W Tramwaju z tatą – przygodo oto nadchodzę…

0
1193
fot. arch. SPOT
- reklama -

Każdy z nas nosi w sobie cząstkę dziecka. Taki pierwiastek, który mimo lat i tak się tli a w niektórych przypadkach wręcz goreje jasno i wyraźnie. O takich osobach mówi się, że są dziecinne, niepoważne – coś jak trochę o mnie, gdy słyszę moją mamę widzącą mój kolejny tatuaż. Na szczęście istnieją filmy i książki przypominające nam, by nigdy tak do końca nie dorosnąć.

Pomysł, że budzisz się rano i masz przed sobą kolejne wyzwania – chyba znajome uczucie. Niektóre sprawy bardziej nas przytłaczają, inne mogą poczekać. Ale nagle dzieje się coś, co wszystko zmienia. Pojawia się upragnione światełko w tunelu. Lub, co jeszcze lepsze, Twoje problemy zostają rozwiązane i czujesz po prostu – szczęście.
Tak z pewnością czuli się Krzysztof Kolumb i załoga jego statków, gdy po kilku tygodniach podróży w nieznane, obserwator na bocianim gnieździe krzyknął – Ziemia na horyzoncie!!! Pewnie wydarzyło się to w zwykły dzień, nie zadziałała żadna magia. Po prostu się stało i odtąd życie każdego członka wyprawy i nas samych się zmieniło.
Tak z pewnością czuli się Howard Carter i George Carnavon, gdy odkryli nietknięty grób faraona Tutenchamona. Pomiędzy nimi a przeszłością występowała namacalna granica skały, pyłu i prastarych znaków. Nie wierzyli własnym oczom. Byli na rozdrożu pomiędzy światem nauki i magii. Przeżyli niezwykłą przygodę.
Tak czują się nasze dzieci z każdą nową przygodą, jaką niesie im los. Dziecko od pierwszych chwil jest małym odkrywcą. Z wiekiem ta cecha ludzkiej natury – ciekawość – narasta i pcha nasze pociechy w nieznane. Coś co dla nas wydaje się błahą zabawą lub „dziecinnym” opisem spędzonego popołudnia, jest w istocie krokiem ku nowym przygodom naszych dzieci.
Jako dorośli i świadomi ludzie zaspokajamy potrzeby swoich bliskich i nie zapominamy o nas samych. Wspominałem o tym – o ile pamięć mnie nie zawodzi – częściowo w swoich felietonach. Nie ma nic złego w odpowiedzi na nasze potrzeby poprzez rozwój pasji, wypad na zakupu czy spędzenie trochę czasu w ulubionym fotelu z dawno już czekającą na przeczytanie książką. Wiele naszych potrzeb lub braków, które odczuwamy, rekompensujemy sobie poprzez różną formę zakupów. Ubrania, gadżety, jedzenie i inne przyjemności mają za zadanie poprawić nam humor. Zazwyczaj spełniają swoje zadanie ale tak szczerze…wiele z tych rzeczy, takich poprawiaczy nastroju, działa tylko przez jakiś czas. Przez chwilę czujemy się lepiej, napawamy oczy widokiem nowego zegarka, czy pary butów nr 23 w naszej kolekcji. Ale gdzieś tam głęboko w nas rodzi się przekonanie, że to chyba nie do końca o to chodzi. Może chcemy wprowadzić w życiu jakąś zmianę? Doszkolić się? Przeżyć coś niezwykłego.
Podobny mechanizm możemy zastosować w przypadku naszych dzieci. Chyba każdy już zna taką historię – zapomniałeś o czymś ważnym dla dziecka, podniosłeś głos, spóźniłeś się na przedstawienie. Co robisz? Kupujesz zabawkę. Proste. Zabawka ma naprawić wyrządzoną szkodę, poprawić humor Twojemu dziecku i Tobie. Gwarantuje natychmiastową satysfakcję. Obdarowane dziecko przy pierwszym wrażeniu może nawet dosłownie skacze z radości na widok nowej lalki, samochodu czy figurki postaci z ulubionej bajki.
My uciszyliśmy nasze sumienie, dziecko już pozornie nie pamięta o naszym potknięciu, żona jest zadowolona, bo pociecha się uśmiecha. Happy Ending murowany. Ale czy na pewno? Sam się nad tym ostatnio mocno zastanawiałem. Sam tak nieraz robię. Można powiedzieć, że chcę poprzez zakup jakiejś rzeczy wyrazić miłość do swoich dzieci. Postępuję według takiego wzorca, bo gdzieś kiedyś musiałem taki nabyć. Rodzina i otoczenie takie przeświadczenia we mnie wdrukowali i pewnie dlatego tak postępuję. Pewnie tak. Ale. Skoro jestem „dorosły” – choć jak się domyślacie mam w sobie wiele z dziecka – mogę spróbować tworzyć nowe wzorce i wdrukować je moim dzieciom.
Pomysł ten zrodził się po przejrzeniu pewnego mema w internecie. Mam na myśli tego z rodzaju tych motywujących, mających sprawić, że odmienimy swoje życie. Hasło jakie widniało na nim – „Dziecko nie potrzebuje więcej zabawek, tylko więcej Przygód”. Zostało mi to głowie. Obrazek ukazywał siedmio, może ośmio – letnie dziecko stojące wzgórzu i spoglądające przed siebie.
Amelka biegała z Wojtkiem w salonie już od dobrych dwudziestu minut i widziałem, że oboje zaczynają rozglądać się po otoczeniu w poszukiwaniu nowych bodźców. Samo bieganie dookoła okrągłego stołu w części kuchennej stanowi jeden z elementów dobrej zabawy, drugi to „wyścig” od okna w salonie do drzwi wejściowych. Jeszcze inny to wspinaczka na stojący w rogu fotel i próba dotknięcia wiszącego obok obrazu przedstawiającego uliczkę starego miasta wieczorną porą. Podobnych celów tych małych odkrywców jest znacznie więcej.
W pewnym momencie Amelka potknęła się i poprosiła mnie o pomoc przy wstaniu z podłogi. Pomogłem i wróciła do zabawy. Wojtek zobaczył, że jeśli też położy się na ziemi i będzie wyciągał rękę do góry to otrzyma pomoc. Wyglądało to zabawnie, bo mały udawał, że nie może się podnieść i czekał na naszą pomoc. Z czasem „przewracał się”, a jego siostra pomagała mu wstać. Te maluchy odkryły nową zabawę, przeżywały nową przygodę. Po chwili razem z żoną zaczęliśmy bić brawo maluchom, które sobie wzajemnie pomagały.

Tego wieczoru nauczyłem się dwóch rzeczy:
Po pierwsze – dobra zabawa może odbyć się bez zabawek.
Po drugie – nic tak nie daje radości jak patrzenie na rozwój dziecka. A najlepszą drogą do rozwoju jest nowa przygoda, która czeka gdzieś tam za…..kanapą?

- reklama -