28 lipca 1920 r. Konferencja w belgijskim Spa. Światowe mocarstwa przyznały Czechosłowacji ziemie znajdujące się za rzeką Olzą, zamieszkałe głównie przez ludność polskojęzyczną. Rząd polski zgodził się unieważnić organizację planowanego plebiscytu w zamian za przepuszczenie transportów z bronią przez Czechosłowację (co i tak nigdy nie nastąpiło). Uzbrojenie było nadzwyczaj potrzebne, gdyż istnieniu odrodzonego państwa polskiego zagrażali bolszewicy. Poza tym Polska uwikłała się w wiele innych konfliktów granicznych, przez co zainteresowanie Zaolziem polityków niezwiązanych ze Śląskiem Cieszyńskim zmalało. Czechosłowacja natomiast wydawała się bardzo zdeterminowana ku temu, by uzyskać nowe ziemie. Jeszcze przez jakiś czas Polacy nie podchodzili do sprawy Zaolzia z nadmierną egzaltacją. Do czasu.
W 1930 r. odbył się pierwszy turniej piłkarskich mistrzostw świata w Urugwaju. Mimo, iż drużyny z Europy nie kwapiły się do kilkutygodniowej podróży statkiem, rozgrywki nie straciły na wartości tak dużo, jakby się mogło dziś wydawać. Najlepsze na świecie były Urugwaj i Argentyna. To właśnie te drużyny walczyły o prymat na świecie. Mundial wygrali ostatecznie gospodarze, pokonując w finale Argentyńczyków 4:2. Emocje niemałe, skoro w ramach odwetu rozwścieczeni Argentyńczycy obrzucili kamieniami konsulat Urugwaju w Buenos Aires. Oprócz wyjątkowych przeżyć mistrzostwa świata dostarczały także sporych zysków finansowych. Okazały się więc wielkim komercyjnym sukcesem. Organizację następnej edycji wywalczyli Włosi. A że Półwysep Apeniński to nie Ameryka Południowa, niemal wszystkie europejskie federacje zgłosiły chęć uczestnictwa w turnieju. Wszystkie jednak wysłać swych przedstawicieli nie mogły. Liczba wszystkich drużyn (również tych z innych kontynentów) miała wynosić nie więcej niż szesnaście. Zorganizowano kwalifikacje i poszczególne zespoły przydzielono do grup eliminacyjnych. O przydziale decydowało położenie geograficzne. W ten oto sposób Polska znalazła się w jednej grupie z… Czechosłowacją. 15 października 1933 r. na stadionie Wojska Polskiego w Warszawie Polacy przegrali 1:2. Gdyby liczył się tylko ten mecz, ówczesne eliminacje byłyby tylko jednymi z wielu, w których ponieśliśmy klęskę. Nie pozwoliła na to jednak polityka.
Dokładnie pół roku później miał nastąpić rewanż na stadionie Sparty w Pradze. Polska i Czechosłowacja pozostawały w napiętych stosunkach dyplomatycznych. Kierunek polityki obierany przez oba kraje wydawał się zgoła odmienny. Rząd polski zacieśniał współpracę z III Rzeszą, z kolei Czechosłowacy sympatyzowali ze Związkiem Radzieckim. Konflikt o Zaolzie również zdawał się odżywać. Wyjazd do Pragi sporo kosztował, a wygrana wydawała się równie prawdopodobna jak finał Pucharu Polski w Cisownicy. Trudno było uwierzyć w jakiś cud. Piłkarze „palili się” jednak do gry, a trener Józef Kałuża (z wyksztalcenia nauczyciel języka polskiego) planował wykorzystać element zaskoczenia, wstawiając do składu Ernsta Otto Pradellę, szerzej znanego jako Ernest Wilimowski. Spolszczony Niemiec z dziwaczną deformacją sześciu palców u prawej stopy, w lidze polskiej zdobywał bramki jak na zawołanie. Zamierzano dać mu wielką szansę w meczu z Czechosłowacją. Debiut nastąpił, tyle że w spotkaniu przeciwko… reprezentacji Warszawy.
Jak można się domyślić, reprezentacja Polski na wspomniany mecz nigdy nie wyruszyła. Politycy zaniechali udzielenia polskim zawodnikom paszportów, tak by ci nie mieli możliwości wyjazdu za granicę. Polska oddała mecz walkowerem i Czechosłowacja awansowała do mistrzostw świata bez gry w drugim spotkaniu. Znalezienie pretekstu nie stanowiło problemu. Wystarczyło się wymówić (a jakżeby inaczej) na spór terytorialny o Zaolzie. Pokłosiem tegoż postanowienia, jak podawał „Robotnik Śląski” było odszkodowanie w wysokości 20 tysięcy ówczesnych złotych. Wspomniana gazeta wydawana z ramienia Polskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej w Czechosłowacji nie wydawała się zadowolona z rzeczonego obrotu spraw. Dywagowano nad słusznością powziętych decyzji mniej więcej tak: „Czy nie byłoby mądrzejszym czynem, zamiast wyrzucać tak ogromną sumę zadarmo, przeznaczyć ją np. na polską „Macierz Szkolną w Czechosłowacji”? Inaczej do sprawy zdawała się podchodzić „Gwiazdka Cieszyńska”, która informowała: „Opinja czeska jest zaskoczona, ponieważ trzymana była w błędnem mniemaniu, że spór czesko – polski należy uważać za czysto lokalny, obejmujący tylko pogranicze i nie zasługujący na specjalną uwagę”. Zdaniem redaktorów „Gwiazdki Cieszyńskiej” błędne mniemanie miała ona zresztą nie tylko o polityce, lecz również o religii czy edukacji. Antyczeskie nastroje były rozbudzane do maksimum możliwości.
Oficjalnie przyczyna odmówienia przyjazdu posiadała wymiar polityczny. Śląsk Cieszyński został zarzewiem konfliktu na miarę pierwszego walkoweru w historii eliminacji mistrzostw świata. Niezależnie od tego, który czynnik najmocniej przemawiał za oddaniem meczu, Polacy pokazali, jak łatwo można wykorzystywać sport do propagandy politycznej.