O mediach dzisiejszych czasów można by napisać niejedną książkę. O politykach już nie warto, są tak przewidywalni jak kasza manna.
Oblazło nas niczym trujący bluszcz tzw. „życie publiczne”. Jednak wystarczy spojrzeć na celebrytę, by z wyprzedzeniem wiedzieć, co powie na każdy temat, który stanie się przyczyną medialnej „rozmowy”. Wystarczy, że powie coś zbliżonego do mądrości, a kolega zasiadający z nim przed kamerą nada temu rozmach publicznej dyskusji. Zbiegają się później jak ćmy do światła eksperci ( czyli kolejni celebryci), politycy, lekarze i zaczyna się rodeo niczym z dziecięcej kreskówki. Widz komentuje to szerokim echem za pomocą portali społecznościowych, w których wylewają się kolejne sfrustrowane i niespełnione ambicje. Jednak całe to zjawisko niczym szlam zalewa Polskę i znika po kilku dniach, gdy pojawi się następny „mądry” w śniadaniowej telewizji.
Nie odnosicie wrażenia, że zamiast sadzać przed kamerami plastikowych redaktorów i zapraszać samych bladych jak manekiny polityków bądź nastroszonych celebrytów, można by stworzyć roboty do odwalania codziennej pańszczyzny. Byłoby taniej i może nawet bardziej zabawnie.
Jednak media dzisiejszych czasów, choć sama jestem dziennikarką, a może właśnie dlatego, budzą we mnie złość.
Co powiesz napiszą, co zmyślisz też napiszą, naiwnie licząc ilość odsłon. Najważniejsze, by zaistnieć, jednak gdyby któregoś spytać o treść rozmowy sprzed roku nie wiedziałby, że w ogóle taka się odbyła. Dziennikarzowi dzisiejszych czasów nie wolno się jednak wyróżnić, nie wolno być zbyt do przodu, nawet jeśli mówi się prawdę, nie wolno zadawać niewygodnych pytań
i wykazywać zbyt wielkiego zainteresowania tematem. Wszystko co piszesz, masz pisać tak, by było dobrze, by zmieścić się w narzuconych ramach przez wydawcę. Ramy dyktują oczywiście sponsorzy i płynąca kasa. Możesz więc swoje przekonania i wartości schować
w buty, a jeśli takie masz znaczy, że nie nadajesz się do tego zawodu w obecnej rzeczywistości. Nikt się nie zerwie z łańcucha, nikt nie beknie po swojemu…, a jak nawet czasem – o wspaniały cudzie – tak się zdarzy, to autor natychmiast ląduje poza radiem, telewizją i prasą wolnej i niepodległej IV RP. Czy każdy, kto cokolwiek czyta
i tym samym pobudza w sobie gruczoł myślenia, opiera się o konkretne wartości, których nie sprzeda, jest odganiany od mediów elektrycznym pastuchem?
Szeroko otwieraliśmy oczy, gdy z Radiowej Trójki odchodził Wojciech Mann. Kolejnym oburzeniem było zwolnienie Marka Niedźwiedzkiego. Nagle dotarło do wszystkich, że
w Polsce publiczne media są cenzurowane. A ja pytam, kiedy nie były?
O naiwności ludzka. Jeśli gazeta bądź radio, czy nawet telewizja finansowane są przez rząd, samorządy bądź sponsorów otwarcie stojących za jakąś polityczną partią, oczywistym jest w jakim tonie popłynie przekaz informacji. Już dawno nie powinniśmy mieć złudzeń. Czy więc „Nowe Radio” zakładane przez dziennikarzy Trójki będzie obiektywne i szczere? Należy mieć nadzieję, że właśnie tak będzie! Być może, co wiadomo już dzisiaj, dla twórców łatwe to nie będzie, jednak tli się nadzieja na powstanie niezależnego i uczciwego radia.
Nasuwa się wciąż pytanie, czy zatem istnieją jeszcze dziennikarze oddani prawdzie i stojący po właściwej stronie?
Tak, jest paru oczytanych śmiałków, ale oni spełniają się w małych a czasem większych miasteczkach dzielnie patrząc na ręce samorządowców. Nie oznacza to, że duże miasta takich dziennikarzy są pozbawione, jednak na ile mają szansę ze swoimi przekonaniami pracować bez obaw i strachu za kołnierzem? Ci którym się udało obronić skrywani są pod płaszczem odważnych wydawców, którzy finansują swoje media nie czekając aż samorząd coś im rzuci. I właśnie ich można nazwać szczęściarzami.
Niezależne media – brzmi prawie jak coś nierealnego. Ci niezależni i odważni dziennikarze są dla wielu jak uwierający kamień w bucie, ale na szczęście są. Piszą swoje blogi, książki i angażują się społecznie. Oby przynajmniej w tej formie zachowało się dziennikarstwo
z nadzieją, że kiedyś się odrodzi.