Armia Świętych Mikołajów w przygranicznym lesie

0
770
- reklama -

Patrzę w kalendarz wiszący na ścianie w kuchni i widzę, że mamy jeszcze 2021 rok. W kalendarzu wszystko jest jak co roku – 365 dni, 12 miesięcy, 52 tygodnie, niedziele oraz święta kościelne i państwowe zaznaczone na czerwono, soboty zaś mają bledszy odcień, jakby różowy, choć właściwie soboty nigdy różowe nie są i w innych kalendarzach słusznie zaznaczone są na czarno albo na szaro. Wchodząc do kuchni, mijam więc kalendarz ścienny wiszący na kominowej ścianie i widzę, że kończy się listopad 2021 roku, zaraz będzie grudzień 2021 roku, a jak grudzień to wiadomo – znowu adwent, mikołajki, aniołki, wigilijki (choć może tylko dla zaszczepionych), Boże Narodzenie, a potem Sylwester i Nowy Rok (dla wszystkich, także nie zaszczepionych). I dopiero teraz, bo wcześniej tego nie sprawdzałem, widzę, że tym razem układ świąt Bożego Narodzenia, a potem koniec starego i początek nowego roku jest taki, jakby tych świąt w ogóle nie było, bowiem wypadły w weekendy czyli – mówiąc po polsku – przypadły na sobotę i niedzielę.

Rok 2021, dla chrześcijan Anno Domini 2021 czyli Rok Pański 2021, był dziwny, jakby wybity z normalnego dotychczasowego rytmu, jakby wykolejony i coraz bardziej bez-Pański. Zaczął się optymistycznie, bo dotarła szczepionka przeciwko covidowi i zdawało się, że widać koniec zarazie, która tak dziwnie, absurdalnie i tragicznie naznaczyła rok poprzedni. Na początku roku jeszcze siedzieliśmy zamknięci w lockdownie, ale wraz z pierwszymi transportami szczepionek i pierwszymi aferami szczepionkowymi świtała nadzieja na odporność, uzdrowienie i tak zwaną normalność. I to globalnie, nie tylko lokalnie. Ale o tym, że coś nienormalnego wisi globalnie w powietrzu, w święto Trzech Króli czyli Objawienia Pańskiego świadczyły wydarzenia w Waszyngtonie, gdzie dumni chłopcy Trumpowcy wraz z dziewczynami Trumpistkami, nie uznając wyborczej przegranej Trumpa, zaatakowali Kapitol, czyli święty przybytek amerykańskiej demokracji. I początkowo nikt im się nie przeciwstawił. Jeszcze raz okazało się, że demokracja jest zawodna, często wynosi na powierzchnię męty i może być zdominowana przez agresywną, ciemną hołotę, która rozumie wolność jako możliwość stosowania przemocy nawet w szacownych świątyniach, gdzie – wydawałoby się – przemoc nie ma dostępu.
Ale to nic nowego pod słońcem, że przemoc może objawić się wszędzie. I może to właśnie w związku z jakąś nadmierną przemocą w przyrodzie zima w 2021 roku, choć nie była mroźna czy śnieżna, jakoś dziwnie się wydłużyła i – o ile w poprzednich latach wiosna zwykle rozkręcała się zaraz po Wielkanocy – w tym roku w naszych stronach śniegi padały jeszcze w drugiej połowie kwietnia, a kasztany zakwitły dopiero pod koniec maja. Wiosna przychodziła bardzo opieszale. Cykl wegetacyjny był spóźniony o miesiąc, rytm przemian pór roku zaburzony i spóźniony, jakby przetrącony i wykolejony. Matury już się odbywały i to nawet w formie tradycyjnej, a kasztany jeszcze nie kwitły. I trudno to było zwalić na Donalda Tuska, który na polską scenę polityczną wrócił dopiero w lipcu. Choć być może właśnie wskutek tego spóźnienia, partia „Wiosna” Roberta Biedronia poczuła się skompromitowana i dokonała samorozwiązania.
Ten miesiąc wiosennego spóźnienia w przyrodzie i pogodzie widać także jesienią. Nie wiem, czy należy uznać dwa nadzwyczajnie ciepłe i słoneczne tygodnie drugiej połowy października za anomalię. Tak czy inaczej zima też zbliżała się w tym roku wolniej, nadchodziła jakby później i zobaczymy, czy w ogóle zamelduje się do końca roku i zaskoczy drogowców i transportowców. Spóźnialstwo zimy jest korzystne dla wszystkich ogrzewających domy i mieszkania. Wobec gwałtownego wzrostu cen energii i gazu można było trochę przyoszczędzić jeszcze do połowy listopada i tak zmniejszyć konsumpcję drożejących paliw i energii, a przez to trochę ustabilizować galopadę inflacji. Weekendowe Boże Narodzenie, noc sylwestrowa i Nowy Rok też przyczynią się do ograniczenia konsumpcji, zwłaszcza jeśli wprowadzony zostanie znowu lockdown, i może jeszcze wtedy nie odczujemy, że nieuchronnie zbliża się czarna godzina, kiedy uruchamia się zapasy i żelazne rezerwy, aby tylko jakoś przetrwać.
Czasami taką czarną godziną są także święta Bożego Narodzenia. Tak było na przykład w Polsce w grudniu 1981 roku, kiedy wojskowa junta generała Jaruzelskiego wprowadziła stan wojenny. W 2021 roku to, że czarnych godzin coraz więcej zbiera się na horyzoncie, zobaczyliśmy w sierpniu, kiedy talibowie przejęli Afganistan, a na granicy białorusko-polskiej pojawiły się pierwsze większe grupy uchodźców z Bliskiego Wschodu. W tym roku, drugim roku pandemii, w Polsce niektórzy znów zaczęli się spodziewać stanu wojennego, zwłaszcza że przywódcy państwa z perwersyjną lubością posługiwali się wojenną retoryką i militarystyczną, agresywną propagandą chcąc w ten sposób zastraszyć i przekabacić na swoją stronę jak najwięcej obywateli, dla których cenniejszą wartością niż człowieczeństwo i ludzkie życie miałaby być państwowa granica i wojskowy mundur przystrojony w narodowe blaszki. To są wartości – twierdzi obecna władza – w obronie których trzeba zbudować kolczaste zasieki, a na granicy, nawet w szczerym polu i w lesie, wybudować wysoki mur.
My tutaj na Śląsku Cieszyńskim przez niemal sto lat cierpieliśmy z powodu granicy państwowej i teraz – dzięki Unii Europejskiej i Schengen – możemy na co dzień cieszyć się z jej otwarcia – z bezgraniczności. I na przykład w Cieszynie swobodnie możemy tam i nazad przechodzić przez mosty na Olzie, które pięknie nazwane zostały Mostem Wolności i Mostem Przyjaźni. Albowiem właśnie o to tu chodzi – o wolność i przyjaźń na co dzień. Tu i tam i nazad. Możemy też spacerować po Nabrzeżu Pokoju po czeskiej stronie, cieszyć się z Ogrodu Dwóch Brzegów i Open Air Muzeum pod Wzgórzem Zamkowym, wychodzić tam z pieskiem, biegać wte i wewte przez Most Sportowy, chodzić na piwo do Parku Sikory, a nawet do Huberta, jeździć na rowerze wzdłuż obu brzegów Olzy, a nawet do niej wchodzić ponieważ nasza rzeka domowa coraz częściej – o zgrozo! – odsłania swoje wysychające, łupkowe dno. Tymczasem, na szczęście, nikt nas nie zatrzymuje, nie kieruje
w naszą stronę karabinów, nie wytacza armatek wodnych jak w stanie wojennym, nie atakuje gazem łzawiącym. Bezradna i krótkowzroczna reakcja władz na epidemię covidu przypomniała nam w 2020 roku, co oznacza i jak smakuje ponowne zamknięcie granicy i zablokowanie jej przez uzbrojone po zęby wojsko.
Bezgraniczność i swoboda przechodzenia przez mosty na drugą stronę rzeki to wielkie szczęście, ale potrafimy to zrozumieć i docenić dopiero wtedy, kiedy nam się tę swobodę odbiera. Teraz polska nacjonalistyczna władza nie jest w stanie po ludzku, w duchu przyjaźni i elementarnego, chrześcijańskiego miłosierdzia pomóc paru tysiącom biednych ludzi z Bliskiego Wschodu, którzy dali się wpuścić w maliny przez białoruskiego tyrana i nie znając tutejszych realiów politycznych, stali się zakładnikami dwóch reżimów. Zdumiewające jest jak państwo polskie, ze swoimi służbami mundurowymi, zwłaszcza Strażą Graniczną, łatwo upodabnia się przy tym do państwa białoruskiego. I pod pozorem obrony granic idzie łeb w łeb z reżimem Łukaszenki w gnębieniu i maltretowaniu biednych, niewinnych ludzi, także kobiet, dzieci i ludzi chorych, którzy chcą żyć normalnie, tak jak my, w godziwych warunkach, w pokoju, wolności, a więc także po swojemu. Tak jak my. Nigdy nie czułem zagrożenia ze strony uchodźców.- napisał jeden z mieszkańców obszaru objętego stanem wyjątkowym przy granicy polsko-białoruskiej pomagający bez wahania uchodźcom umierającym w przygranicznych lasach – Oczywiście, są oni symptomem zmian, które czekają nieuchronnie nasz świat i to budzi lęk. Czuję za to zagrożenie ze strony własnego państwa, które zostawiło nas samych w obliczu klęski humanitarnej i oczekiwało od nas biernej kooperacji w nieludzkim traktowaniu tych biednych ludzi, którzy, niezależnie od cynicznego i politycznego charakteru tej sytuacji, pozostają tymi, których los i życie spoczywa w naszych rękach. Żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni.
To groteskowe, reakcyjne, bezduszne państwo nie jest w stanie nic zrobić dla umęczonych przy granicy uchodźców, którzy uciekli ze swoich krajów przed wojną, zniewoleniem i prześladowaniami. A w dodatku oczernia ich swoimi obrzydliwymi podejrzeniami
o zboczenia i najgorszy terroryzm, aby wrogo nastawić społeczeństwo. Taka jest jego tradycyjna gościnność i serdeczność? Taka jest jego chrześcijańska miłość celebrowana na imprezach w Toruniu u Ojca Dyrektora i w katedrze wawelskiej? To samo państwo jednocześnie nie jest w stanie nic zrobić dla Polaków uwięzionych na Białorusi. A także odzyskać wraku Tupolewa zarekwirowanego przez Rosjan po katastrofie smoleńskiej w 2010 roku, podobnie jak nie jest w stanie rozwiązać problemów związanych z kopalnią Turów na granicy zachodniej. Gigantyczna arogancja i pycha wynikająca
z chamskiego przekonania, że Polak na zagrodzie równy wojewodzie, co nam tu będą pepiki gadać, co my mamy robić ze swoją kopalnią, co nam tu mają zaglądać, co my se tu robimy. Obcych nam tu nie trzeba, a sąsiedzi w ogóle mogą nam naskoczyć na puklerz. Wolnoć Tomku w swoim domku! Wcale bym się nie zdziwił, gdyby polski rząd ogłosił też stan wyjątkowy na granicy polsko-czeskiej. Wyobrażam sobie, że w odwecie za nieprzejednane stanowisko czeskich władz w tej sprawie oraz adekwatną postawę instytucji unijnych – polski rząd zamknie granicę polsko-czeską, wystawi na niej zasieki z kolczastego drutu i wybuduje mur. Niemożliwe? To się jeszcze okaże. Jeszcze sześć lat temu wiele z tego, co się zdarzyło potem, wydawało się niemożliwe.
Mury, zasieki. Stare chińskie metody. Mentalność przedmurza i krucjaty. Okopy św. Trójcy i raport z oblężonego Miasta. Czy to pomoże? Takim anachronicznym myśleniem i działaniem nie rozwiąże się problemów, które się piętrzą coraz wyżej i bezradnie wyją do nieba, a które polska władza, na czele z naczelnikiem z Nowogrodzkiej, jak zwykle obłudnie i cynicznie ignoruje. Budowa zasieków z kolczastego drutu i wysokich murów na polach i w lasach, odgradzanie się, zamykanie się, izolowanie się, straszenie obcymi i wojną, kiedy sami swoi stają się coraz bardziej chamscy, agresywni i obcy. Czy wyobrażacie sobie wysokie zasieki z drutu kolczastego w Lesznej, na Czantorii, w Koniakowie,
w Jaworzynce na Trzycatku i we wszystkich beskidzkich lasach? A może Pan Prezydent zażąda, by dodatkowym murem i zasiekami otoczyć wiślański Zameczek na Zadnim Groniu, jego narciarską rezydencję, bowiem znajduje się blisko granicy i mogłoby być zagrożone jego szusowanie i kolędowanie z góralami w Istebnej? Czy Pan Prezydent pójdzie podzielić się opłatkiem z uchodźcami? Przecież dla rodziców dzieciątka Jezus nie było miejsca w gospodzie i Zbawiciel musiał przyjść na świat w jaskini. Przecież święta rodzina musiała uciekać do Egiptu przed prześladowaniami Heroda. A może dla nieoczekiwanego, obcego gościa Pan Prezydent zostawi puste miejsce przy wigilijnym stole? Kto będzie tym obcym? Kto potrzebuje ciepłej strawy w zimnym lesie?
A może miejsce dla obcego, udręczonego przybysza przy swoim stole zrobią prymas z episkopatem i ojcem dyrektorem? Mieszkamy w państwie pustych symboli
i zgranych frazesów. Niestety, aby sens tych symboli odnowić i normalną komunikację ze światem przywrócić, polskie państwo musi uznać, że jest państwem europejskim i unijnym, które potrafi wspólną, zintegrowaną z innymi państwami Unii polityką rozwiązywać trudne problemy po ludzku, nie naruszając ludzkich, cywilizowanych praw, porządku natury i elementarnych zasad moralnych, kiedy w nadgranicznych lasach ludzie giną z wychłodzenia, zmęczenia, urazów i tygodniami żyją w zwierzęcych warunkach. Czy trudno się dziwić, że są zdesperowani, skoro znaleźli się w koszmarnej, leśnej pułapce? Nie o taką Polskę kiedyś walczyliśmy, także w stanie wojennym w 1982 roku, nie o takiej solidarności wtedy marzyliśmy, nie o takiej wolności i demokracji, nie o takim państwie.
Polskie pisowskie państwo narodowo-rydzykowskie stoi murem tylko za swoimi mundurami, którym gwarantuje kontenery mieszkalne przy granicy i szykuje się do kwaterowania ich tam przez miesiące, a nawet lata. Czy zapewni im tam również choinki ze światełkami, karpia, betlejemskie szopki i celebrację polowej pasterki pod ochroną działek wodnych? Czy tylko to zostało Polakom z chrześcijańskiej tradycji? Puste rytuały
i ludowe zwyczaje, wykorzenione, zmanipulowane, zdehumanizowane, skomercjalizowane i zdesakralizowane. Środki znieczulające sumienie. Nie o takich świętach Bożego Narodzenia w wolnej Polsce marzyliśmy w święta czterdzieści lat temu w stanie wojennym w PRL-u. Nie o takich sylwestrach i karnawałach w wolnej Polsce. Czy w sytuacji galopującej inflacji, retoryki wojennej, widma stanu wojennego, przyzwolenia dla faszyzmu, zmasowanej polityki propagandy antyuchodźczej i pomiatania elementarnymi wartościami ludzkimi, święta Bożego Narodzenia w Polsce w ogóle mogą być wesołe? Jak długo będziemy znosić obrzydliwe kłamstwa, feudalny nepotyzm, mafijne układy i arogancką, umundurowaną bigoterię tej władzy? Czy w tym kraju będzie kiedyś normalnie, a nawet przepięknie? Czy jest na to szansa w 2022 roku?
A wcale nie trzeba tu wiele. Wystarczyłoby przebrać funkcjonariuszki i funkcjonariuszy Straży Granicznej za świętych Mikołajów i na świętego Mikołaja, który jest także bliski Białorusinom, otworzyć w paru miejscach granicę i przechodzącym swobodnie uchodźcom na powitanie wręczyć skromne upominki w postaci koców, apteczek, maseczek, podpasek, termosów, niezbędników i suchego prowiantu. Można by ich tymczasowo dokwaterować do białych wojskowych kontenerów, poczęstować ciepłą grochówką, zaśpiewać kolędę albo pastorałkę. Oto bowiem przybyli w te północne, zimne, ciemne, dzikie ostępy Europy ludzie, którzy pochodzą stamtąd, skąd pochodzili Trzej Królowie, z biblijnych królestw. Widzicie? Oto święci Mikołajowie ze Straży Granicznej, Policji i wojska witają ich z godnością, szacunkiem, pokojem i gościnnością. A nad nimi gwiazdka mruga. Najpierw pierwsza. Potem druga. Taką wizję można tylko między baśnie włożyć. Takiej Polski już nam nie będzie dane dożyć.

- reklama -