CZAS JEST BLISKI

0
720
fot. Florianus
- reklama -

W lipcu zegar na wieży cieszyńskiego ratusza spóźniał się o bez mała 5 minut. Być może ratuszowy chronometr, podobnie jak iglica, która jakoś nie może wrócić na wieżę nad rynkiem, już zardzewiał i wymaga remontu. Czyli renowacji. A może nawet wręcz rewitalizacji. Jak wyglądają rewitalizacje w Cieszynie, widać po ostatnich renowacyjnych perypetiach ulicy Głębokiej. Wszystkie terminy są nieaktualne, żaden nie został dotrzymany. A co gorsza, nieaktualne są też – i to od dawna – rewitalizacyjne koncepcje, które parę lat temu w Cieszynie zostały przyjęte do mozolnej realizacji, a teraz są spóźnione i anachroniczne. Zdezaktualizowała je katastrofa klimatyczna, której cieszyńskie władze samorządowe jakoś nie dostrzegają, bo na razie jeszcze nie zalało ulicy Głębokiej do wysokości trzeciego piętra, a sala obrad rady miejskiej
w ratuszu jest dość wysoko i radni święcie wierzą, że poburzowa, błyskawiczna powódź podtopić ich tam nie może.

Drugie covidowe lato było bardziej burzowe niż pierwsze. W drugiej połowie lipca kulminował w Europie nie tylko sezon ogórkowy, lecz także sezon burzowy. U nas burze nie miały tak szokująco katastrofalnych konsekwencji jak w Niemczech i Belgii. Ale kto to teraz wie, gdzie ni stąd ni zowąd rozpęta się niszczycielska nawałnica. Dziś szaleje tam, a jutro może zaszaleć tu. Prognozy pogody są coraz bardziej nieprzewidywalne
i nie sprawdzają się nawet krótkoterminowe zapowiedzi serwisów meteo. W drugiej połowie lipca w naszych telefonach komórkowych kilka razy pojawiały się alarmujące smsy z alertem RCB typu Uwaga! Dziś w nocy i rano burze i silny wiatr, ulewny deszcz i grad. Możliwe podtopienia i przerwy w dostawie prądu. Zabezpiecz rzeczy, które może porwać wiatr. Kiedy więc nadciągały ciemne chmury i wzmagał się wiatr, z niepokojem wyglądaliśmy przez okna. A potem zamykaliśmy je dokładnie z wiarą, że jeszcze tym razem nie rozpęta się taka nawałnica, która je rozbije. Drżeć o swoje stragany musieli zwłaszcza handlarze z cieszyńskich targowisk. Łatwo sobie wyobrazić jak trąba powietrzna porywa stragany spod klasztoru elżbietanek i przerzuca je na teren węzła przesiadkowego albo jeszcze dalej, na rynek czy nawet dorzuca do straganów nad Olzą. Jak dotąd do takich spektakularnych brewerii nie doszło. Targowy handel odbywał się bez burzliwych odlotów. Tego lata, na nadrzecznych straganach cena ogórków spadła nawet poniżej trzech złotych, a więc do poziomu z lat poprzednich, podobnie cena cukinii. Co innego ceny marchewki, selera, pietruszki, a nawet kalafiora, które jakoś nie chciały spadać do przyzwoitego poziomu, a ceny owoców, nawet sezonowych, były wręcz nieprzyzwoicie wysokie. Niemniej jednak obliczono w Polsce optymistycznie, że inflacja generalnie wzrosła tylko do pięciu procent, co i tak okazało się najwyższym wynikiem w Unii Europejskiej. Z niskich cen ogórka po polskiej stronie Cieszyna korzystali po staremu Czesi, którzy z warzywniaków nad Olzą wywozili je w bagażnikach swoich szkodowek. Jadąc przez otwarty, mimo wzbierającej następnej fali covidu, Most Wolności, zapobiegliwi klienci z Czech mogli się zdziwić, jak niski, mimo gwałtownych burz, jest poziom wody w Olzie. Olza pomiędzy Mostem Wolności i Mostem Przyjaźni i dalej aż do wiaduktu kolejowego zamieniła się
w strumień, po gdzieniegdzie łupkowym, w większości kamienistym dnie można było przejść środkiem suchą nogą, a miejscami przedostać się bez zmoczenia butów z jednego brzegu na drugi.
Może cieszyńscy radni też powinni się przejść po suchym, kamienistym dnie Olzy, które zaczyna przypominać suche i kamieniste dno ulicy Głębokiej po częściowo ukończonej rewitalizacji. Cieszyńską formą betonozy jest kostkoza czy też brukoza. Pod pozorem pieczołowitego przywracania dawnej, zabytkowej kostki i wyrównywania trotuarów, z błogosławieństwem konserwatora zabytków kamienuje się główną, reprezentacyjną ulicę miasta, przy czym nie ma tam miejsca na żadną roślinność. Nie ma trawy, nie ma krzewów, nie ma drzew, nie ma zieleni, nie ma kwiatów, nie ma owadów, nie ma ptaków. Bo podobno tak nie było w dawnym Cieszynie. Może sto pięćdziesiąt lat temu na ulicy Głębokiej tak nie było, ale za to dookoła wszędzie rosły drzewa lub krzewy. Na starych zdjęciach
z przełomu XIX i XX wieku widać na przykład, że ulice w dzisiejszym śródmieściu to były aleje. Na dzisiejszej ulicy Stalmacha, tam gdzie teraz są parkingi, niegdyś rosły na całej długości drzewa. Podobnie przy dzisiejszym Placu Wolności też kiedyś rosły drzewa, a nawet zaczynały się łąki. Jednak to właśnie na przełomie XIX i XX wieku, kiedy rozpędziła się industrializacja i tak zwana modernizacja, w Cieszynie przyśpieszono też niszczenie substancji roślinnej. Jak to było przed epoką antropocenu w śląskim mieście Teschen i w okolicy opisał Leopold Johann Scherschnik, najważniejszy i najszacowniejszy patriarcha cieszyńskiej kultury, w pracach „Opis okolic i ogrodów Cieszyna” (1810)
i „Spacery botaniczno-mineralogiczne” (1798-1804), które do tej pory nie zostały przetłumaczone na język polski. Gdyby wreszcie zostały przetłumaczone i radni przeczytaliby sobie, jak wyglądał Cieszyn mniej więcej dwieście lat temu, może zrozumieliby, co należy rekonstruować, jakie dziedzictwo odnawiać i co rewitalizować. Kostka brukowa, granit, kamienie i beton to nie jedyne formy dziedzictwa przeszłości. Przede wszystkim należałoby przywrócić, odbudować i otoczyć czułą opieką parki, ogrody, drzewa, krzewy i łąki w tym mieście. Ale nie w tym kierunku idzie myślenie miejscowych samorządowców i urzędników, a jak już gdzieniegdzie, od czasu do czasu przyjazne przyrodzie myślenie i działanie się pojawia, to i tak jest spóźnione, anachroniczne i uwikłane w urzędowy kompromis z agresywnymi zwolennikami betonu, asfaltu, benzyny, węgla i wyścigów samochodowych.
Kryzys klimatyczny wyraża się także w tym, że zaburzony został odwieczny rytm pór roku. Teraz w drugiej połowie lipca, tego samego dnia zorganizowane zostały na Śląsku Cieszyńskim i transmitowane przez telewizję były imprezy z dyscyplin letnich i zimowych – zawody w siatkówce plażowej Plaża Open 2021 i zawody letniego Pucharu Świata w skokach narciarskich w Wiśle. Burza pokrzyżowała szyki organizatorom zawodów w siatkówce plażowej na rynku w Cieszynie i opóźniła transmisję w TVP Sport. Rozgrzane zawodniczki musiały dwa razy zejść z boiska, stygły i potem rozgrzewały się na nowo. Mecz zaczął się z ponadgodzinnym opóźnieniem. Atrakcyjne siatkarki rozgrywały mecz w trudnych warunkach, na mokrym piasku, przy zacichającej burzy i w deszczu. Pod dyktando transmisji telewizyjnej. Czeszki broniły tytułu z zeszłego roku, Polki były waleczne, ale przegrały. Paradoks letniego sezonu w tym pandemicznym jeszcze roku wyrażał się w gorączkowym mnożeniu imprez, które już by chciały odbywać się pełną parą, z publicznością, ale restrykcje jeszcze na to nie pozwalały. W Wiśle tego samego popołudnia skoczkowie i skoczkinie inaugurowali zawody letniego Pucharu Świata w skokach narciarskich. Przed burzą udało się przeprowadzić konkurs skoków pań,
a właściwie dziewczyn, które skaczą już niemal tak daleko jak panowie. Japońska skoczkinia Sara Takanashi oddała rekordowo daleki skok – 137 m – co poprzedniego dnia nie udawało się ani orłom z Wisły ani aktualnemu zimowemu mistrzowi świata w lotach narciarskich Karlowi Geigerowi, który chyba był trochę podłamany błyskawicznymi powodziami w Niemczech, zwłaszcza, że burze nie oszczędziły także niemiecko-austriackiego pogranicza w okolicach Bischofschofen. Tak więc skoki narciarskie, dyscyplina zimowa, rozgrywana jest już od jakiegoś czasu w lecie, ale pewnie niedługo doczekamy się, że siatkówka plażowa rozgrywana będzie w styczniu, bo w każdej ogrzewanej węglem lub gazem hali można przecież wysypać piasek i rozwinąć siatkę. No chyba że zabraknie piasku. Bowiem z branży budowlanej, którą wstrząsa inflacyjna i epidemiczna gorączka, dochodzą słuchy, że brakuje piasku i innych surowców na materiały budowlane. Grozi nam nie tylko deficyt wody, rabunkowo na gigantyczną skalę eksploatowanej przez przemysł, ale także deficyt piasku, który trzeba będzie skądś wydobyć. Woda i piasek są w budownictwie niezbędne, a betonoza jest w Polsce powszechna i wydaje się nieuleczalna.
Tymczasem w gazecie czytam, że potrzebujemy zielonej retencji czyli takiej zmiany wokół nas, która pozwoli magazynować i wykorzystywać deszczówkę w naturalnych zielonych przestrzeniach. Tzw. zieleń potrzebuje wody, a woda zieleni. Tereny zielone mogą zbierać wodę podczas ulewnych deszczy i magazynować ją na późniejsze okresy suszy, a także ją oczyszczać. Odpowiednie projektowanie i utrzymanie zieleni pozwala na maksymalne wykorzystanie jej potencjału. Jeśli miasta nie pójdą w tym kierunku, to podtopienia i ich skutki będą coraz większe. Miasta zatem powinny w zupełnie inny sposób projektować ulice, drogi i tereny zielone. A także rewitalizacje. Nie ma życia bez wody. Ważną rolę odgrywa tu zieleń, która może pełnić funkcję odbiornika wody po ulewie, zgodnie z zasadą, że wodę należy zatrzymywać jak najbliżej miejsca wystąpienia opadu, a do kanalizacji powinien trafiać jej nadmiar. Rozwiązanie nawadniania zieleni wodą opadową pozwala też na oszczędzanie wody wodociągowej. Powinno się więc obniżać krawężniki, obniżać zieleń
w stosunku do jezdni, żeby woda spływała na nią, a nie odwrotnie. W ten sposób część wody z intensywnego deszczu zostanie tam, zmniejszy się skalę podtopień,
a może nawet nie dopuści się do nich. Poza tym zieleń daje wiele innych korzyści – wspiera bioróżnorodność, poprawia mikroklimat, obniża efekt wyspy ciepła, zatrzymuje wodę na okres suszy, oczyszcza powietrze, zasila wody podziemne.
O takiej lokalnej polityce klimatycznej czytam sobie w gazecie, a tu tymczasem słyszę warkot kosiarek za oknem. W dzień otwarcia igrzysk olimpijskich w Tokio, przed spodziewanymi dalszymi upałami i burzami w Cieszynie odbywa się atak kosiarek na śródmieście. Pracownicy miejscy jeszcze nie są przekonani, że wyższa trawa zatrzymuje spływ wody, zaś jej skoszenie spowalnia wzrost korzeni, bo roślina przeznacza siły na odbudowę części naziemnej – zatem ma mniejsze możliwości wiązania wody w glebie. No i nie są też przekonani do łąk kwietnych, których w Cieszynie właściwie nie ma, a jak już jakieś łąkowe entuzjastki zdecydują się odzyskać skrawek zieleni przy ulicy dla łąki kwietnej własnym kosztem i pracą, to zaraz przychodzą jacyś zacięci cieszyniocy, którzy im to wszystko wykoszą i wytną do porządku, co by se tam mogli zaparkować auto albo motocykl. Czy w Cieszynie jest możliwe zrównoważone zarządzanie trawnikami jak na przykład w Lublinie?
Właściwie nie wiadomo, jaka jest świadomość klimatyczna radnych i polityka cieszyńskiego magistratu wobec katastrofy klimatycznej. Nie wiadomo też na przykład, ile w ciągu roku drzew się tu wycina, a ile sadzi. Cieszyńscy radni pewnie nie zauważyli, że
w czerwcu tego roku Parlament Europejski uchwalił rezolucję Unijna strategia na rzecz bioróżnorodności 2030przywracanie przyrody do naszego życia. Nie mówili o tym w TVP to trudno było zauważyć. W myśl tej rezolucji na terenie Unii planuje się ustanowienie obszarów chronionych na co najmniej 30% powierzchni lądowej i morskiej Europy, planowane jest odtworzenie zdegradowanych ekosystemów i dosadzenie 3 miliardów drzew. Strategia została przyjęta miażdżącą większością głosów (515 europosłów było za, a 90 przeciw i właśnie wśród przeciwników było 26 europosłów z Polski). A trzeba pamiętać, że Unia wprowadza też w życie Zielony Ład czyli niezwykle ambitną Europejską Politykę Klimatyczną. Natomiast rząd PiSu w Polsce wprowadza tzw. Polski Ład, który kompletnie ignoruje kryzys klimatyczny. Cieszyńskie władze samorządowe jakąś politykę klimatyczną tak czy inaczej, mniej lub bardziej świadomie, prowadzić będą i mam nadzieję, że nie zignorują polityki unijnej w tej dziedzinie. Na szczęście miasto znajduje się na granicy i korzyści wynikające z tej polityki w innych krajach unijnych tak czy inaczej dotrą do nas w postaci czystszego powietrza, bowiem Czesi tymczasem nie wyłamują się ze swoich zobowiązań unijnych.
Cieszyńskie władze wiedzą, że trzeba jakoś dać znać mieszkańcom, że – mimo wszystko – zdają sobie sprawę z zagrożeń klimatycznych. Ale podchodzą do tematu powoli, symbolicznie, ostrożnie, aby się za bardzo nie narazić agresywnym zwolennikom kosiarek, wycinek, parkowania na trawnikach, barbórkowych rajdów i betonozy. Na skwerach i w parkach pojawiły się niedawno tabliczki ze stosownymi, delikatnie sformułowanymi sugestiami i apelami. Najczęściej jest to tabliczka z napisem chroniąc zieleń, chronisz klimat. Robi to na was wrażenie? Na mnie nie. Jednak nie o ochronę klimatu chodzi, lecz o ocalenie planety przed katastrofą klimatyczną spowodowaną niszczycielską działalnością człowieka. Czuję w tym hasełku jakieś reakcyjne asekuranctwo. Słyszę w nim echo hasła Szanuj zieleń popularnego w czasach PRLu. To jest abstrakcyjny, anachroniczny, niewystarczalny pseudoapel. Obłudne pseudouwrażliwianie na katastrofę, którą stylem życia, egoizmem i wygodą sami na siebie sprowadzamy. Teraz takie apele muszą być znacznie bardziej radykalne. Niszcząc przyrodę, rozwalasz klimat, podpalasz planetę, topisz sąsiada, sprowadzasz katastrofę, wspierasz kataklizm, przykładasz rękę do zagłady. Obcinasz gałąź, na której razem siedzimy. Niektóre tabliczki już pękły
i powstaje pytanie, czy są biodegradowalne. A władze nie tyle mają apelować do mieszkańców, co same zdecydowanie działać na rzecz klimatu.
W parku przy Placu Wolności zaś natknąłem się na tabliczkę firmowaną przez Miejski Zarząd Dróg o optymistycznej treści: Znamy problem, już o nim wiemy i bardzo szybko go usuniemy. Nie wiadomo, co dokładnie MZD ma w tym wypadku na myśli. A ponieważ tabliczka stanęła między drzewami, może to właśnie one są tu problemem dla MZD i trzeba je wyciąć. Po co taka pseudośmieszna pseudokomunikacja urzędników z mieszkańcami? Jakoś nie jestem przekonany, czy urzędnicy MZD i innych wydziałów Urzędu Miejskiego, a zwłaszcza miejscy radni, są świadomi rozmiarów zagrożenia katastrofą klimatyczną i mają
w związku z tym opracowaną strategię działania, którą wprowadzają w życie. Raczej trwają w przekonaniu, że to ich nie dotyczy, że kiedy przyjdzie czas, to zajmie się tym Miejskie Centrum Zarządzania Kryzysowego, strażacy i policjańci.To strusia polityka. Niestety, kryzys klimatyczny coraz dotkliwiej dotyczy nas wszystkich, każdego z nas. Tu i teraz. I dobrze by było, gdyby pod spóźniającym się zegarem cieszyńskiego ratusza wszyscy wzięli to sobie do serca, wbili do głowy i nastawili porządnie zegarki. Bo czas jest bliski. I niedługo może być już za późno.

 

- reklama -