Miłość w korporacji – Miłość niedojrzała część 3

0
988
- reklama -

Obserwujemy postępy Janusza na drodze do znalezienia prawdziwie dojrzałej miłości. Lecz trzeba tutaj zadać sobie pytanie o naturę tego zjawiska.

Psychologia rzecze, że dojrzała miłość łączy w sobie zjawiska, które mają naturalną tendencje do rozchodzenia się, czy jak to fachowo się ujmuje – rozszczepiania. W dobrym związku partnerzy zachowują możliwość przeżywania wobec jednej osoby, przez stosunkowo długi czas (do grobowej deski czasem) dwojga rodzaju uczuć lub stanów: wyższych, np. bliskość i intymność oraz seksualnego pożądania.

Dodatkowo warunkiem dojrzałej relacji, a więc i miłości, jest stan ambiwalencji, czyli możliwości jednoczesnego przeżywania wobec tej samej osoby różnych emocji.

Reasumując: kocham Cię. Pożądam Cię. Też Cię lubię – za zjawisko X (np. poczucie humoru); fascynuje mnie w Tobie Y (np. wrażliwość lub znajomość fizyki kwantowej) a moją złość budzi Z (np. zalegasz z pilotem po pracy nie pomagając mi w pracach domowych albo brudne skarpetki stawiasz w przedpokoju).

- reklama -

Na użytek „Miłości w korporacji” i historii Janusza wprowadzimy prosty ewolucyjny podział faktów damsko-męskich zobrazowany etapowo – starając się śledzić Januszowe postępy:

1. Incydent niedoszły
2. Incydent skonsumowany
2. Zauroczenie, w tym fatalne
3. Zakochanie
4. Miłość niedojrzała
5. Miłość dojrzała

Może ktoś zapyta: a czym się różni miłość dojrzała od niedojrzałej. To ja odpowiadam: tym czym Hymn o miłości Św. Pawła od próby jego naśladowania, napisanej przez anonima stela – czytaj poniżej.

W pierwszej części – tydzień wstecz – mieliśmy do czynienia z incydentem niedoszłym w tzw. Kanciapie. Sam byłem zdziwiony tym, że nie doszło do niczego pomiędzy bohaterami, tym bardziej, że Janusz miał moje pełne wsparcie w procesie. Lecz cóż – jak Stwórca dał nam, ludziom wolność – tak również ja postanowiłem nie ograniczać Janusza w podążaniu ścieżką spełnienia. 

Dzisiaj kontynuacja historii. Janusz spotka kobietę innej skali: zjawiskowo piękną i … zapraszam do czytania.

Hymn do niedojrzałej miłości

Choćbym miłował całe stworzenie Boże,
mówił językiem zakochanych w aniołach, a rozumu bym nie miał,
byłbym cymbałem brzmiącym w orkiestrze grającej dla samego Boga.
Bo… 
miłość niecierpliwa jest
miłość nienasycona jest
zazdrosna jest
przelotna jest
bezdomna jest
kapryśna jest
niespełniona jest i niesprawiedliwa
ciągle walczy i rzadko wygrywa
żąda swego i pragnie cudzego
jest więzią, która więzi – rozum na uwięzi
Bo miłość rozpacza i o absurd zahacza
mydli słowami i się sprzeniewierza
dręczy urzędnika i uwodzi harcerza
unosi* się stale i wypełnia seriale
potwornie się męczy, aż się nie zaręczy
potem z trudem znosi jak obrączkę nosi
Bo miłość Cię przeorze – inaczej być nie może
Bo miłość zazdrości tej prawdziwej Miłości**

* – unosi się prawdopodobnie gniewem
** – tej Miłości dojrzałej i prawdziwej Św. Pawła

Autor – anonim stela.

Janusz posuwał się wolno korpokorytarzem, który tylko na wysokości Menedżmentu miał normalne ściany. Reszta urządzona była na zasadzie otwartej przestrzeni, tzw. ołpenspejsu, bez wizualnych i fizycznych barier, wypełnionego zgrupowanymi tematycznie zestawami boxów. Nieco poruszony sytuacją z Grażyną, podążał w stronę męskich toalet, które na szczęście wbrew ogólnej tendencji w Korpo, wciąż były miejscem fizjologicznej intymności.

Idąc dumał o tym, że tam w kanciapie, coś poszło nie tak. „Arnold” nie był chyba najlepszym wzorem do naśladowania. Nie powinien „być jak Arnold” chcąc się kochać z kobietą. Cokolwiek inny bohater byłby bardziej funkcjonalny w działaniu, w szczególności wobec kobiet. Zresztą jakoś nie mógł sobie przypomnieć jakiejkolwiek przedstawicielki płci przeciwnej, która powiedziałaby any słowo na temat sexappealu Arnolda Schwarzeneggera. 

Z zamyślenia wyrwał go impuls. Przystanął. Nie wiedział dlaczego. Odruchowo, intuicyjnie wręcz cofnął się kilka kroków w stronę przypadkowo – jak mniemał – otwartych drzwi do głównego biura Menedżmentu wyższego szczebla. Zajrzał do środka.

Na dębowym biurku sekretarki Zarządu stała butelka coca coli z napisem limityt edyszyn. Cokolwiek go to zdziwiło. Widywał cole i pepsi w różnych butelkach i wersjach, jednakowoż nigdy nie spotkał jeszcze limitowanej edycji. Butelka stała, pełna cukru i innych szkodliwych substancji, bezczelnie i wyzywająco, szczególnie wobec dietetycznych nawyków zdecydowanej większości pracowników ołpenspejsu.

– No proszę… – pomyślał Janusz – jakaś wyższa forma życia a konsumuje coca colę.

Poprzez wyższą formę życia pojmował kadrę zarządzającą korporacji, w szerokim rozumieniu tego słowa. 

Lecz na czym miała polegać limitowana edycja? Jak się wkrótce miał zorientować – nie napis był tu najważniejszy a kształt. Butelka została wystylizowana na opakowanie po perfumach, takie dizajnerskie. Przypominała kształtem mężczyznę z flakonika Jean Paul Gaultiera. Pijąc napój właścicielka – jak mniemał – musiała tak jakby odgryzać głowę, męską w dodatku, co miało znaczenie symboliczne, w świecie skutych w kulturowe kajdany kobiet i nienawidzących ich mężczyzn.

Zaciekawiony cofnął się jeszcze bardziej. W pokoju trwała rozmowa a raczej monolog. Starszy, siwy mężczyzna stojąc snuł swą opowieść. Był nią zachwycony – opowieścią znaczy się – tak, że tracił rozeznanie sytuacji, zapominał w pewnym sensie, że rozmowa jest dialogiem, że fidbak może mu dostarczyć kluczowych informacji o relacji z partnerką. Więc mówił niepowstrzymany jak armia radziecka zmierzająca na Berlin. Wydawało się Januszowi, że jego motto mogło by brzmieć: mówić bez względu na ofiary. 

Jeszcze krok w tył i na blacie zobaczył kobiecą rękę; paznokcie pomalowane na czerwono wybijały rytmicznie melodię dobrze skrywanej irytacji. Nie była zadowolona z toczącej się jednostronnie konwersacji. Mężczyzna gestykulował, ingerując w przestrzeń zarezerwowaną dla osób najbliższych. I mówił, mówił bezustannie.

Janusz wychylił się jeszcze bardziej i zamarł w bezruchu. Wiedział, że powinien iść dalej; kontynuować korporacyjny krok w stronę sanitariatów. Zatrzymanie się w tym miejscu i obserwacja przestrzeni nie przeznaczonych dla niego, niczym dobrym nie mogła się zakończyć. Ta kobieta albowiem nie przynależała do niego. Przynależała do Menedżmentu wyższego stopnia i nie ma co ukrywać, że tym Menedżmentem był Zarząd. Janusz co prawda nigdy Zarządu nie widział lecz obdarzał go należytą estymą, wprost proporcjonalną do kwadratu odległości od boxu w ołpenspejsie.

Kobieta przerzuciła wzrok ze starszego intruza na Janusza. Lecz jej spojrzenie chyba tylko podążało za wcześniejszą intuicją, szepczącą jej, że znajduje się w komunikacyjnym trójkącie.

Gdy wstała, podnosząc się lekko na swoich długich nogach, zawładnęła przestrzenią. Wyszła zza biurka i podeszła do drzwi; czerwono – czarna orgia kolorów i kształtów hipnotyzowała otoczenie. Janusz zastygł w bezruchu. To tak wyglądają marzenia – przemknęło mu przez głowę – które nigdy się nie spełniają, tak smakuje głód, który nigdy nie będzie zaspokojony. 

Drzwi zasunęły się a Janusz poczuł się podwójnie odseparowany: od butelki coca coli ala Jean Paul Gaultier i niebiańskiej istoty za dębowego stołu.

…………………….

– Ani słowa o sytuacji w kanciapie Ty korpozjebie – warknęła cicho Grażyna, akurat w momencie jak Janusz, oszołomiony i zmieszany zasiadł w boxie przeznaczonym dla takich jak on, korporacyjnych trybików w skomplikowanej maszynie do zarabiania pieniędzy. Na te słowa Janusz skulił się cieleśnie, zanurkował sam w sobie oraz fizycznie, chowając się przed wzrokiem Grażyny poniżej poziomu odgradzającej ich ścianki. Ta widząc to odpuściła i oddała się czynnościom pracowniczym.

Poranek upływał pod znakiem plotek dotyczących rzekomego zniknięcia starszego Pana w Korpo. Wizyta Policji dostarczyła wiedzy, że ostatnio widziano go wchodzącego do głównego korytarza. Janusz pomyślał przez moment i szybko skojarzył dwa odległe o jeden dzień punkty w czasoprzestrzeni. Jako że nikt nie wspominał o obecności poszukiwanego w biurze Zarządu, uznał, że fakt ten umknął wszystkim, oprócz niego.

W okolicach lanczu pojawiła się Pani Kanapka, czyli korporacyjna fud suplajerka vel. maszyna wendingowa. 

– Co tam dzisiaj na palecie? – zapytała Mariolka oblizując usta.

– Bezglutenowy Sandłicz z jarmużem, wegetariańska tarta z duszonym bakłażanem i himalajską solą oraz karpaccio z buraka.

Menu szybko zdobyło zrozumienie i właściwie oświecony target.

– Co dla Ciebie?

Pani Kanapka niespodziewanie podeszła do skulonego Janusza i zawiesiła na nim znak zapytania.

– Jaa… dzisiaj nie jestem głodny – odparł zaskoczony Janusz.

Ola – bo tak miała na imię Pani Kanapka – zawsze była dla niego miła. Empatyczna, ciepła i kulturalna od urodzenia. Karmiąca. Taki typ kobiety.

– Janusz już dzisiaj skonsumował schabowego – ze wschodnich rubieży ołpenspejsu dobiegł głos Karola, metroseksualnego herubina ala Zac Efron.

– A kto wczoraj wpierdalał golonko w gospodzie „U Mariana” hę? – zapytała Karola w odwecie, anonimowa singielka z kresów północno-zachodnich.

Ołpenspejs wypełnił się wielobarwnym rechotem a znad tafli boxów, to tu to tam wychyliły się ciekawe spojrzenia.

– To miasto jest takie małe – dodała nieco filozoficznie Natali – jestem taka very eksajted.

– Kurewsko małe – rzuciła Grażyna wciąż jeszcze posyłając Januszowi gniewne spojrzenia.

– Nie wyglądasz najlepiej – Ola pochyliła się nad Januszem – dbaj o siebie.

Oddaliła się z przesuwnym stolikiem w stronę bardziej zdecydowanego targetu.

MEREDITH

Kolejnego dnia przechodząc obok ulokowanej za dębową barierą piękności, zdecydował się – wbrew sobie, zdrowemu rozsądkowi oraz zasadom współżycia społecznego – otworzyć drzwi. Meredith – bo jak się wywiedział, tak miała na imię – siedziała za wysokiej klasy dębowym biurkiem i nawet nie oderwała wzroku od ekranu komputera. 

Na stole zauważył znaną butelkę i schowany za nią dyskretnie kruasant.

– Coca cola i gluten – powiedziała Meredith idąc za jego wzrokiem – podstawa pożywnego śniadania.

– Co nas nie zabija to nas wzmacnia – pochwalił się wyższym poziomem mądrości Janusz.

– No… proszę… – uśmiechnęła się lustrując gościa – mamy tu bystrzaka.

Odchyliła głowę do tylu łapiąc kosmyk, który ruchem wahadła pozostał przez chwilę zawieszony, trzymała go w palcach bawiąc się nim. Gdy włożyła go do ust zalotnie – podniosła wzrok.

– Policja szukała dzisiaj starszego pana, który podobno był widziany w naszej korpo, wiesz coś o tym?

– Nie widziałem nikogo takiego – powiedział Janusz – jak sobie coś przypomnę to dam znać, policji oczywiście.

Powiedział to odruchowo. Te słowa nie były potrzebne. Teraz ona już wiedziała, że on wie o starszym panu i on wiedział, że ona wie, że on wie a to w jego ocenie nie była sytuacja komfortowa.

Czarne jak świeżo sfedrowany węgiel źrenice zwężyły się wysypując armię zimnych jak wnętrze lodowca sztyletów; pochyliła się lekko wbijając paznokcie w dębową twardość; fotel zaskrzypiał od gotowości do ataku i tylko… w ostatniej chwili wróciła jej kontrola. Znowu na twarzy zagościł uśmiech. 

– Nie omieszkaj dać mi znać – powiedziała z wymuszoną obojętnością i przerzuciła uwagę na ekran komputera.

Mimo to Janusz idąc w stronę drzwi czuł na swoich plecach dziesiątki szponów zdzierających z niego skórę.

……………………..

Wieczorem nie mógł zasnąć. Meredith stała się w jego oczach archetypem piękna. Przy takiej kobiecie prawdziwy mężczyzna może poczuć się zdobywcą – rozmarzył się na moment – lecz problem w tym, że dla Janusza zdobycie Meredith byłoby jak wspinanie się na Mount Everest. Chociaż on – czyli Janusz – mógłby zagrać jakąś inną życiową rolę, oczywiście gdyby ją wcześniej znalazł. Mógłby zdobyć Meredith jak filmowy amant z najwyższej półki i się z nią pokazywać i budzić zazdrość przedstawicieli tego samego gatunku. Jednak w swoim marnym – jak mu się w tym momencie objawiło – życiu, oglądał tyko filmy akcji. A doświadczenie z Grażyną – tu się nieco skurczył na samą o Grażynie myśl – uczy, że bohaterowie tych filmów w kluczowych scenach okazują się nieprzydatni, bezradni wobec delikatnej specyfiki relacji męsko-damskich i towarzyszących im dylematów.

Zasnął z jej obrazem pod powiekami (Meredith a nie Grażyny), lecz sen przyniósł znany lęk, matczyne piersi w akcji i wielką butelkę, co to ssania się nie bała. Schronienie znalazł w toalecie męskiej, gdzie ukoiła go muszla klozetowa mieniąca się wewnątrz kolorami tęczy, zupełnie takiej, jak na Placu Zbawiciela.