Październik to miesiąc równie malowniczy jak maj. A kiedy zdarzy się słoneczny, złoty październik, to człowiekowi się wydaje, że świat może być piękniejszy i przyjemniejszy niż zazwyczaj jest. W dodatku co jakiś czas zdarzają się październiki wręcz cudowne. Coś jakby złote wrota otwierające nową epokę. Tak, zdaje się, było w październiku 1918 roku, kiedy w Europie skończyła się Wielka Wojna i ludzie, którzy z niej ocaleli, nagle masowo uświadomili sobie, że są wreszcie wolni i niepodlegli i mogą po swojemu organizować swoje państwa, że mogą brać sprawy w swoje rące ( co z tego wyszło, to już insza inszość). Tak mogło być – przynajmniej w Polsce – w październiku 1956 roku, kiedy nad Wisłą skończył się stalinizm i zaczęła się polityczna odwilż. I było tak również w październiku 1978 roku, kiedy po zaskakującej śmierci nowo wybranego papieża Jana Pawła I, kardynalskie konklawe w Watykanie jako następcę św. Piotra niespodziewanie wskazało kardynała z Polski.
W tym roku październik też wydaje się niezwykły. Za sprawą wyżu, który usadowił się mocno nad Ukrainą, w połowie miesiąca babie lato w Europie Środkowej kulminuje dniami upalnymi jak w sierpniu. Na dwa tygodnie przed zmianą czasu na zimowy można chodzić w sandałach i z krótkim rękawem. Choć w nocy jest raczej chłodno, nie trzeba jeszcze palić w piecach. Na razie nie ma więc żrącego w oczy smogu, o którym przebąkuje się w debatach przedwyborczych. Kulminuje bowiem nie tylko babie lato, ale i kampania przed wyborami samorządowymi. Tym razem wybory samorządowe, zorganizowane po raz pierwszy za rządów PiSu według znowelizowanej przez PiS ustawy, są wyjątkowo ważne. Będą bowiem pierwszym wielkim sprawdzianem stanu polskiej demokracji po trzech latach od wprowadzenia tzw. dobrej zmiany. Będą także miernikiem oddolnych nastrojów i sporo powiedzą o obecnej świadomości polskiego społeczeństwa. Przede wszystkim zaś będą bezprecedensową polityczną próbą sił, dzięki której – wskutek obywatelskiej mobilizacji – mogą zostać rozbite dotychczasowe samorządowe układy i układziki. W Cieszynie przełom też jest możliwy i zobaczymy, czego nauczyli się pod dobrą zmianą cieszyniocy, i czego można się po nich spodziewać na przyszły rok, który będzie rokiem superwyborczym. Zaskoczeniem jest już to, że wśród pięciu kandydatów do objęcia stanowiska cieszyńskiego burmistrza są aż dwie panie. Cieszynianki wzięły sobie do serca mój apel sprzed pół roku, kiedy pisałem o potrzebie wybrania w tym mieście kobiety na burmistrza. No i teraz mamy w Cieszynie dwie kandydatki. Debaty przedwyborcze pokazują, że obie są kompetentne i energiczne. Na razie w kampanii obie dystansują męskich kandydatów na burmistrza, którzy dla nich stanowią raczej matowe i nieraz żenujące tło. Obawiam się jednak o wynik wyborów w Cieszynie, bo cieszyniocy to w większości konserwatyści i koniunkturaliści, dlatego nie będą chcieli, żeby rządziła nimi delikatna babska siła. Obym się pomylił. Ale od czego jest tutejszy kobiecy elektorat? Mam nadzieję, że świadomych cieszynianek jest więcej niż konserwatywnych cieszynioków, gender im nie straszny, okażą kobiecą solidarność i postawią swój krzyżyk przy właściwej kandydatce. Mój niepokój budzi jednak to, że kandydatki są aż dwie. Najlepiej by było, żeby obie zostały burmistrzem, a tak głosy się podzielą i tradycyjnie siłą parafialnego ciążenia wygra przedstawiciel miejscowej konserwy. No ale może tuż przed wyborami cieszyniocy wybiorą się do kina „Piast” na film „Kler”, który w ostatniej chwili zmieni ich preferencje wyborcze. To chyba jakiś sabotaż, czy co? Żeby w okresie wyborów i największych obchodów patriotycznych w mieście puszczać ludziom antyklerykalny film „Kler”.
Czy siła zdeterminowanych społecznie kobiet w połączeniu z filmem Smarzowskiego może poruszyć zeskorupiałą, zaczadzoną spalinami bryłę Cieszyna? Z takim pytaniem w głowie wychodzę spod kinowego pasażu pod ratuszem i widzę, że w jaskrawym słońcu października Rynek jest jakiś odmieniony. W witrynach przyrynkowych sklepów, pod laubami i nad bramami tutejszych słynnych restauracji, sprzed których przedwcześnie zwinięto ogródki, pojawiły się zamazane szyldy retro z ruskimi, o zgrozo, napisami. Kaj my to sóm? – pytają się na Rynku ludziska wyraźnie zdezorientowane. Napisy na szyldach są nie tylko ruskie i polskie, ale i hebrajskie. Trzeba przyznać, że dobrze odrobione, a nawet malownicze. Nagle znajomy, przyrynkowy świat Cieszyna znalazł się jakby w innych czasach i w innej przestrzeni. Przechodząc przez Rynek odniosłem wrażenie, że zobaczyć coś innego w tym miejscu, gdzie nic się od lat nie zmieniało, to dla niektórych ludzi tu stela bardzo niepokojące doświadczenie. Okazuje się, że atrapy witryn bardzo vintage i szyldów w stylu retro tak mniej więcej sprzed stu lat wstawiła tu ekipa scenografów adoptujących Rynek na potrzeby filmowej produkcji. Cieszyn ma znowu zagrać w filmie. Dwa tygodnie wcześniej zapowiedziały to z dumą „Wiadomości Ratuszowe”. Dodatkową dumą patriotycznych redaktorów ratuszowego organu prasowego napawał fakt, że ratusz i jego okolice zagrają w gigantycznej superprodukcji o polskich legionach. Ale to ni ma Cieszyn – dziwili się miejscowi – To ni mo być Cieszyn, ale jakisi inne miasto – wyjaśniali inni. Jakie miasto? Napotkana znajoma nauczycielka słyszała, że chodzi o Kielce.
Bardzo się zdziwiłem, że Cieszyn ma w superprodukcji o legionach zagrać Kielce. W Kielcach, stolicy świętokrzyskich scyzoryków i siedzibie rapera Liroya, byłem raz w młodości i w niczym mi one nie przypominały Cieszyna. Jak to możliwe, że chełpiąca się swoją unikalną, ponad tysiącletnią historią stolica byłego Księstwa Cieszyńskiego i mieniący się małym Wiedniem Cieszyn ma zagrać Kielce? To się nie mieści w głowie! Gdzie cieszyńska duma? Gdzie cieszyński honor i jego tożsamość? Jak nisko trzeba upaść, żeby na to pozwolić – pomyślałem sobie od razu. Ten mały Wiedeń, ulubione miasto Habsburgów, które z radością odwiedzali cesarze, ten Cieszyn, gdzie w dodatku wznosi się największy luterański kościół w środkowej Europie, ma grać jakąś, za przeproszeniem, dziurę w zaborze rosyjskim, na rubieżach carskiego imperium? Ten Cieszyn, którego książę w XIV wieku reprezentował cesarza Karola IV w kontaktach dyplomatycznych, gdzie w 1918 roku powstała pierwsza demokratyczna, nowoczesna polska władza niepodległej Polski po pierwszej wojnie światowej, ma teraz zagrać jakąś gubernialną mieścinę w priwislanskim kraju? To uwłacza cieszyńskiej godności. Jak można tak zrusyfikować Cieszyn tuż przed wyborami samorządowymi? Jak można tak dać się przelecieć filmowcom? Za jaką cenę? Tak sobie myślałem, idąc w kierunku Górnego Rynku nie rozpoznawszy po drodze witryny kamienicy Konczakowskich.
Na Górnym Rynku, może na widok oszalowanej wieży luterszczoka w oddali, naszły mnie jednak myśli trochę inne. To dobrze – pomyślałem sobie – że napisy w witrynach i na szyldach przy Rynku na kilka dni zmieniły się z polskich na ruskie. Ludziska, co to zobaczą, przynajmniej odczują dysonans poznawczy. Może przyjdzie im do głowy, że wszystko w tym mieście mogłoby być inne, że możliwy jest inny wygląd Rynku i możliwi są inni mieszkańcy miasta i inne jego władze. Może przy okazji filmowej przebieranki uświadomią sobie, że dzieje Cieszyna mogły potoczoć się w inny sposób. I jest też możliwa alternatywna historia. Historycznego materiału w Cieszynie znajdzie się cała masa, dla każdego coś miłego. Niejedną historię można tu sobie zrekonstruować i niejedną tożsamość wyimaginować, co kto lubi i jak potrzebuje. Żyjemy w kraju, gdzie chętniej podziwia się inscenizacje domorosłych rekonstruktorów historycznych, niż dochodzi do tego, jak było naprawdę. Zbyt łatwo ulegamy legendom, mitom, steretypom i przesądom, które wspierają nasze wygodnictwo, interes, naiwną wiarę lub korzystny układ. Zbyt chętnie przyjmujemy, że nic się nie da zmienić, a zarazem nie protestujemy głośno, gdy historię piszą na nowo usłużni wobec polityków historycy. A w tak zwanej historii wszystko jest możliwe i często tak bywa, że miasta przechodzą z rąk do rąk, raz jest taki język urzędowy, a raz inny, raz mieszkają tu ci, a raz tamci. Odzwierciedlają to także napisy w witrynach i na szyldach. Niech ludziska zobaczą, że jeszcze może być inaczej. I będzie inaczej, bo przecież nic nie jest dane raz na zawsze. Był las, jest kopalnia. Była kopalnia, jest park rozrywki. Byli Celtowie, przyszli Słowianie. Byli Austriacy, są Polacy. Było jedno miasto nad rzeką, są dwa miasta w dwóch różnych państwach. Były drzewa, jest parking. Był urząd celny, jest skarbówka. Był komunizm, jest Unia. Była granica, jest otwarty most. Był cywilizowany standard trójpodziału władzy, jest władza tolerująca faszystowskie marsze. Był dworzec, jest galeria handlowa w budowie. Była w śródmieściu wielka drukarnia, jest wielka ruina. Był chłop, ni ma chłopa. Byli tacy, będą owacy. Było to, będzie siamto, a potem jeszcze owamto. To tylko kwestia czasu, który według jednych jest względny, a według innych – wcale nie istnieje. Zwłaszcza, że nadeszły takie czasy, że nie wiadomo, jaka jest właściwie pora roku. Historia to przebogaty, plastyczny materiał. Można z niego robić bałamutne widowiska masowe i wykorzystywać w propagandowym marketingu politycznym. Rzadko bywa pretekstem do uczciwej, krytycznej refleksji nad przeszłością, z której ludzie wyciągaliby rozumne wnioski. Ludzie kupią każdą historię. A prawda jest dla nich za trudna. Lecz to nie historia nas wyzwoli, tylko prawda. Ale co tu gadać o prawdzie, skoro żyjemy w czasach postprawdy, postpolityczności i postdemokracji. Czy więc wiadomo, o co chodzi? Jak ktoś nie bardzo wie, o co chodzi, to chętnie powtórzy ten pospolity banał, że chodzi o kasę.
Tymczasem w Cieszynie w przedwyborczym tygodniu filmowcy kręcą i dookoła Rynku dwupłciowe straże pilnują, żeby nikt nie wchodził na plan filmowy między Ratuszem pozbawionym książęcego proporczyka i Domem Narodowym pozbawionym swojej gwiazdy. Nad wejściem do ratusza można przeczytać napis cyrylicą Sowiet goroda. Wyobrażacie to sobie? Sowiet goroda! Jak u Gogola. No zgroza po prostu. Niespodziewanie scenografia do filmowej superprodukcji – przemianowane sklepy, instytucje i restauracje przy rynku – pokazuje, jak łatwo zmienić poczucie rzeczywistości, kiedy zmieni się tylko jej nazwę, kiedy przypnie się jej inną nalepkę, kiedy opakuje się ją w inne opakowanie, nałoży inny make up. Z dnia na dzień jest inaczej. W nocy w mieście zmieniły się wszystkie napisy. Teraz są to napisy w cyrylicy, bo w mieście ni stąd ni zowąd przejęła władzę partia zwolenników cyrylicy. Najpierw nie rozpoznajemy sklepowej bramy, przez którą przedtem przechodziliśmy tysiąc razy, ale potem nam się zdaje, że teraz brama wygląda lepiej i szybko się do niej przyzwyczajamy. Tak zwana rzeczywistość łatwo staje się względna, a nawet nierzeczywista, zwłaszcza kiedy staje się planem filmowym. To, co bierzemy za rzeczywistość, jest tylko zewnętrznym pozorem. To nie rzeczywistość, lecz maska, którą można zdjąć, aby nałożyć w tym miejscu inną maskę. Rzeczywistość jest gdzieś pod spodem, głębiej, zupełnie niewyobrażalna. Miasto to tylko doczesna scenografia do życia jego mieszkańców. Wystarcza jeden bardziej rozpędzony tajfun znad oceanu i już miasta nie ma. Wystarczy jedna bomba i już po mieście. Wystarczy trzęsienie ziemi. A gdzieś indziej pewnego dnia z kranów przestaje lecieć woda i koniec, trzeba miasto opuścić i odejść w taką okolicę, gdzie woda jest. I wtedy takie miasto bez wody – jak wiele miasteczek w środkowej Hiszpanii – pustoszeje i obraca się w ruinę. Można je kupić za grosze, ale nie można w nim mieszkać. I już nie ma znaczenia, jakie w nim wywieszano sztandary, jakie obchodzono rocznice i jakie odprawiano liturgie. Miasto bez wody staje się miastem widmem, z czasem zarastają je chwasty lub przysypuje piasek. I tylko czasem nocą przebiegnie tędy szakal, co zawyje rzewnie do księżyca. Ale nikt tego już nie słyszy, bo wokół nie ma żywej duszy.
My tymczasem jeszcze w Cieszynie mieszkamy. Czy katastroficzne scenariusze nam tu jeszcze nie grożą? Nadchodzą takie czasy, że nie brać ich pod uwagę byłoby głupotą. Już wkrótce zobaczymy, czy nowa miejska władza będzie bardziej zdeterminowana w rozwiązywaniu realnych problemów Cieszyna niż poprzednia. Zobaczymy, czy nowi radni będą mniej bezradni niż ich poprzednicy. I dobrze by było, żeby nowi cieszyńscy radni – zarówno miejscy jak powiatowi – dostali w prezencie od Książnicy „Protokoły posiedzeń plenarnych Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiegoz lat 1918 – 1920” i przeczytali je sobie ze zrozumieniem na początku kadencji, aby wiedzieli, jak można podchodzić do rzeczywistych problemów w trudnych, przełomowych czasach. Powodzenia!