„Życie daje tyle, ile ma się odwagę z niego wziąć.”
Maria Nurowska
24 stycznia br. odszedł ceniony aktor Cieszyńskiego Teatru Ryszard Pochroń. Swoją przygodę ze sceną teatralną rozpoczął w 1976r. Pracował jako inspicjent, adept i aktor m.in. w Koszalinie, Elblągu, Legnicy, Wrocławiu i Grudziądzu. Do naszego teatru trafił w 1991r. Całe jego życie związane było ze sceną. Był to utalentowany muzyk, pasjonat elektroniki, gadżeciarz ale przede wszystkim oddany mąż i ojciec, wierny przyjaciel . Ryszard Pochroń był człowiekiem o wielkim sercu i wielkim poczuciu humoru. Pozostawił po sobie wiele scenicznych kreacji i puste miejsce, którego nikt nie będzie już w stanie wypełnić. Ale najtrudniej jest mówić o nim w czasie przeszłym.
– Znaliśmy się z Ryszardem najdłużej. Poznałam Go w 1988r.,kiedy przyszłam jako młoda adeptka do Grudziądza, teraz już nieistniejącego teatru. Od początku naszej znajomości pamiętam go jako człowieka z ogromnym poczuciem humoru. Uwielbiał robić dowcipy czego osobiście doświadczyłam. Grałam Kopciuszka, swoją pierwszą dużą rolę, więc wkładałam w nią całe serce. Podczas jednej ze scen przenosiłam wiaderko z wodą. Ryszard z kolegą na jednym z przedstawień włożyli mi do środka kilka obciążników. Nie byłam więc w stanie go udźwignąć. Myślę, że widownia miała ze mnie dodatkowy ubaw. Podobnie w misce, z której jako Kopciuszek wybierałam groch odkrywałam na dnie nieprzyzwoite ilustracje, co jako młodą dziewczynę wprawiało w duże zakłopotanie – wspomina koleżanka Anna Paprzyca.
– Pracowaliśmy w zespole zróżnicowanym wiekowo, ale nie było między nami dystansu i pomimo czasochłonnej pracy udawało nam się znaleźć czas na wspólne imprezy. Ryszard zawsze rozbawiał towarzystwo a żaden jego dowcip nigdy nie był podszyty złośliwością. Był przede wszystkim bardzo dobrym człowiekiem, zawsze chętnym do pomocy. Odczuwaliśmy to na co dzień, w zawsze dobrych relacjach z Rysiem. Po dwóch latach nasze drogi rozeszły się, ponieważ ja wyjechałam do teatru do Wałbrzycha. Utrzymywaliśmy jednak kontakt listowny. I bardzo żałuję, że tych listów nie zachowałam. Ale kiedy jest się młodym nie myśli się o przyszłości tak odległej i nie zamyka się w szufladzie wspomnień. W jednym z listów żaliłam się Rysiowi, że nie jestem zadowolona z pracy w Wałbrzychu, a wtedy on odpisał mi, że załatwił mi rozmowę z szefem polskiej sceny panem Rudolfem Molińskim w teatrze w Czeskim Cieszynie, gdzie sam już pracował po zamknięciu teatru w Grudziądzu. Zaufałam mu i przyjechałam na tę rozmowę. I zostałam tutaj. Jestem w tym teatrze tak naprawdę dzięki niemu. Całe moje dorosłe życie aktorskie spędziłam właśnie pracując razem z Ryszardem w scenie polskiej. Przez długi czas mieszkałam nawet razem z nim i jego żoną Lidią we wspólnym mieszkaniu służbowym. Jeździliśmy na wspólne wakacje i spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Byłam świadkiem smutków w ich życiu, kiedy Ryś poważnie zachorował i radości, kiedy na świat przyszła ich córka Łucja – mówi Pani Ania.
Ryszard Pochroń na scenie znakomicie odnajdował się w repertuarze komediowym, ale i role dramatyczne nie pozostawały mu obce. Miał wielką lekkość grania i nie sposób było nie zauważyć tej prawdy, którą do każdej roli wnosił. Był aktorem starej dobrej szkoły aktorskiej. Ale był też człowiekiem z wielką pasją. Uwielbiał elektronikę. Był samoukiem ale potrafił naprawić wszystko. Jego wielką pasją była również motoryzacja i muzyka.
– Wszystkiego nauczył się z książek i czasopism. Siedział nad tym godzinami. Lubił wszelkie nowinki i uwielbiał gadżety. Był pasjonatem gier komputerowych. Mnie samą zaraził tą pasją i kiedy pewnego razu wyjechał z rodziną na kilka dni, to ja je przesiedziałam przed komputerem nie pijąc i nie jedząc, bo szkoda mi było czasu. Bardzo też kochał muzykę. Miał genialny słuch. Pracował nawet jako inspicjent w Operze Wrocławskiej o czym mało kto wie. W życiu codziennym muzyka towarzyszyła mu nieustannie. Wybijał rytm słysząc melodię nawet z oddali. Korzystał przy tym ze wszystkiego co wpadło mu w rękę: kijek, kubeczek, łyżeczka, a kiedy nie miała niczego pod ręką to wystukiwał rytm palcami lub nogami. Tym wystukiwaniem doprowadzał do pasji innych aktorów. On po prostu czuł muzykę i żył nią. Towarzyszyła temu ogromna wiedza na temat muzyki klasycznej, opery czy operetek. Sporą wiedze posiadał również na temat baletu. Sam grał na instrumentach. W 1993r. Janusz Klimsza robił przedstawienie „Czarna Julka” Gustawa Morcinka. Rysiu grał w nim wiejskiego głupka. Ubrany był w ponaciągany sweter a na głowie miał czapkę pilotkę. Robił przy tym minę kompletnego kretyna i nosił ciągle ze sobą drewnianą fujarkę. W pewnym momencie spektaklu zaczynał na niej grać, ale nie prostą melodyjkę ludową, ale koncert Beethovena, Brahmsa lub Mozarta, teraz już nie pamiętam. Najzabawniejsze było jednak to, że on nie wygrywał melodii ustami ale wydmuchiwał ją nosem. Po premierze podszedł do niego mocno zdumiony i zachwycony Bronek Liberda i powiedział, że z czymś takim jeszcze się nie spotkał, żeby tak trudny utwór zagrać tak czysto, bez błędów i do tego nosem. To jedna z wielu zabawnych historii, która pokazuje jak oddany był swojej pasji ale i jak kochał swój zawód poświęcając mu całego siebie. Najwspanialszą jego dramatyczną rolą była rola Kalmity. Jest to główna postać w sztuce Grochowiaka „Chłopcy”. Pomimo, że była to rola dla dużo starszego aktora poradził sobie z nią fenomenalnie. Ale Ryszard zawsze wyglądał poważnie jak na swój wiek. Był aktorem, z którym pracowało się dobrze. Był bezkonfliktowy i zawsze profesjonalny. Zagraliśmy razem wiele ról, a były to głównie role farsowe, w których ja też czułam się świetnie.
– Ryś miał też negatywne cechy, a jedną z nich była niecierpliwość. Co w jego elektronicznej pasji było sporą trudnością. W życiu prywatnym natomiast jego niecierpliwość powodowała czasem zabawne sytuacje. Jedna z nich miała miejsce podczas naszej wspólnej wakacyjnej wyprawy do Włoch. Wjechaliśmy na rondo w Akwileji, a ponieważ nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego zjazdu, bo tabliczkę z nazwą miejscowości, jak się potem okazało zasłoniło drzewo więc krążyliśmy po nim kilkakrotnie. W pewnym momencie Rysiu zniecierpliwiony i zdenerwowany wysiadł z samochodu zostawiając nas na rondzie (ani Lidia, ani ja nie miałyśmy wtedy prawa jazdy). Włosi znani ze swojego temperamentu pokazali nam swoje niezadowolenie wrzeszcząc i trąbiąc, myśmy biegały po rondzie szukając zjazdu, a Ryszard spokojnie palił papierosa i kiedy znalazłyśmy ten zjazd wrócił do samochodu. I chociaż wtedy nie było nam do śmiechu, to jednak z perspektywy czasu wspomnienie to wywołuje u mnie uśmiech na twarzy.
– Śmierć Rysia spadła na nas niespodziewanie. Zbyt szybko. Najtrudniej mówić mi o nim w czasie przeszłym. Pozostanie w moich wspomnieniach zawsze jako uśmiechnięty i oddany przyjaciel. – wspomina Pani Anna.
Ryszard Pochroń był człowiekiem ciekawym i pięknym wewnętrznie. Jednak teatr musi grać dalej. I pomimo, że w przedstawieniach trzeba zastąpić go innym aktorem nikt już nie zagra jego ról tak samo. Takiego oddania i pasji do swojego zawodu powinni uczyć się młodzi aktorzy. Dał nam wielką lekcje pokory i miłości życia.