Znamy wyniki spisu ludności 2021, który wykazał największy ubytek zaolziańskich Polaków od czasu istnienia Zaolzia, czyli od I wojny światowej.
Liczby nie kłamią
Nie jest nas, jak staramy się pocieszać, 37. 910, ale 26. 802, czyli okrągło o 13 tysięcy mniej w porównaniu ze spisem poprzednim. A zatem corocznie topniejemy mniej więcej o 1000 jednoznacznych Polaków. Z kolei na Zaolziu jest nas 23.451, czyli zmieścilibyśmy się w dzisiejszym Czeskim Cieszynie i jeszcze miejsca by zostało dla innych. Hybrydowi Polacy, czyli Polako-Czesi, Polako-Ślązacy, Polako-Morawianie itp. urośli do potęgi niespotykanej i liczą ok. 10.000 jednostek.
Dla lepszego unaocznienia naszego stanu posiadania przytoczmy za Czeskim Urzędem Statystycznym spisowe dane od r. 1960, kiedy nas było 66. 540, za kolejnych 10 lat zanotowaliśmy spadek o 2.400 Polaków (64. 074), jednak w następnym dziesięcioleciu staliśmy się silniejsi o ok. 2000 członków (1980 – 66. 123). Od r. 1990 było już drastycznie gorzej, a ubytki w kolejnych dekadach rosły od 6.700 (1991) do ok. 13.000 (2011, 2021).
Rzeczą bezdyskusyjną jest to, że o naszej kondycji narodowej decyduje przede wszystkim kondycja Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego (PZKO) jako sztandarowej i najliczniejszej organizacji, czego dowodzą dane, które już przytoczyłem w Kalendarzu Śląskim na rok 2021, tutaj zaś, dla przypomnienia, pozwolę sobie niektóre wypisać. W r. 1982 miał nasz Związek 24. 359 członków, obecnie ok. 9.800, w latach 50. śpiewało w 82 chórach i innych tego typu formacjach ok. 3000 amatorów, w r. 2012 mieliśmy takich zespołów 21 z 566 śpiewakami, teraz jeszcze mniej. Coraz częściej posiłkujemy się też dyrygentami zagranicznymi, swoich bowiem mamy mniej i mniej. W tym miejscu można by przytaczać dziesiątki zamarłych już zespołów, które czyniły z nas potęgę śpiewaczą, co znacząco, podobnie jak teatr amatorski, wpływało na poczucie narodowe. Wyliczmy przykładowo: Andrusi, Kapela Podwórkowa, Parafraza, Gama, Melodia, Tęcza, Misie, Harfa, Halka, Siła, Hasło, Przyjaźń, Siła, ChNP, Górnik, Skotnica, Skotniczka itd. I tu pytanie: Czy ktoś czuwa nad narybkiem PZKO-wskim? Był kiedyś taki zwyczaj, że zakończenie roku szkolnego w najstarszych klasach podstawówek wykorzystywano do pozyskiwania nowych członków. Uznano to z pewnością za przeżytek (może nie wszędzie?), no i jest, tak jak jest. Podcinamy sobie gałąź, na której siedzimy.
Nie ma już znacznie tradycyjnych imprez (czeskociszyńskie Wianki, Festyn Górski, Jesienne Mgły, Muzyczna Jesień itd.), które były miejscem spotykania się, scalania, cementowania społeczności, co dla jej integracji także narodowej jest kwestią pierwszorzędną.
I dorzućmy na uzupełnienie zanikłego pejzażu kulturowego nieistniejące już zespoły sceniczne, które znacząco urozmaicały działalność związkową – Czerwony Balonik, Smyki, Szpaki, Łaziki, Wesoła Siódemka, Torka, Dranie, Lunatycy, Łobuzy, Olziok, Kryzys, Bambola… Było z czego wybierać. Z tych formacji rekrutowali się aktorzy Sceny Polskiej. Ilu Zaolziaków zostało w niej dzisiaj?
Słowo i książka
W programie każdego koła figurował październikowy Miesiąc Oświaty Książki i Prasy, co miało ogromne znaczenie dla kondycji narodowo-językowej Zaolzia. Tu nie tylko sprzedawano książki (np. w r. 1963 za 59. 830 koron), ale także pozyskiwano nowych abonentów prasy i Sceny Polskiej.
Zlikwidowano Sekcję Literacko-Artystyczną przy Zarządzie Głównym PZKO, w zamian zaś nie stworzono nic. Dzięki niej kwitło życie literackie, dzięki niej wydano ok. 140 tytułów książkowych, dzięki niej obcowaliśmy z przednimi polskimi literatami, organizowaliśmy konkursy literackie, wieczory dyskusji, spotkania w szkołach. Nie ma już zaolziańskiej literatury, nie ma środowiska promującego język ojczysty. Upadek zaś tegoż języka jest równoznaczny z upadkiem narodowym. Przydatność języka polskiego w zaolziańskiej sferze publicznej równa jest prawie zeru.
Nie ma też wieczorów świetlicowych, których w r. 1961 było 374 z ciekawymi odczytami. To był kolejny ważny kontakt z żywym słowem, który podsuwał nowe inicjatywy, nowe pomysły, mobilizował. Było to możliwe również dlatego, że w ramach ZG PZKO istniał Klub Prelegentów z wykazem jego członków i zestawem tematów, Głos Ludu wychodził trzy razy w tygodniu, teraz dwa, czasem tylko raz, i to ze względów oszczędnościowych, ale rachunek jest prosty – coś za coś. Zmniejszenie częstotliwości wydawania osłabia kontakt z językiem polskim, gazeta traci też na aktualności i traci czytelników, którzy płacili przecież abonament. W roku 1970 jej nakład wynosił 10.000, obecnie niespełna 4.000. Nie działa Klub Historii Regionu (w wykazie jego członków figurują i tacy, którzy już dawno od nas odeszli), nikt nie śledzi, poza sporadycznymi wypadkami, co i jak o nas piszą, nie ma polemiki, wymiany zdań, obrony przed fałszowaniem historii. Jesteśmy bezbronni, a naszą historię i literaturę już nie piszą Zaolziacy.
Nasz ważny dokument Kongresu Polaków w RC, określający strategię rozwoju polskości na Zaolziu – Wizja 2035 – w praktyce się nie sprawdził. Jeżeli nam się nie uda zahamować istniejącego spadku, możemy do finalnego roku Wizji nie dotrwać jako społeczność, tylko jako nieliczna grupa.
Nie sprawdziło się też powołane przez Kongres Polaków w RC trzyosobowe Centrum Polskie (CP) z inicjatywą przedwpisową. Z góry było wiadomo, że za miesiąc nie da się zmienić tego, co jest w głowie czy w sercu. Wyrzucono zatem 475 tysięcy złotych, jak dowiadujemy się z „Głosu” (28 stycznia 2022), a to ogromnie pieniądze.
Przedstawiciel rządu polskiego, Jan Dziedziczak, w rozmowie z red. naczelnym „Głosu” (28 stycznia 2022) dziękował Zaolziakom, że przetrwali trudne czasy do
r. 1989, paradoks polega jednak na tym, że trzymali się wtedy o niebo lepiej niż po tym właśnie roku. Jego życzenie, by pomoc Polski miała tu swoją kontynuację za 30, 40, 50 lat, boję się skomentować w świetle tego, czego jesteśmy świadkami.
Dlaczego wtedy trzymaliśmy się lepiej?
Jednym z ważnych powodów była obecność na Zaolziu polskiej żywej kultury, żywej sztuki, żywej literatury. Przyjeżdżały najlepsze teatry ze Solskim i Holoubkiem na czele, koncertowali u nas Kędra, Langer-Danecka, Danczowska, Wiłkomirska, był profesor Zin, bywali przedni polscy literaci, dziennikarze itd. Ci wszyscy zahaczali o koła PZKO, o szkoły, był po prostu ruch, a nie zaduch. Polskę oglądano przez pryzmat jej ponadczasowej wartości, co wzbudzało dumę, że jesteśmy jej cząstką. Wielka Polska przychodziła do nas. Nie ma po tym śladu.
Uważam, że trzeba zintegrowanych działań np. z Instytutem Polskim w Pradze, ze Wspólnotą Polską, z Pomocą Polaków na Wschodzie, by ich przekonać do takiej właśnie pomocy. Konsulat Generalny RP w Ostrawie będzie w tym zapewne ważnym pośrednikiem. Jedynym naszym orężem była i jest kultura, książka, słowo. Nie mamy pomysłu, co z tym fantem zrobić. Na żadnym naszym wielkim forum pzko-wskim czy kongresowym nie było nigdy mowy o tym, co zrobić z naszą kulturą i oświatą, by ludzie poczuli wartość i sens bycia Polakiem. Była próba za czasów prezesowania w ZG PZKO J. Ryłki, o ile pamiętam, zwołania okrągłego stołu na te tematy, ale rozbiło się to o brak zainteresowania.
Zapewne były inne czasy, inne pokolenia, inni Polacy, ale wymawianie się na to, że w dzisiejszej sytuacji nic już nie można zrobić, doprowadzi nas do zguby.
Inni powiedzą, że w ZG PZKO byli pracownicy etatowi, ale te wszystkie powyższe inicjatywy były inspirowane i wykonywane przez społeczników. Wiem to, bo w tym uczestniczyłem. Chciałoby się powiedzieć, że mamy oddanych i ofiarnych pracowników, ale brak nam architektów.
Władysław Niedoba kiedyś powiedział obrazowo, jak tylko on to potrafił, iż gwóźdź tym lepiej trzyma, im bardziej jest bity po główce. Trafił w sedno.
Otworzył się świat, zapanował relatywizm głoszący, że wszystko jest względne, że można być Polakiem i Czechem, Polakiem i Bóg wie kim, mężczyzną i kobietą, że narodowość nie ma już znaczenia, że nie ma już reguł, zasad, których trzeba się trzymać, że jesteśmy Europejczykami, obywatelami świata, sporo namieszało też tzw. multikulti, czyli multikulturalizm, groch z kapustą, który, jak ktoś dowcipnie napisał, jest takim samym nonsensem, jakby chcieć wepchać wszystkie zwierzęta w ZOO do jednej klatki.
O tym, że atrakcyjność Polski upada, widać także na malejącym zainteresowaniu młodych Zaolziaków studiami w Polsce, a to niebezpieczny sygnał.
Natomiast najbardziej zaważył na wynikach ostatniego spisu tzw. tustelanizm, czyli stworzenie jakby getta, skupianie się na tym, co w małej ojczyźnie, czyli Zaolziu, bez jakiegokolwiek odniesienia do tzw. ojczyzny ideologicznej, czyli Polski. W tym widzę główną klęskę ostatnich 10 lat. Wyznawcami tustelanizmu są przede wszystkim ludzie młodzi i młodsi, i do nich trzeba znaleźć drogę sensowną, racjonalną i niezawężoną do paru tygodni przed kolejnym spisem. Trzyosobowe Centrum Polskie bez kompetentnego zespołu wspierającego będzie bezużyteczne, dobre chęci na niewiele się tu zdadzą.
Różnorodność działania, o czym wyżej, zredukowaliśmy do minimum. Nie ma w czym wybierać, tracimy na atrakcyjności, więc jak tu mobilizować zwłaszcza młodsze generacje, szczególnie te hybrydowe. Inwestowanie w domy pzko-wskie jest szalenie ważne, ale ważniejsze jest to, co się w nich dzieje. Istnieje uzasadniona obawa, by nie podzieliły losu polskich budynków szkolnych począwszy od Bogumina, a skończywszy na Łomnej Górnej.
Co trzeba koniecznie zrobić
– Zaktualizować pod względem pragmatycznego działania Wizję 2035. Skromnie licząc, z jej założeń zrealizowano góra 40%.
– Przywrócić odpowiednią rangę słowu ojczystemu, tudzież ojczystej książce, wykorzystując sprawdzone formy działania i dorzucając nowe.
– Alfą i omegą działań powinni być hybrydowi Polacy. Istotą jest tu znalezienie równowagi między tzw. ojczyzną małą a wielką, czyli, jak mówią socjologowie, ideologiczną. Ta mała, zaolziańska, powinna być w tym procesie pomostem, a nie granicą.
– Koniecznie spowodować obecność na Zaolziu żywej polskiej kultury, sztuki, promotorów Polski w świecie, wykorzystując do tego również Fundusz Rozwoju Zaolzia przy Kongresie Polaków w RC, którego istotą jest wspieranie polskości. Jest to również w interesie Polski samej, także istotne dla większości czeskiej, by nie widziała Polski tylko przez pryzmat bazarów, kauflandów czy stacji benzynowych.
– Wobec istniejącego regresu Centrum Polskie powinno się natychmiast nastawić na ratowanie dowodów polskości na zaolziańskim terenie. Chodzi o ewidencję cmentarzy, nazw miejscowych, sporządzanie map, wydawanie odpowiednich dokumentów itp. Nie chodzi o to, by Centrum to merytorycznie wykonywało, ale organizowało. Bez zespołu wspierającego, powtarzam, nie jest temu w stanie podołać. I nie trzeba czekać na lepsze czasy. Ważny jest każdy dzień.
– Czasy świetności nie wrócą, ale trzeba zrobić wszystko, by wykorzystać współczesność dla polskości. Opamiętanie się miesiąc przed następnym spisem skończy się katastrofą.
– Bezwarunkowo należy wyłonić grupę kompetentnych i chętnych ludzi, spotykających się systematycznie, którym leży na sercu los Zaolzia.
– Spis ludności zweryfikował skuteczność naszych dotychczasowych działań niemiłosiernie, toteż należy zasadniczo zmienić organizacyjną strukturę naszych poczynań i przestać się karmić iluzjami. Osobnym problemem jest nasze szkolnictwo.
Redakcja „Głosu”, zaolziańskiego pisma wychodzącego dwa razy na tydzień, odmówiła opublikowania tego artykułu.
Daniel Kadłubiec