Jaka Polska po wyborach? Jaki Śląsk?

0
236
O wyborach z 15 października przypominały też jeszcze gdzieniegdzie wciąż jeszcze porozwieszane banery kandydatów do parlamentu.
- reklama -

W niedzielny poranek wyborczy, po zagłosowaniu w wyborach parlamentarnych i odmowie udziału w absurdalnym, kłamliwym referendum, wybrałem się na spacer na drugą stronę Olzy. Przeszedłem rozkopany wjazd do Polski (lub wyjazd z Polski, jak kto woli) na początku ulicy Zamkowej, czyli odcinek między Mostem Przyjaźni i ulicą Głęboką, minąłem grupę grasujących tam meneli, z którymi nie radzi sobie ani policja ani straż miejska i poszedłem na czeską stronę, aby zamanifestować moje przywiązanie do otwartej granicy, strefy Schengen i Unii Europejskiej. W tym dniu chciałem się choć na chwilę znaleźć poza Polską, nabrać do niej dystansu, zobaczyć jesień tak, jak kiedyś poeta Lechoń chciał wiosną zobaczyć nie Polskę, lecz wiosnę.

Już nie wracam do wierszy Lechonia. Jesienią chcę widzieć jesień nie zabarwioną narodowo, nie polską czy czeską, lecz jesień jesienną, choć jest to coraz trudniejsze, ponieważ pory roku w związku ze zmianami klimatycznymi straciły swoje tradycyjne współrzędne kalendarzowe i cechy szczególne. Pory roku straciły w naszej okolicy swoją tożsamość, którą na półkuli północnej miały od czasu tzw. małej epoki lodowej. W tej nazwie przyjętej na oznaczenie okresu ochłodzenia w XVII i XVIII wieku jest sporo przesady. Wtedy nie stało się tak, że lodowiec pokrył Europę aż po Alpy, ale Bałtyk, owszem, zamarzał w zimie tak, że armie mogły przechodzić na jego drugi brzeg suchą stopą. W tamtym czasie Słońce wykazywało się bardzo małą aktywnością. Obecnie mamy sytuację raczej przeciwną. Słońce jest nadaktywne. W klimacie nie ma stałości. Teraz ociepla się, a przy tym pogoda jest coraz bardziej zmienna, nieprzewidywalna i dramatyczna. W tym roku lato trwało dłużej, wysokie temperatury utrzymywały się aż do 15 października czyli do wyborczej niedzieli, kiedy w Polsce wreszcie skończyła się kampania wyborcza i Polacy wybierali posłów do sejmu, senatorów do senatu, a dodatkowo, jakby władzy było mało kłamliwej propagandy i mącenia w głowach skołowanych obywateli, nakłaniani byli do udziału w referendum i odpowiedzi aż na cztery bałamutne pytania, które w dodatku tak były skonstruowane, że zawierały w sobie przychylną dla władzy odpowiedź. Ten wyborczo-referendalny dzień był – jak się już nazajutrz okazało – przełomowy także w pogodzie. Nastał „normalny”, jesienny chłód. Surowo się zrobiło – powiedziała jedna paniczka do drugiej na ulicy Głębokiej. Zmienia się nie tylko klimatyczna tożsamość, zmieniają się także normy, tradycje i obyczaje. A nawet przyzwyczajenia.
W Polsce wybory organizuje się w niedzielę. Czeski zwyczaj wyborczy jest inny. Czesi organizują sobie wybory w trybie dwudniowym i dwuetapowym – pierwsza część w piątek od godziny 14:00 do 22:00, a druga w sobotę od godziny 8:00 do 14:00. Wszyscy są wyspani, nie ma liczenia głosów w lokalach wyborczych długo do rana, wyniki są znane w sobotę wieczorem. Wszystko odbywa się punktualnie, nie ma głosowania po godzinie formalnego zamknięcia lokali wyborczych, kto nie zdążył, nie może głosować, tylko całuje klamkę u drzwi do lokalu. Ponieważ głosowanie po czasie formalnego zamknięcia lokali wyborczych potraktowane byłoby właśnie jako naruszenie prawa wyborczego. Jest dyscyplina wyborcza. Nie zdążyłeś dotrzeć na czas do lokalu, niestety nie zagłosujesz. Darmo Hanko, twój błąd, twoja strata, twoje sumienie. W Polsce wyborca, który się spóźnia i głosuje po czasie, może już ulegać wpływowi exit polli. Już wie, jaki jest rozkład głosów, kto wygrywa, kto przegrywa, komu trzeba dodać swój głos, a komu nie. Oto jak się przejawia nieodpowiedzialność suwerena i anarchiczność organizatora wyborów. To także jego błąd, ponieważ w miastach nie zorganizował odpowiedniej ilości lokali wyborczych tak, by wszyscy zainteresowani mogli oddać swój głos na czas. Tym razem formalności było więcej, bo dodatkowo urządzono referendum i głosujący dłużej stali i przy stolikach komisji i w kabinach, których też było za mało. Zabrakło wyobraźni, nikt nie przewidział, że frekwencja wyborcza będzie aż tak duża, że teraz ludzie potrzebują zmiany nie od święta, lecz na co dzień, od zaraz. W Polsce mówi się, że wybory to święto demokracji. I może właśnie dlatego demokracja w Polsce jest taka słaba, ponieważ święto demokracji świętowane jest w niedzielę. Dlatego też Polacy traktują wybory i w ogóle demokrację nie jako chleb powszedni, lecz jako wydarzenie odświętne, jakąś państwową celebrę, której tak do końca nie rozumieją. A Czesi są praktyczni, systematyczni, dokładni, bardziej zdyscyplinowani, lepiej zorganizowani. Do świąt mają stosunek świecki i pragmatyczny. I w wyborcze weekendy są porządnie wyspani, bo nie zarywają z powodu wyborów nocy.
Połowa Polaków zagłosowała ostatnio na partie demokratycznej opozycji, ale jednak ze wszystkich komitetów wyborczych to Komitet Wyborczy PiS zyskał najwięcej głosów. Pyrrusowe to było zwycięstwo, ponieważ PiSowcy i ziobryści stracili większość w sejmie, a w senacie niemal przepadli. Opozycja szła do wyborów podzielona, ale jednak zwyciężyła. Wszyscy aż do znudzenia skandowali zwyciężymy! zwyciężymy! Okazało się, że zwycięzca nie musi być tylko jeden, że może ich być nawet czterech. Z tym, że co najmniej jeden może przegrać wybory. To szczególnie dialektyczna sytuacja, ale istotna zmiana nastąpiła, ponieważ PiS utraci władzę i porządny rząd – mam nadzieję – stworzy demokratycznie wybrana opozycja, która ma większość w nowym parlamencie i już przestaje być opozycją, a staje się koalicją rządzącą. Tę przełomową zmianę zawdzięczamy rekordowej frekwencji, dużej mobilizacji społecznej, zwłaszcza ludzi młodych, dla których PiS jest partią obciachową, anachroniczną, rydzykowsko-smoleńską, jakby średniowieczną, a co najmniej sanacyjną. Choć tegoroczni maturzyści raczej nie słyszeli o gettach ławkowych w dwudziestoleciu międzywojennym, bowiem zgodnie z programem partii PiS nie uczyło się młodzieży rzetelnie historii, tylko się ją indoktrynowało narodowym, pobożnym mitem. Młodzi rozpoznali te klimaty, przerobili ten materiał, przeszli te godzinki, rekolekcje i HiTy w zreformowanej przez PiS szkole i odrzucili taki program. Wielu młodych zapewne zrozumiało, że odpowiedzialność spoczywa także na nich, że od nich zależy przyszłość tego nieszczęsnego kraju. Poszli więc do wyborów i zagłosowali, a w większości nie zagłosowali ani – wbrew pewnym obawom – na Konfederację ani też nie bardzo poparli Nową Lewicę. Partie o zbyt radykalnym programie nie miały u nich wzięcia. W miastach wybrali eklektyczną koalicję liberalnego środka czyli Koalicję Obywatelską. Podobnie jak większość ich rodziców. To był racjonalny i słuszny wybór. Dzięki niemu co najmniej połowa Polaków odczuła ulgę. Tryumfalizm jednak nie był na miejscu. Nie potwierdziło się, że nikt ze Śląska i Pomorza nie chciał dziada z Żoliborza. Startujący ze Śląska premier Pinokio jednak zebrał 117 000 głosów w okręgu katowickim, choć PiS na Śląsku przegrał z Koalicją Obywatelską i opozycją. 117 000 głosów na Pinokia to jednak jest sporo i źle świadczy o śląskiej świadomości politycznej i moralnej. A może na Pinokia nie głosowali Ślązacy, tylko jakieś gorole i werbusy? I jak tu w takiej sytuacji zasypywać społeczne, polityczne i wyznaniowe podziały, odbudowywać polską wspólnotę. Mamy odbudowywać polską wspólnotę na Śląsku z Pinokiem na czele? Hasło o odbudowywaniu wspólnoty wszyscy powtarzali jak mantrę, ale przecież każdy rozumiał je po swojemu. Czyli: odbudujemy wspólnotę, w domyśle jednak: na naszych warunkach. I tu wracamy do problemu naszości i naszyzmu. Co zrobić z waszością i innością? To odwieczny, zaklęty i przeklęty problem. Dlatego od wspólnoty, zwłaszcza wyimaginowanej, jednak ważniejsza jest praworządność, respektowanie praw człowieka i obywatela, niezależne od polityków i obiektywne media, dobra administracja, sprawiedliwe podatki, nowoczesna oświata i skuteczna służba zdrowia. A wspólnoty niewyimaginowane, lecz problemowe i zadaniowe tworzą się same, na przykład w związku z tak ważnymi problemami jak katastrofa klimatyczna czy pomoc uchodźcom z krajów, gdzie toczy się wojna lub panują nieludzkie dyktatury.
Od poniedziałku, 16 października, który był pochmurny, chłodny, surowy, czyli typowo jesienny, zaczął się więc w Polsce nowy polityczny rozdział, a może nawet epoka. Ludzi jednak nie trzeba zmuszać do narodowej, klasowej czy jakiejkolwiek innej wspólnoty. To są totalne abstrakcje. Normalne społeczeństwo powinno być pluralistyczne, otwarte, a polityka władz powinna chronić mniejszości, a nie wspierać fanatyzm wyrosły na mesjanistycznych mitach, rasowych uprzedzeniach, religijnych dogmatach i ciemnych, spiskowych zabobonach. W normalnym państwie naród jest tylko polityczny, nie ma jednej tożsamości, różne wspólnoty funkcjonują swobodnie. Normalne państwo więc sprzyja rozwojowi i daleko posuniętej autonomii regionów, ponieważ tylko silne regiony gwarantują silne państwo. Oparte na demokratycznym wyborze i zdrowym lokalnym patriotyzmie. Państwo ma być solidnym, zbudowanym na konstytucji i trójpodziale władzy, spolegliwym dla obywatela fundamentem. Administracyjnym, świeckim, wynikającym z przestrzegania prawa wspólnym mianownikiem. Państwo dba o bezpieczeństwo i prowadzi politykę zagraniczną całości. Owszem, koordynuje pewne polityki i wspólne sprawy, ale jednocześnie zapewnia maksimum autonomii regionom, których nie gnębi, nie eksploatuje i nie okrada. Polskie państwo powinno zostać zreformowane i zreorganizowane od fundamentów. Musi to być wreszcie państwo przyjazne dla obywateli, odpartyjnione, uczłowieczone, oparte na przyzwoitości, rzetelności i wrażliwości społecznej. Przy czym musi to być państwo racjonalne, stojące na faktach i w prawdzie, wierne europejskim sojuszom, a nie pogrążające obywateli w ideologicznych bredniach, bigoterii i propagandzie nienawiści. Zniszczoną przez ZjeP Polskę trzeba odbudować, a właściwie wymyślić i zbudować na nowo.
Właśnie tuż przed wyborami Instytut Sobieskiego wydał raport „Korekta układu województw – ku równowadze rozwoju“. Jego autorem jest Łukasz Zaborowski, który tak tłumaczy potrzebę zmiany podziału terytorialnego Polski:
Obecny układ województw nie jest wynikiem żadnej spójnej koncepcji, lecz przypadkową hybrydą. Powstała ona w wyniku rozszerzenia modelu województw „dużych” o kilka „średnich”. Wskutek zakulisowych targów politycznych niektóre ośrodki zachowały regionalną samodzielność, a inne ją utraciły. Wśród założeń proponowanej korekty podziału terytorialnego wymienić należy przede wszystkim: powściągliwość i ewolucyjność zmian; dążenie do równowagi wielkościowej; łączenie regionów na zasadzie wspólnoty interesów, a nie podległości funkcjonalnej; przywrócenie jedności średnich regionów obecnie rozciętych granicami; rozszerzenie modelu dwubiegunowego i wewnętrzna policentryczność województw; zachowanie spójności historyczno-kulturowej i odpowiednia korekta nazewnictwa. Ważne miejsce w koncepcji zajmuje idea województwa policentrycznego. Wychodzi ona od stosowanego obecnie modelu dwubiegunowego. Istnienie dwóch równorzędnych ośrodków władzy zapobiega niekorzystnej dychotomii centrum/prowincja. Kolejnym krokiem jest postrzeganie województwa jako zespołu kilku regionów, dla których samorząd wojewódzki może prowadzić względnie samodzielne polityki w zakresie rozwoju, budowy marki i promocji, ochrony dziedzictwa oraz edukacji regionalnej.
Mądrale w think tankach wiedzą, że Polsce potrzebna jest wszechstronna, gruntowna, oparta na racjonalnych przesłankach, nowoczesna reforma. Zaborowski proponuje cztery warianty nowego podziału terytorialnego. Ostatni, innowacyjny – jak pisze autor raportu – wariant IV , „makroregionalny”, stanowi powrót do koncepcji dużych województw, opartych o wielkoskalowe układy osadnicze, w szczególności ośrodki metropolitalne. W tym wariancie największe ośrodki zostają pozbawione wojewódzkich funkcji administracyjnych w celu utrzymania równowagi sił. Z ostatnim wariantem wiąże się zmiana liczby województw z 16 na 12. Byłyby to województwa: śląsko-częstochowskie, warszawskie, dolnośląskie, cieszyńsko-krakowskie, północnomałopolskie, mazursko-pomorskie, środkowopolskie, kujawsko-mazowieckie, wielkopolskie, przemysko-tarnowskie, podlasko-mazowieckie i zachodniopomorskie.
Widzicie to? Województwo cieszyńsko-krakowskie! A może od razu cieszyńsko-przemyskie? Czujecie ten problem? Tę geopolityczną kwestię wydumaną nad mapą przez uczonego z Radomia? Tę kulturowo -cywilizacyjną ślepotę i manipulację? Może w Instytucie Sobieskiego to jest do pomyślenia, ale u nas, na Śląsku Cieszyńskim jednak nie. Kiedyś, w latach 90. poprzedniego stulecia podobna koncepcja, by Śląsk Cieszyński przyłączyć do Małopolski, już się pojawiła i przepadła. Wtedy wzbudziło to tutaj ogromny i słuszny sprzeciw. Na jednym z dachów koło Świętoszówki wystawiono wielki, biały napis: Tu zawsze był Śląsk! I wtedy potwierdziło się, jaka jest tutejsza wspólnota. Jaka jest tutejsza flaga, którą w ciągu ostatnich ośmiu lat ZjeP zdejmował i rugował z przestrzeni publicznej. Jeśli przyjdzie co do czego i temat reformy podziału administracyjnego kraju stanie się aktualny, czy zgodzicie się na województwo cieszyńsko-krakowskie?

- reklama -