Życie sportowca jest odmienne od egzystencji ludzi, którzy na co dzień zajmują się innymi profesjami. Tych różnic jest wiele, ja jednak chciałbym zwrócić uwagę na zupełnie inny rytm, w jakim funkcjonujemy w ciągu całej kariery, i tym razem zajrzymy do kalendarza.
Na początek spójrzmy na siódmy dzień tygodnia, czyli niedzielę. Dla większości ludzi to dzień wolny od pracy, czas dla rodziny, a dla osób wierzących – również czas na wizytę w świątyni. Natomiast dla sportowców to ważny dzień w pracy, zwłaszcza w takiej dyscyplinie jak nasza, gdy niemal zawsze, gdy trwa sezon, w niedzielę wypada ligowa kolejka. To nas w pewnym stopniu łączy choćby z aktorami, którzy również w ten dzień tygodnia grywają w teatrach, dając swojej publiczności radość i rozrywkę.
I zachowując ten świąteczny porządek, bo przecież niedziela zawsze ma coś z atmosfery świąt – trudno jest mi sobie przypomnieć, czy będą to święta Wielkiej Nocy czy Bożego Narodzenia, abym spędził ten okres z najbliższymi tak, jakbym tego pragnął. Odkąd uprawiam sport wyczynowo nie pamiętam momentu, w którym spokojnie mógłbym zasiąść z rodziną do wigilijnego czy wielkanocnego stołu. Weźmy choćby grudzień – w święta zawsze wypadały nam treningi i mecze ligowe. Trudno jest nam wczuć się w atmosferę świąt, a dla mnie – chrześcijanina, jest to tym bardziej trudne. Jesteśmy wtedy jednak w trybie meczowym, sezon wkracza w ważną fazę przed play-offami, więc muszę przede wszystkim koncentrować się na tym, co za moment wydarzy się w hali podczas najbliższego meczu.
Sytuacja wygląda podobnie przed świętami Wielkiej Nocy, jest już wówczas marzec albo kwiecień, gramy fazę pucharową, więc gra się o być albo nie być, zapadają najważniejsze rozstrzygnięcia, na które pracowaliśmy od wielu miesięcy. I wtedy nie mamy już absolutnie ani jednego wolnego dnia, mecze często wypadają w niedzielę i poniedziałek wielkanocny. I tak jak mogę powiedzieć, że do stołu wigilijnego mimo wszystko udaje się zasiąść, to w Wielkanoc panuje kompletnie inny porządek, niż ten świąteczny. W głowie mam przede wszystkim myśl o koncentracji, o pracy, którą muszę wykonać, wreszcie towarzyszy mi świadomość, że nie mogę zawieść drużyny i kibiców.
Kariera sportowa nie trwa jednak w nieskończoność, wszyscy dobrze wiemy, że w perspektywie całego ludzkiego życia nie trwa długo. Więc już teraz obiecuję sobie i najbliższym, że po zakończeniu zawodowej aktywności nadejdzie czas, gdy każde święta będziemy mocno celebrować.
Oczywiście można przyzwyczaić się do takiego rytmu, który towarzyszy mi od kilkunastu lat. Choć nie ukrywam, że taki stan jako sportowcy akceptujemy właśnie dlatego, że mamy w perspektywie zmianę, pewność, że nadejdą kiedyś czasy, że rytm naszej aktywności sportowej po prostu się obniży. Gdybyśmy żyli ze świadomością, że tak będzie przez całe życie, to jestem przekonany, że wielu z nas szybko rezygnowałoby z zawodowego uprawiania sportu. Mnie stosunkowo szybko przyszła akceptacja takiego modelu, nastąpiło to w chwili, gdy uświadomiłem sobie, że sport tak naprawdę w moim życiu jest jakimś etapem, pewną, choć trwającą przez kilkanaście lat, ale jednak chwilą. I pewnie po zakończeniu kariery moja codzienność będzie wyglądać zupełnie inaczej, a pewnie i kalendarz będę mógł układać inaczej, nie będąc tak bardzo uzależnionym od meczów, treningów, tych wszystkich zobowiązań, które na co dzień tak mocno wiążą mnie z hokejem.
Nasz kalendarz też oczywiście się zmienia, nawet teraz, gdy wciąż uprawiam sport zawodowo. Po zakończeniu każdego sezonu doceniam to, że w niedzielę mogę pójść do kościoła, spędzić czas z rodziną, zjeść wspólny obiad. Dla mnie to raczej wyjątkowa sytuacja, dlatego też w odróżnieniu od wielu osób, dla których niedziela zawsze jest dniem wolnym, staram się wykorzystywać ten dzień jak najpełniej. I w całym roku mam tak naprawdę miesiąc, może półtora miesiąca, kiedy w pełni mogę niedziele wykorzystać i przeznaczyć dla najbliższych.
Specyficzny kalendarz sportowca oznacza również, że w innym czasie niż większość osób jeździmy na urlopy. Najczęściej moje wakacje wypadały w ostatnich latach w maju, po zakończeniu sezonu. Na początku nie była to sprawa problematyczna, a nawet lubiłem wypoczynek w tych wiosennych miesiącach. Sytuacja jednak uległa diametralnej zmianie wraz z pojawieniem się na świecie dzieci. Obecnie więc, gdy mamy obowiązki szkolne i inne związane z edukacją zobowiązania, nie jest łatwo wyruszyć tak po prostu na wypoczynek.
Terminarz życia hokeisty nie jest zatem łatwy, aby wszystko poukładać tak, by wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni. Choć nawet w sezonie, gdy nie mogę najbliższym poświęcać tyle uwagi, ile bym chciał, mamy wiele dobrych momentów. Dzieci polubiły moją dyscyplinę, cieszą się na meczach, więc w pewnym sensie nawet wykonując swoją pracę odczuwam bliskość rodziny.
Pewnie część czytelników jest przekonanych, że skoro sezon ligowy się zakończył, a następny rusza dopiero we wrześniu, to przecież mamy dużo wolnego w naszym kalendarzu i możemy spędzać czas, jak chcemy. A to nic bardziej mylnego – już rozpoczęliśmy przygotowania i trenujemy, w myśl starej zasady, że im więcej potu w okresie przygotowawczym, tym lód w sezonie będzie szybszy.
Aron Chmielewski – napastnik reprezentacji Polski w hokeju na lodzie, od 2014 do 2023 był związany z trzynieckimi Stalownikami. Ze śląskim klubem czterokrotnie zdobywał mistrzostwo Republiki Czeskiej (2019, 2021, 2022 i 2023), dwukrotnie wywalczył srebrny medal (2015 i 2018). Od nowego sezonu będzie reprezentować barwy HC Olomouc. Mieszka na Śląsku Cieszyńskim.