Szpitalny kryzys

0
1730
fot. Urszula Markowska
- reklama -

Ministerstwo Zdrowia po raz pierwszy od 2003 roku nie ujawnia danych o zadłużeniu szpitali. Nietrudno się domyślić dlaczego. Opracowane badania na temat sytuacji finansowej małych, powiatowych placówek, wykazały, że zadłużonych jest już 90 proc. z nich.

Działania finansowe zmierzają do wyniszczenia szpitali powiatowych – tak politykę Ministerstwa Zdrowia ocenia Ogólnopolski Związek Pracodawców Szpitali Powiatowych oraz Związek Powiatów Polskich. Związki zwracają uwagę, że szpitale powiatowe nie dysponują „środkami własnymi”, a jedynie pochodzącymi z NFZ przeznaczonymi na leczenie.
Ogólnopolski Związek Pracodawców Szpitali Powiatowych kilkakrotnie apelował do ministra zdrowia o podjęcie działań zmierzających do zażegnania kryzysu w ochronie zdrowia oraz poprawy kondycji finansowej szpitali powiatowych.
Prowadzone od grudnia ubiegłego roku rozmowy Zarządu OZPSP z przedstawicielami kierownictwa ministerstwa zdrowia i NFZ nie przyniosły jednak oczekiwanych efektów.
Zdaniem OZPSP bez zmian w systemie dojdzie do zapaści szpitali powiatowych w Polsce.
Na potrzeby badania przeanalizowano dane 119 placówek z lat 2015-2019. Wcześniej straty przynosiła mniej więcej połowa, ale ze względu na szybki wzrost kosztów funkcjonowania, za którym nie idą adekwatne podwyżki kontraktów, wzrosły zarówno ponoszone straty, jak i odsetek placówek, które je generują.
Rosną koszty m.in. mediów, usług zewnętrznych, wywozu odpadów medycznych (rok do roku nawet kilkukrotnie). Ale szczególnie dotkliwe są podwyżki płac pracowników, nie tylko medycznych. Według dyrektorów szpitali powiatowych, rząd przyznaje podwyżki, ale nie daje na nie środków. A podnoszenie najniższych pensji powoduje spłaszczenie siatki wynagrodzeń, więc dyrektorzy zmuszeni są do podnoszenia pensji także pracowników z wyższym wynagrodzeniem. 
Dyrektorzy szpitali powiatowych podkreślają, że są za godnymi wynagrodzeniami i na ile mogą, podwyższają pensje. Na to potrzebne jest jednak finansowanie. Teraz szpitale sieciowe opłacane są w większości ryczałtem i mają niewielkie pole manewru. Gdy realizują np. więcej świadczeń niż w poprzednich latach, nie ma to przełożenia bezpośrednio na ich finanse. Nie dostają zapłaty za nadwykonania, a mogą co najwyżej liczyć, że kiedyś NFZ podniesie im ryczałt. Dyrektorzy szpitali podkreślają, że aby wyrównać rosnące koszty, potrzebują wzrostu stawek o kilkanaście procent.
Dyrektorzy szpitali imają się różnych sposobów, by przeżyć. Zaciągają kredyty w bankach, zabiegają o pieniądze w samorządach, które są właścicielami placówek i zależy im na ich utrzymaniu.
Samorządy jednak robią co mogą, by oddalić od siebie obowiązek wsparcia finansowego szpitali powiatowych. Nic dziwnego skoro kasy miejskie i powiatowe świecą pustakami, a cięcia budżetowe to jak zaciskanie przykrótkiego paska. Jednak brak wypracowanej realnej pomocy dla szpitali staje się utopią, bo samorządowcy przerzucają obowiązek do odpowiedzialnego za nie organu. Ten zaś jak zwykle mówi, że nie ma środków zrzucając odpowiedzialność na dyrektorów szpitali. I tak niezmiennie od lat. Szpitale powiatowe czeka poważny kryzys, a nawet powolne umieranie. Z opieką medyczna nikt nie umie sobie poradzić, a każda kolejna reforma zamiast ją uzdrowić, pogrąża. Przyszłość szpitali (nie tylko powiatowych) rysuje się niewesoło. Sytuacji nie ułatwi protest lekarzy, którzy 1 października 2019 zaczęli akcję „Zdrowa praca”. Medycy przystępujący do protestu pracują w maksymalnym wymiarze 48 godzin tygodniowo. Akcja jest bezterminowa. Lekarze liczą na to, że w ten sposób skłonią rządzących do podjęcia rozmów, a w efekcie do znacznej podwyżki nakładów na zdrowie. Gdyby się to udało, przełożyłoby się to także na sytuację szpitali.
Protest lekarzy nie oznacza wszak, że zaraz po 1 października stanie wiele szpitali w Polsce. Prawdopodobnie będą zamykać się kolejne oddziały, czego świadkami z racji chronicznego braku lekarzy jesteśmy już od kilkunastu miesięcy.
Cieszyński Szpital Powiatowy boryka się z podobnymi problemami co szpitale w całej Polsce. Pomimo starań dyrekcji coraz częściej widać pustą kasę i jednocześnie rosnące oczekiwania personelu i pacjentów. Szpital Śląski w Cieszynie jest tą placówką w której leczą się ludzie z całego powiatu. Dzisiaj nikt nawet w najmniej optymistycznym scenariuszu nie zakłada, że nagle szpital w Cieszynie zawiesi swoją działalność. Nikt nie bierze nawet pod uwagę, że znikną ważne dla pacjentów oddziały. Wystarczy jednak spojrzeć na mapę zlikwidowanych w tym roku oddziałów, by dostrzec tam Cieszyn i zamknięty Oddział Chirurgii dla Dzieci. Jak widać to, co jest dla nas niemożliwe, może stać się brutalną rzeczywistością.

Jak uchronić cieszyński szpital przed tak dużymi problemami?

Często sposobem na uratowanie placówki jest zaangażowanie społeczne. Na początek ważne, by problemu nie zamiatać pod dywan i nie przerzucać się odpowiedzialnością. Organ odpowiedzialny za prowadzenie szpitala (w tym przypadku Starostwo Powiatowe) sam powinien się zaangażować w szukanie odpowiedniej pomocy. Dzisiaj jest dobry moment, by temat problemów szpitala w ogóle podjąć. Dyskusja społeczna ma za zadanie nie tylko zwrócić uwagę na problem, ale też być początkiem wypracowania rozwiązań przez samorządy, a później polityków.
18 listopada w Domu Narodowym w Cieszynie odbyła się debata na temat sytuacji naszego szpitala. Wydawać by się mogło, że tak ważny temat zainteresuje starostę, burmistrzynię Cieszyna czy wójtów i burmistrzów rządzących w naszym powiecie. Niestety przybyli nieliczni czyli: burmistrz Skoczowa, wice burmistrz Cieszyna, przedstawicielka UG z Hażlacha i przedstawicielka RG z Istebnej oraz radni Cieszyna. Na spotkaniu powiat reprezentował przewodniczący RP Stanisław Kubicius.
Sytuację szpitala z konkretnymi wyliczeniami przedstawiła jego dyrekcja. Jednak nie tylko inne gminy, ale nawet burmistrzyni Cieszyna nie zainteresowała się przyszłością szpitala, w dodatku, że sama była współautorką pisma do przedstawicieli gmin oraz nadawcą apelu kierowanego do nich w sprawie udzielenia wsparcia finansowego dla cieszyńskiego szpitala. Samorządowcy na apel odpowiedzieli ze zdumiewającym lekceważeniem problemu, nie zadając sobie trudu, by na spotkaniu się pojawić i przynajmniej zapoznać z tematem.
Organizatorkami tej debaty były radne klubu „Siła” i może dlatego spotkanie odebrano jako kampanię wyborczą, w której nikt nie chciał wziąć udziału, a przecież tu nie chodziło o politykę, ale o oddolną społeczną inicjatywę. Choć debatę w efekcie udało się przeprowadzić, to dyskusja w tak wąskim gronie nie do końca miała sens. Spotkanie i tak upłynęło na dyskusji o tym, kto za szpital odpowiada i kto ma go finansować. Jednak pozostawiając go w decyzji samego starostwa bądź odgórnym rozporządzeniom czy Ministerstwu Zdrowia, możemy za chwilę oglądać jego powolne wygaszanie. Przypomina to dziecięcą strategię, gdy maluch zakrywa oczy i myśli, że go nie widać, bo sam nie widzi otoczenia.
Dyr. szpitala Czesław Płygawko tym spotkaniem liczył nie na konkretne obietnice, ale na możliwość zainteresowania się sytuacją szpitala. Samorządy mają wybór, mogą biernie przyglądać się tej kryzysowej sytuacji, albo jeśli nawet nie z własnej kasy to wypracować wspólnie takie rozwiązania, które będą szansą na pomoc szpitalowi.
Pozostaje nam tylko wierzyć w sprawczą moc i wymagania stawiane swoim włodarzom przez samych mieszkańców naszego powiatu.

- reklama -