język to nie tylko gramatyka, bo mimo że jest ona ważna, to jeszcze ważniejsze jest, by używać słów z odpowiednią wrażliwością, zwłaszcza do uciekających od wojny Ukraińców.
Zmiany w przyzwyczajeniach językowych powinniśmy zacząć od podstaw. Niestety, powtarzając przez wiele lat zwrot: „na Ukrainie”, sami wprowadziliśmy w krwiobieg językowy błąd.
Już w pierwszych dniach ataku Rosji na naszych wschodnich sąsiadów w mediach szybko zaczęły pojawiać się informacje na temat właściwego użycia przyimka opisującego kraj, w którym rozgrywa się obecnie ta tragedia. Wojna „w”, a nie „na” Ukrainie podkreśla samoistność polityczną danego obszaru. Chodzi o podkreślenie niepodległości, integralności i niezależności Ukrainy, bo zwykle przyimek „w” łączy się z państwami, natomiast „na” z nazwami ziem czy regionów. Wszelkie wyjątki od tej zasady powstały w związku z historią danego obszaru albo na zasadzie analogii. Tak też było z Ukrainą, która była przez wiele lat obszarem zależnym. Jeśli chcemy symbolicznie wyrazić wsparcie, powinniśmy stawiać na świadome użycie języka nad niezwykle wolno aktualizujące się zasady słownikowe. To właśnie Putin nigdy nie uznał niezależności Ukrainy i dlatego w przemówieniach zawsze używa słów „na Ukrainie”.
Gdy już w pierwszych dniach wojny zaczęli do nas napływać ukraińscy uchodźcy, wielu nagle zaczęło odczuwać dyskomfort w ich określaniu. Przez lata, niestety, „Ukrainiec czy Ukrainka” kojarzyli się nam z nisko opłacanymi zawodami i przeważnie z emigracją zarobkową. Dzisiaj wiele osób próbuje obejść tą niezręczność językową i mówią „mieszkaniec lub uchodźca z Ukrainy”. Jest to zupełnie niepotrzebne, bo przecież Ukrainiec czy Ukrainka znaczy tyle samo co Polak, Czech, Francuzka czy Włoszka. Jest to więc dobry czas na zmianę takiego postrzegania, by określenie „Ukrainiec” w języku polskim nie miało już negatywnych konotacji. Wystarczy z większą życzliwością wypowiadać słowo „Ukrainiec”.
Jak tam? Jak się czujesz?
Cholera, jak ma się czuć osoba, która ucieka ze swojego kraju przed śmiercią wiedząc, że zostali tam bliscy i przyjaciele?
Doceniając dobre intencje, jednak takiego pytania zadawać na pewno nie powinniśmy. Nasze postrzeganie wojny opiera się na informacjach i obrazach, które dostarczają media. Nie oznacza to, że nie ma w nas lęków, złości, smutku czy nawet histerii. Jednak mimo to, nawet nie potrafimy sobie wyobrazić, co przeżywają obecnie ludzie w Ukrainie i ci, którzy ze swojego kraju musieli uciekać. Jak więc pytać, by okazać troskę i chęć pomocy? „Czy Twoja rodzina jest bezpieczna?” „Czy mogę coś dla Ciebie zrobić?” Można również zwrócić się, zostawiając oczywiście tolerancję na reakcję, zdaniem wspierającym, np. „Jestem dla Ciebie, gdybyś mnie potrzebował/a.”
Wojna – mówmy o niej głośno
W kontaktach z uchodźcami ważne jest, by nie uciekać od słowa „wojna”. Często wydaje nam się, że unikając tego słowa ochronimy ich od złych emocji. Przez lata mówiliśmy o kryzysie, konflikcie zbrojnym lub wręcz o operacji terrorystycznej w Donbasie. To nie „konflikt zbrojny”, „konflikt Rosji z Ukrainą”, bo konflikt to sprzeczność interesów, poglądów, spór, zatarg, antagonizm. Zakłada równorzędność obu stron i daje jakąś szansę na rozwiązanie. Dzisiaj wszyscy wspólnie i głośno powinniśmy o wojnie mówić. Mamy przecież do czynienia z agresją i agresorem nieliczącym się z racją przeciwnika i niechcącym osiągnąć porozumienia. W obliczu dziejącej się nieprawdopodobnej nikczemności pozwólmy wybrzmiewać słowom: agresor napadł, zburzył, zabił. Kamuflowanie tego nie zmieni sytuacji, bo wojna w Europie Wschodniej jest rzeczywistością i podważa pokój na całym kontynencie.
Przedstawiając powody napaści na Ukrainę, Putin użył określeń „demilitaryzacja i denazyfikacja Ukrainy”. To figury słowne kompletnie nieliczące się z realiami XXI wieku, odwołujące się do czasów po II wojnie światowej. Takie działania podjęto 70 lat temu wobec pokonanych w wojnie Niemców, wskazując na konieczność oczyszczenia Niemiec z wszystkiego, co było związane z nazizmem. Mówiąc więc o demilitaryzacji, rosyjski agresor miał faktycznie na myśli rozbrojenie wojskowe Ukrainy, odebranie jej broni, uczynienie jej bezbronną. Zauważmy, że oba określenia „zdemilitaryzować i uczynić bezbronnym” mają zupełnie inną wartość poznawczą i odwołują się do innych emocji. Celem demilitaryzacji jest chęć uczynienia drugiego kraju bezbronnym. Jaki jest więc język wojny? Po stronie agresora to język zakamuflowany, pełen eufemizmów zaciemniających właściwy cel i rzeczywiste działania. Po stronie przeciwników wojny, po naszej stronie, język musi być jednoznaczny i mocny, a słowa winny znaczyć to, co znaczą.
Mów o wojnie, ale nie bądź ekspertem
Mówiąc o wojnie, mówmy o tym jak jest, o wydarzeniach i faktach, a nie o tym co powinno się zrobić.
Mam ostatnio wrażenie, że na stronach facebookowych, w domach, w kawiarniach, w pracy, w sklepach, w autobusach i pociągach spotykam samych politologów i ekspertów od strategii wojennych. Trudno to wytrzymać. Wiem, że taka jest natura ludzka i chwilę wcześniej ci sami ludzie byli ekspertami od wirusologii, ale warto przy tych dyskusjach zwrócić większą uwagę na to, kto stoi obok. Być może za Twoimi plecami będzie ktoś bezpośrednio doświadczony traumą tej wojny, a jemu taki wywód może tylko przysporzyć cierpień.
07.03.2022r.