Piłka nożna w okresie zimowym nie znajduje się na piedestale. Przemawiają za tym choćby wyniki konkursu Przeglądu Sportowego na najlepszego polskiego sportowca roku Anno Domini 2017. Głosowanie na przełomie grudnia i stycznia zbiegło się w czasie ze zwycięstwem Kamila Stocha w Turnieju Czterech Skoczni. Nic dziwnego zatem, iż właśnie ten skoczek wygrał rywalizację i zdystansował najlepszego piłkarskiego napastnika globu – Roberta Lewandowskiego.
Oczywiście nie zamierzam narzekać z tego powodu, gdyż piłkarze nie powinni mieć monopolu na zdobywanie wszystkich statuetek. Sport to nie tylko piłka nożna ale także inne dyscypliny, tworzące wspólnie nierozerwalną, wielobarwną tęczę. Kiedy zaczyna brakować jaskrawego odcienia, dostrzegamy widoczny ubytek. Trudno więc nie stęsknić się za piłką nożną. Na mecz Podbeskidzia przyjdzie nam czekać do marca, a na spotkania innych klubów z Ziemi Cieszyńskiej do kwietnia. Wobec zaistniałej sytuacji, jesteśmy w stanie obcować z futbolem tylko poprzez śledzenie paru lig zagranicznych w TV. Choćby ligi hiszpańskiej, której przedstawiciel – Celta Vigo, wykupił ostatnio Roberta Mazania.
Transfer ten odbił się szerokim echem w całej Polsce, albowiem 3 lata temu Mazań zakładał jeszcze koszulkę Podbeskidzia. Słowak do klubu z Bielska-Białej został sprowadzony z FK Senica za kwotę około 150 tysięcy euro, co stanowi po dziś dzień rekord transferowy „Górali”. Summa summarum, na jego koncie z poważnych meczów uzbierały się… 3 spotkania w Pucharze Polski oraz 2 w Ekstraklasie.
Dziś ten fakt brzmi absurdalnie, skoro zawodnik znalazł uznanie w oczach renomowanego hiszpańskiego klubu, który jeszcze w poprzednim roku w efektownym stylu eliminował z Pucharu Króla Real Madryt, a w Lidze Europejskiej zakotwiczył się w najlepszej „4”. Choć Mazania uważano za wielki talent, nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. W Podbeskidziu przegrywał rywalizację na lewej obronie nawet z Adamem Pazio. Inna sprawa, że nie chciał go trener – Leszek Ojrzyński. Za zakup Mazania odpowiadał posiadający 35% akcji klubu Murapol, który chciał koniecznie wypromować dobrze zapowiadającego się młokosa. Tyle, że lewa obrona uchodziła wówczas za najlepiej obsadzoną pozycję, więc coach nie korzystał zbytnio z usług Słowaka. A gdy z nich skorzystał, w meczu decydującym o udziale w grupie mistrzowskiej z Lechem Poznań, poniósł sromotną klęskę. Ojrzyński został zwolniony, a kolejny trener – Dariusz Kubicki, odstawił Mazania na boczny tor i wypożyczył do MSK Żylina. Wtedy kariera zawodnika nabrała tempa. Został ważnym członkiem zespołu, który zdecydował się na wykupienie obrońcy. Później przyszły mistrzostwo Słowacji oraz debiut w słowackiej kadrze.
Obecnie Mazań reprezentuje Celtę Vigo i można się zastanawiać, jakim cudem jego gwiazda nie rozbłysnęła w Podbeskidziu. Dla drużyny spod Klimczoka nie jest to żaden powód do płaczu, gdyż na mocy zawartej umowy z Żyliną może liczyć na pokaźny zastrzyk gotówki, wynikający z tego transferu. Sama historia natomiast stanowi przykład, iż dobry zawodnik nie musi odnaleźć się w każdym klubie. Gdyby było inaczej, sport stałby się zbyt przewidywalny. A tak, wciąż zastanawiam się, jak pójdzie Mazaniowi w Celcie Vigo.