Czy to przypadek rządzi turystyką?

0
1065
fot. arch. Spot
- reklama -

Wiele osób uważa, że światem rządzi przypadek. Czy to prawda? Nie ma we mnie dość odwagi, nie uważam się za takiego myśliciela, aby z otwartą przyłbicą ruszać w obszary filozofii, ocierającej się o teologię. Wiem jednak, że przypadkowe zdarzenia mogą mieć ogromny wpływ na rozwój nie tylko turystyki, ale i rzeczywistości wokół. W jaki sposób? Zamknijmy oczy i rozruszajmy naszą wyobraźnię…

Katowickim koncertem zakończył tournee po Polsce coraz bardziej popularny bałkański piosenkarz Zdrapko Zdrapković. Kiedy w konkursie Eurowizji wywalczył dla swojego kraju zaszczytne drugie miejsce, stał się w Molwanii prawdziwym bogiem. Wszyscy nucili jego najpopularniejsze hity (‘Wciąż czuję zapach twoich stóp’, ‘Mój wąs niejedną wstrząsł’), molwańscy chłopcy próbowali nieudolnie naśladować charakterystyczny ruch biodrami, zakochane molwańskie nastolatki całowały plakaty, wiszące nad każdym molwańskim łóżkiem. Niestety, podczas drogi powrotnej kierowcę zaskoczyła śnieżyca. Jego pojazd, w okolicach Cieszyna, wpadł w poślizg i z dużą prędkością rąbnął w drzewo. Zdrapković poniósł śmierć na miejscu, a cała Molwania pokryła się żałobą. Piosenkarz został uznany za drugą najważniejszą postać w historii kraju (tuż za Carem Zdrapkomirem II, który odkrył dla świata masowe egzekucje na obiektach sportowych, a przed ‘Czarnym Saszą’, rekordzistą świata w zjadaniu szyszek na czas).

Cieszyn stał się niespodziewanie prawdziwą mekką dla dziesiątek tysięcy turystów z Molwanii. Co roku, w dzień śmierci artysty, odbywały się masowe pielgrzymki molwańskich wielbicieli Zdrapkovicia. Dzięki umowie o partnerstwie, zawartej między burmistrzem Cieszyna a prezydentem Lutnblag (stolicy Molwanii), w miejscu wypadku powstał gigantyczny betonowy (nawiązujacy do artystycznych tradycji Molwanii) pomnik piosenkarza. Po kilku latach w każdej cieszyńskiej restauracji znaleźć można było menu w trzech językach – polskim, angielskim i molwańskim. Popularnością cieszyły się szkoły językowe z wykładowym molwańskim. Rzutcy cieszyńscy przedsiębiorcy ścigali się w produkcji sandałów z owczej skóry, produktu, którego najbardziej brakowało molwańskim pielgrzymom podczas pobytu na Śląsku Cieszyńskim. Turystyka i handel kwitły, a duch Molwanii unosił się nad Wzgórzem Zamkowym. 

Jeden z mieszkańców ulicy Menniczej, po suto zakrapianej imprezie, postanowił posprzątać. Zebrał do worka wszystkie śmieci i udał się z nimi na podwórze. Kiedy dotarł do bramy wejściowej stanął jak wryty, po czym ryknął z przerażenia! Zawołał konkubinę, sąsiadów, aby upewnić się, czy kształt odbitego na bramie kosmity jest li tylko poalkoholowym omamem, czy też prawdą. Rosnąca grupa gapiów uspokoiła go – był daleki od stanu delirium, to działo się naprawdę. Parę godzin później przed kamienicą pojawiły się pierwsze, szukające sensacji, wozy transmisyjne najpopularniejszych telewizji. Teren podwórza został zagrodzony. Chociaż eksperci telewizyjni cynicznie i brutalnie wykpili teorię pojawienia się na Menniczej przybysza z kosmosu, który zderzył się z drzwiami i pozostawił po sobie odbicie, to jednak miłośnicy ufologii wiedzieli swoje. Każdy chciał na żywo zobaczyć słynną bramę. Cieszyn nie mógł się opędzić od nawiedzonych miłośników teorii spiskowych. Byli wprawdzie dość uciążliwi dla mieszkańców, jednak właściciele hoteli oraz restauracji zacierali ręce. Ufo-pizza, Kawa Latte a la’ Venus, Galaktyczny Pokój w popularnym hostelu… Urzędnicy miejscy, z początku mocno zdystansowani do całego wydarzenia, wreszcie poddali się i zmienili profil kampanii promocyjnej miasta. Hasło: “Cieszyn – miasto bez galaktycznych granic” docierało do najdalszych zakątków globu…

- reklama -

Ale popłynął… Niech zmieni dilera… Wiem, co myśli wielu czytelników po przeczytaniu powyższego tekstu. Czy poniosła mnie wyobraźnia? Pewnie tak – felieton ma jednak to do siebie, że można nieco przejaskrawiać, hiperbolizować. Byłbym jednak daleki od określania tych finezyjnych przykładów mianem kompletnych bzdur. Przykład? Przenieśmy się do rumuńskiego Maramuresz – regionu dosłownie zabitego dechami. Znajdziemy tam kilkaset podobnych do siebie wiosek, każda może pochwalić się zabytkową drewnianą cerkiewką oraz niepowtarzalną aurą, wziętą wprost z dziewiętnastego wieku. Pomiędzy tymi wioskami znajduje się Sapanta – wioska, jakich wiele. Tam właśnie żył sobie lokalny artysta Stan Patras. Ów człowiek, jakieś 80 lat temu, wpadł na pomysł zdobienia grobów wesołymi, mocno naiwnymi malowidłami. W ten sposób, zupełnie nieświadomie, stworzył Wesoły Cmentarz – gigantyczną atrakcję turystyczną, proponowaną jako rumuńskie ‘must see’ przez wszystkie możliwe przewodniki. Wioska przestała być jedną z wielu – przed cmentarzem wylano kolejną porcję asfaltu, aby pomieścić dziesiątki autokarów, nadjeżdżających ze wszystkich stron świata. Pozostałe wioski, puszące się drewnianą cerkiewką, patrzą z zazdrością i zdumieniem na fenomen Sapanty. Biznes się kręci.

Podróżowanie i turystyka stały się czynnością masową – a oferta jest przebogata. Wyścig o turystę trwa i wszyscy chcą mieć u siebie atrakcję turystyczną. Obecnie liczy się narracja – magnesem nie musi być już kościół, zamek, czy muzeum. Atrakcję turystyczną można wykreować wszędzie – nawet w szczerym polu. Liczy się jedynie kreatywność i operatywność inicjatorów. Niegdyś podkrakowska Nowa Huta była jedynie zbudowanym na socrealistyczną modlę modelowym miastem dla robotników. Plus – niepotrzebnym ciężarem dla zabytkowego Krakowa. Obecnie, dzięki odpowiedniej, choć mocno kiczowatej, narracji (‘modelowe miasto socjalistyczne’) popularnością rywalizuje z największymi atrakcjami królewskigo grodu. Organizuje się już wycieczki po brazylijskich favelach, tripy do Czarnobyla, powstają idiotyczne muzea (Muzeum Zupek Chińskich, Muzeum Gnomów, Muzeum Penisów w Petersburgu, z największą atrakcją – odlanym penisem Rasputina). Turyści pielgrzymują do ‘największego kija hokejowego na świecie, przeróżnych krzywych domów, podziwiają bałkańską pomnikomanię (pomniki Samanthy Fox z wielkim cycem, Rambo czy Bruce’a Lee), całują rzekome magiczne kamienie, podziwiają pomnik chłopca gwałcącego żółwia (gdzieś w Massachusetts) czy kosmiczne koła wyrzeźbione w zbożu. Majątek w branży turystycznej zbili nawet twórcy nieistniejącego państwa – czyli wspomnianej wcześniej Molwanii! Trzech Australijczyków napisało satyryczny przewodnik po wymyślonym przez nich kraju (‘Molwania – kraina nietknięta przez współczesną stomatologię’), będący zbiorem negatywnych stereotypów, dotyczących Europy wschodniej. Książka niespodziewanie stała się tak wielkim bestsellerem, że autorzy postanowili stworzyć kolejne fikcyjne państwa (m.in latynoskie San Somberero oraz środkowoazjatycki Moustachistan).

I jak tu, na Śląsku Cieszyńskim, nie narzekać na szczęście? Przez ostatnie stulecia mieliśmy swoich cieszyńskich Stanów Petrasów, ludzi, którzy często nieświadomie budowali potęgę regionu. W tym wyścigu o turystę jesteśmy na uprzywilejowanej pozycji – nie musimy się bawić w wymyślanie kretyńskich atrakcji, nie musimy czekać na przypadek czy zrządzenie losu, ani kombinować z fikcyjnymi historiami. Paleta atrakcji do wykorzystania jest naprawdę szeroka – wystarczy nowoczesna, dostosowana do współczesnych potrzeb narracja, stworzenie spójnej marki turystycznej i w tym szerokim peletonie będziemy jednymi z liderów. W odpowiedzi na pytanie w nagłówku – przypadek często determinuje rozwój turystyki, lecz nam, mieszkańcom dawnego Księstwa Cieszyńskiego, nie jest wcale potrzebny do szczęścia.