Niekiedy bywa zupełnie inaczej

0
878
Na spotkaniu członkowie Saloniku Cieszyńskiego: Alicja Santarius (od prawej) Marta Bocek, Edyta Hanslik, Ela Holeksa-Malinowska, Mirosław Kapusta-Słowacja, Stanisław Malinowski oraz Małgorzata Bobak-Końcowa z Nysy
- reklama -

„…Poeta to człowiek owładnięty przez język, fascynat słowa i jego rewelator…” – pisze w laudacji dla jubilata i dyrektora festiwalu w swoich „Piętnastu przykazaniach” Wojciech Kass. W moim wyobrażeniu o młodym pokoleniu poeci mają swoją odrębną planetę. Tam pełne poezji dziewczęta nie stygną w letnich dmuchawcach sukienek.

O Festiwalu Poezji, że takowy w ogóle istnieje, dowiedziałem się dopiero w czasie kolejnej jego edycji. A przecież to ważne wydarzenie, bo o znaczeniu międzynarodowym. Dziesięć edycji spotkań poetów z różnych stron świata, wzorem festiwalu warszawskiego, to zamknięty już projekt Ryszarda Grajka, głównego koordynatora z ramienia Stowarzyszenia Autorów Polskich Oddział Bielsko – Biała. O festiwalu, na którym zawsze chciałem być, dowiedziałem się z nieoficjalnego źródła, jak by to była informacja reglamentowana. Nie należałem wówczas do Stowarzyszenia Autorów Polskich, ale byłem w grupach piszących poetów. Chociaż Festiwal Poezji Słowiańskiej Czechowice-Dziedzice odbywał się tylko w tym właśnie mieście oraz w Bielsku-Białej, gościł wówczas w moim mieście. Przed laty, na spotkanie swej gościny użyczyło festiwalowym poetom Muzeum Śląska Cieszyńskiego w Cieszynie. Przekonany byłem, że to Jan Picheta, bielski poeta jest głównym organizatorem festiwalu. Tak więc do niego, autora wielu tomów wierszy, w tym haików i erotyków, zwróciłem się z pytaniem o uczestnictwo w festiwalu. Zaowocowało to porozumieniem, a i biesiadnym klimatem poetyckiej konferencji, co już należy do historii dawnej. Oprócz alegorycznych wierszy o ogrodzie, przestrzeń spotkania w muzeum wypełniłem czerwonymi jabłkami z mojego sadu. O bielskim poecie jest taki wiersz, że „…Jaś drażniątkiem sprawdzał czego kto się boi, / wędzidełkiem słowa na granicy pornoi. I przeczystą wlewał, ze swej zwięzłej mowy, / pochwałę wszechmiłości, do zajęć gotowy…”.
Ale głównym dyrygentem był właśnie, nieznany mi Ryszard Grajek, o którym dalszy ciąg ballady brzmi: „… Ryś purpurą słodyczy z Kaliope rozmawiał. / Kalifornijskim słońcem swój toast ponawiał. / Los nasz, przeznaczenie, w Kosmosu kapsule. / Poezja była z nami rozpieszczając czule…”.
Z gości zagranicznych był wówczas wśród nas Romuald Mieczkowski, urodzony w Wilnie dziennikarz, poeta, organizator od roku 1994 Międzynarodowego Festiwalu Poezji „Maj nad Wilią”. W tym roku, w czasie X jubileuszowego festiwalu również przebywał wśród gości, budząc w uczestnikach nadzieję na zaproszenie na imprezę literacką zaliczaną do najważniejszych na Litwie.
Pierwszy cieszyński epizod Festiwalu Poezji Słowiańskiej nosił znamiona dobrej perspektywy na przyszłość, bo był z nami, nieżyjący już dziś, poeta, eseista, wydawca Aleksander Nawrocki. Już wcześniej znałem jego czasopismo „Poezja dzisiaj”. Znajomość z wydawcą, rozmowa z nim, korespondencja dawały możliwości rozwoju, publikacji, zaistnienia w świecie literatury. Ten epizod był znakiem, że moje miasto stać na więcej, na prawdziwy współudział w festiwalu poetyckim.
Cieszyn ponownie witał festiwalowych poetów w roku 2020, w dobie pandemii. Wizyta Festiwalu w Cieszynie dyskutowana była wiele razy, i była to na szerszą skalę przemyślana akcja. Planowano spotkanie z poetą, eseistą, pisarzem Zbigniewem Machejem w Kończycach i Polakami z drugiej strony Olzy w Czeskim Cieszynie w klubie „Dziupla”. Te spotkania niestety nie doszły do skutku. Godną obejrzenia, na własną odpowiedzialność, była wystawa w cieszyńskim Domu Narodowym, Bo Jaroszka. Na ile nagrodzony artysta wizualny, z przebogatym dorobkiem, poczuł się obco w opustoszałym, w zaczadzonym pandemicznym strachem mieście? Na wernisażu zdumiony zadawałem sobie pytanie – dlaczego nikt ze znajomych twórców nie dotarł? Dziś wspominam czas pandemii, że warto było manifestować wolę twórczego istnienia, że warto było przyjść, na przekór ogłoszonej tak zwanej „czerwonej strefie”, wymuszanego dystansu społecznego i noszenia maseczek wcale nie teatralnych. Jako jeden z nielicznych cieszyńskich poetów ośmielający się uczestniczyć w festiwalowych wydarzeniach, poczułem się wyróżniony. Poza programem festiwalu gościliśmy wraz z żoną poetów prywatnie, w domu na salonie. To podkreśliło jeszcze bardziej naszą twórczą wspólnotę, to nasze święto poezji, rodzinność, ducha poezji. Być może już wtedy rodził się pomysł nieustannej aktywności, świadomość, że kultura po prostu jest dla człowieka bez względu na ogłoszone sanitarne restrykcje. Poetą się bywa, ale w międzyczasie poeta czyta wiersze swoich przyjaciół, innych poetów, bywa na wieczorkach poetyckich, aby być nadal poetą.
Tegoroczny X Festiwal Poezji Słowiańskiej rozpoczął się u mnie wraz z gronem innych poetów, spotkaniem z młodzieżą w Czechowicach-Dziedzicach w Liceum Ogólnokształcącym imienia Marii Skłodowskiej-Curie. W krótkim przekazie zachęcaliśmy licealistów do zapisywania swoich emocjonalnych obrazów. Promowaliśmy poezję wierząc we wrażliwość młodego pokolenia. Była to okazja, aby zaprezentować uczniom własny styl poetycki. Każdy z nas ma bowiem na poezję osobiste „widzimisię”. W „Satyrze na jurorów”, własnym wierszem przypomniałem młodzieży prowokacyjną myśl Ernesta Bryla, że najlepsze wiersze powstają na wagarach. Życzyłem młodzieży dobrych wierszy, które czasem pełne zdziwienia piszą się same, a na konkursach właśnie takie „wagarowe” zostają zauważone.
Interesującą była sesja literacka o roli poezji w XXI wieku. W poszukiwaniu definicji wypowiedział się również wystarczająco zrozumiale i obrazowo Miroslav Kapusta, organizator Ars poetica Neosoliensis na Słowacji. Baseń, czyli wiersz, określić można rygorami, przepisem, receptą. Ale jeśli zabraknie ducha, zapachu, smaku – cóż po wierszu, który nie jest poezją?
Bywa, że czytelnik poszukujący tomików w księgarni musi niejednokrotnie przyklęknąć, aby dojrzeć na najniższej półce poezję. Na Festiwalu poezja była zawsze na właściwym miejscu, na poziomie i w zasięgu ręki.
Poetom z Saloniku Cieszyńskiego, których autentycznie zainteresował festiwal, udało się nieoficjalnie, ale godnie prezentować Cieszyn. Wiersze Marty Bocek, Edyty Hanslik, Elżbiety Holeksy-Malinowskiej, Anity Kani, Alicji Santarius również znalazły się w obszernej festiwalowej antologii pod tytułem „Uskrzydleni”. Pięknym obrazkiem stała się rozmowa poetki zza Olzy z poetą znad Wilii. I chociaż stał się już definitywny koniec festiwalu, zawiązane przyjaźnie dają nadzieję, że to wszystko jeszcze będzie trwać, póki my żyjemy – szansę nowym spotkaniom poetyckim i nowym odkryciom.
Najlepszym sposobem na upowszechnianie poezji jest pieśń, ballada, piosenka. Cieszył na festiwalowej biesiadzie udział zwłaszcza dwóch bardów. Poeta, inżynier Piotr Zemanek, z 35-letnim stażem artystycznym gościł również w Cieszynie niejednokrotnie. „Ciała mi(s)tyczne” to kolejny jego tomik. Interesującym bardem jest Tadeusz Kolorz związany z rybnicką „Wolną Inicjatywą Artystyczną – Wytrych”.
Swój odkrywczy dla mnie antrakt muzyczno-wokalny miała Sylwia Lehner vel Poeta Wilczek. Ze swoim instrumentem kojarzyła mi się z czeską pieśniarką Raduzą. Muzycznie swoją poezję zaprezentował Krzysztof Galas, który z żoną Aliną tworzy od 20 lat sceniczny duet. Ciekawy jest widok poezji w małżeństwie. We współczesnej klasyce przykładem tego są Zbigniew Jankowski z nieżyjącą już Teresą Ferenc. Na Festiwalu poetycki małżeński dwugłos zaprezentowałem wraz z żoną, poetką Elżbietą Holeksą-Malinowską. Inna festiwalowa para artystów, to fotograf i poetka, dziennikarze „Gwiazdki Cieszyńskiej”, państwo Andrzej i Urszula Omylińscy. Życzę wszystkim, aby w swej twórczości podkreślali współistnienie, uzupełniali się. Słowo w słowo, słowo z muzyką, obrazem, fotografią.
Przywiozłem trofea, książki. Zbigniew Niedźwiecki-Rawicz, pisarz, autor między innymi „Daisy. Błękitna tożsamość” obecny wśród nas na festiwalu, zarzucił Polakom niepokojącą rzecz. Bardzo wielu z nas ma książeczki do nabożeństwa, ale niewielu ma nabożeństwo do książki. To nowa wersja przysłowia o mnichu, który miał sporą bibliotekę. Ale pokaźna biblioteka rodzi dziś we mnie przerażenie, komu zostawię te nieprzeczytane książki. A ciągle sięgam po nowe, w księgarni, na wystawkach, podrzucone daleko od salonów.
„Dom pisarzy w czasach zarazy”, „Rzeka podziemna”, „Osobisty przewodnik po depresji” – to Tomasz Jastrun, dziennikarz, prozaik, felietonista, poeta, tak samo jak jego ojciec Mieczysław. Obecny wśród nas na festiwalu starał się być niezauważonym. Po raz pierwszy czytałem jego felietony, dawno temu, w żurnalu pod tytułem „Zwierciadło”. Rozmowę w naszym imieniu z Tomaszem Jastrunem przeprowadziła Agnieszka Herman, poetka i dziennikarka.
Najdroższe sercu są mi antologie. Ta pierwsza festiwalowa „Złączeni słowem” i ta ostatnia „Uskrzydleni”, w których znalazły się miejsca i na moje wiersze. Maciej Szczawiński pisząc o niezwykłości antologii i idei festiwalu recenzuje nas w ten sposób. „Romantycy i sceptycy. Intelektualiści i wielbiciele prostych wzruszeń. Buntownicy i eteryczni kochankowie. To oni mówią do nas w tej Antologii śmiejąc się i płacząc, załamując ręce i wyrzucając je w górę, w nagłej radości i zachwycie…”.
Suplementem antologii są tomiki poetów, które stają się dowodem rozmów biesiadnych. Czy słowo było na początku, czy ma być pomyślane i po wielokroć próbowane, skreślane ostrym Anioła piórem? Liczący się Poeta mówi, że słowo jest nam dane, a my powinniśmy go właściwie użyć. Wierzę Poecie, chociaż czuję się jego wiedzą trochę stłamszony, onieśmielony i przerażony odpowiedzialnością za słowo. Bo niekiedy bywa zupełnie inaczej, jak podpowiedziała mi na poetyckiej biesiadzie Renata Cygan, poetka, grafik edytor, tworząca pismo artystyczne „Post Scriptum”. Bywa niekiedy zupełnie inaczej…

- reklama -