Anioł…
pomalował usta
gdzieś pośrodku lustra
i pomyślał
że przecie
są ważniejsze rzeczy na świecie
od machania skrzydłami
Olaboga…
obleciała go trwoga
za odważne myśli
co by chciały
przebrać się za słowa
i zaznawać chwały
w jej ramionach
jej ustach
zakamarkach duszy
włosach
barwach
na rydwanach wzruszeń
tych okruchach
uniesień
świętych chwilach
dla Boga…
zatrzepotał skrzydłami
odleciała trwoga…
Stała przed lustrem zapatrzona w samą siebie. Jak ludzka maszyna w trakcie resetu, nieruchomo wpatrująca się w jeden punkt, ostatni zapisany w oczach po odłączeniu świadomości. Czarna, luźno opadająca sukienka z dzianiny pozwalała wyobraźni na tworzenie zarysów okrywanego przez nią ciała. Janusz podszedł od tyłu i uzupełnił sobą lustrzane odbicie. Miał przez moment wrażenie, że nie są sami, że aniołowie zstąpili i mają ochotę towarzyszyć im w miłosnym uniesieniu. Zanurzył się w jej rozwianych włosach i pomyślał bez wahania: upudruje sobie nosek jej zapachem i zanurzę się, zatracę, zespolę, zaznam jedni.
Jego ręce podążyły w stronę ornamentalnych czerwonych kolczyków. Pozwolił im opuścić ciało Meredith a one uwolnione stały się samotne i nieszczęśliwe. Przez chwilę został z dłońmi w okolicy uszu a ona stała wciąż bez ruchu, lecz Janusz wyczuwał delikatne rozerdrganie, czegoś co z pewnością uwalniało się spod jej kontroli.
Przyklęknął i delikatnie wsunął ręce pod sukienkę. Długo podróżował do góry myśląc, że niewykluczone, iż prędzej skończą się mu ręce niż Meredith nogi. Gdy osiągnął cel delikatnie uwolnił pończochy i zaczął bardzo powoli rolować je w dół. Koniuszkami palców jedwabiście muskał jej skórę i mimo tego, że oddalał się od centrum, oczy Meredith znowu stawały się głębokie a z głębi wypływały pragnienia. Powoli.
Przestronna wanna wypełniona śnieżnobiałą pianą czekała. Meredith zanurzyła się pierwsza, w całości, ukrywając się na moment pod wodą, więc przez chwilę biel stała się ponownie kompletna. Gdy wynurzyła się z powrotem piana szybko ustąpiła, pozostawiając nad powierzchnią fragment błyszczących od olejków eterycznych ……
… i w tym momencie drogi czytelniku muszę przerwać oryginalną treść tego fragmentu opowiadania, której dalsza część nie nadaje się do publikacji ze względu na nieobyczajność i niebezpieczeństwo zgorszenia.
To co mogę napisać, to to, że mieliśmy do czynienia z aktem mającym na celu przyjemność, a nie prokreację. Akt jak wiadomo odbywał się w wannie, a szerzej w łazience wyposażonej w wielkie lustro, w którym partycypanci się przeglądali przed rozpoczęciem tegoż aktu. Mogę też napisać, że po zajęciu miejsca w wannie, uczestnicy aktu zanurzali się i wynurzali, zespalali się i odspalali i w trakcie powyższych czynności osiągali naprzemiennie: unifikację i rozczłonkowanie, konsolidacje i separacje. W trakcie ww. procesów różnorakie części ciała, to pojawiały się, to zanikały pod powierzchnią piany, która okresowo wylewała się poza przeznaczoną dla niej przestrzeń.
Po jednym razie – partycypantka i partycypant – osiągnęli słowo na O, o którym mogę napisać tylko tyle, że stanowiło kumulację grzesznej przyjemności wynikającej z wzajemnego wpatrywania się w niektóre nienazwane fragmenty ciał, ocierania się o siebie oraz wnikania i wynikania, czyli takiego słowa na P… ale nigdy przenigdy tego, które nie powinno być tu wymienione (a które macie Państwo w głowach ) tylko Penetracji, co do której też mam zresztą wątpliwości czy też nie szerzy zgorszenia. W obszarze audio dominował partycypant, którego krzyk przypominał Mikea Pattona z Faith no More w utworze „Got that feelling” podczas gdy Partycypantka nieco ciszej, intonowała wybrane fragmenty sopranu lirycznego Tarji Turunen z grupy Nightwish.
Z części ciał, które mieliśmy okazję zauważyć dominowały takie, które zazwyczaj występują na wysokości ok. 25 centymetrów poniżej ust, o których możemy tu bezpiecznie napisać, bez obawy o nieletnich i co bardziej wrażliwych. Części te praktycznie nigdy nie występują samotnie, lecz w duecie i są zazwyczaj do siebie podobne. Żeby postawić sprawę jasno nie chodzi mi o pępek.
Jak się Państwo domyślacie mam na myśli kobiece trzeciorzędowe cechy płciowe i naprawdę ciesze się, że są one tak znacząco oddalone od cech pierwszorzędowych, które zaczynają się na tak wiele literek, że brakło by mi tu miejsca i czasu na wymienienie. Opisywanie aktu z wykorzystaniem cech pierwszorzędnych (tfu… pierwszorzędowych oczywiście) powoduje zazwyczaj tyle perturbacji, że śmiało mógłbym napisać, że korzystniej było by, gdyby człowiek zawierał się od pasa w górę lub jego nogi wrastały bezpośrednio w żołądek na wysokości pępka z pominięciem sfer erogennych. Na szczęście można napisać, że te pierwszorzędowe nawet nie stały obok tych trzeciorzędowych, będąc od nich oddalone na odległość ok. 35 centymetrów.
Tu muszę szczerze przyznać, że kilkakrotnie pojawiały się wzmianki o jednym z członków partycypanta i jego „gotowości” do szerszego udziału w akcie. To był błąd – przyznaję. Akt miłosny homosapiens powinien odbywać się w sposób niewinny, zaciemniony i niemalże duchowy. Kobieta i mężczyzna powinni szczytować samą wzajemną obecnością, bez udziału narządów i zbędnych dywagacji o ich jakości, w tym długości. Istotne w opisach powinny być spojrzenia, duchowe zespolenie, dopasowanie świata wartości.
Nadmieniam również, że partycypanci spożywali wino w sposób nieco urągający zasadom przyzwoitości: brali go do ust nie połykając, oblewali się nim oraz używali go również w sposób klasyczny, czyli zmieniający świadomość.
Na koniec tejże sceny naszła mnie taka refleksja, że największe wątpliwości nie budzi olbrzymia pierś, która mówi nie posiadając ust lecz pierś tzw. rozochocona, będąca obiektem pragnień, rozedrgana i spragniona, pierś, która zaraz będzie dotykana, masowana, ssana czy gnieciona. Pierś, bez której nie byłoby kontynuacji rodzaju ludzkiego, cywilizacji, sublimacji pragnień i popędów w naukę i sztukę. A to wszystko się dzieje w kraju, gdzie można legalnie zapić się na śmierć i palić 40 papierosów dziennie popełniając rozłożone w czasie samobójstwo.
……………………
Kiedy zaczęli się rytmicznie kołysać, nagle i bez uprzedzenia wstała i pociągnęła go za nogi. Zanurzył się pod wodę, w ostatniej chwili nabierając powietrza.
Obudził się z niejasnym przeczuciem poważnej zmiany, która zaszła poza jego świadomością. Otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Otaczał go wciąż ten sam smutny dizajn odziedziczony po przodkach, którzy nigdy nie posiadali gustu. Wstał i udał się do maleńkiej kuchni z deka wystraszony tym, co może zobaczyć.
Wtedy sobie przypomniał. Kiedy Meredith zanurzyła go w wodzie i zaczęła dusić w akcie namiętności, na moment stracił przytomność. A być może nie stracił tylko zmienił, odmienił mu się stan świadomości, bo życie całe przeleciało mu przed oczyma jak film, krótki i niezbyt ciekawy. Skonstatował to ze smutkiem i jedyne co podtrzymało go przed większym smutkiem to to, że miał dopiero 34 lata i być może życie wciąż stało przed nim otworem. Po prezentacji wewnętrznego filmu doświadczył coś jakby „out of body experience” i zaglądał na siebie i Meredith nieco z boku, z innej perspektywy – „obok ciała”. Spoza wszechobecnej piany i namiętności. To wtedy doznał oświecenia, to wtedy rzeczywistość ukazała mu się odarta z gry pozorów i wszechobecnych złudzeń. Patrzył na ich akt miłosny lecz zamiast rozgrzanych do granic możliwości ciał, widział tylko dusze przechodzące to tu, to tam w subtelne aury. Jednakowoż w przeciwieństwie do splecionych namiętnością ciał, dusze kompletnie do siebie nie przylegały, miał wrażenie jakby wyrywały się z odmętów piany, każda próbując podążyć w odmiennym kierunku. Aury natomiast ocierały się o siebie i zamiast iskrzeć – jak to się Januszowi wydawało oczywiste dla aktu miłości – wydawały piski charakterystyczne dla pocierania metalu o szkło (aura Meredith) i maltretowanego zwierzęcia, prawdopodobnie kota (aura Janusza). Brzmienia raczej nieprzyjemne i niezbyt kompatybilne z miłosnym uniesieniem.
Konsekwencją tego był prawdopodobnie niezwykły sen, który przytrafił mu się w nocy. Przyśniła mu się wielka pierś z filmu Woodyego Allena „Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie ale baliście się zapytać”. Podpłynęła do niego olbrzymia i rzekła pozbawiona ust: „nie lękaj się Janusz”. Obudził się wiec bez lęku, co było dla niego zjawiskiem nowym. Do tej pory piersi – jak wiadomo – kojarzyły mu się z wielkimi dręczycielkami. Uciekał przed nimi w strachu. Atakowały go, osaczały, próbowały go uchwycić i posiąść w stylu hiszpańskim, jak wielkie cumle polewały go strumieniem mleka, co nosiło znamiona wyrafinowanej tortury rodem z wieków średnich. Obecnie po łazienkowej traumie w ramionach Meredith, piersi stały się obiektem pragnień, które wypłynęły na powierzchnie świadomości jak oliwa zawsze sprawiedliwa. I tak to – mówiąc zupełnie poza nawiasem obejmującym to opowiadanie – współczesna psychologia dostała ostateczny dowód na pozytywny wpływ trudnych doświadczeń na losy człowiecze.
Inną konsekwencją łazienkowej namiętności, było to, że nazajutrz – uwolniony od fałszywych wyobrażeń – zadzwonił do Oli – Pani Kanapki.