Na ten dzień kibice hokeja w Polsce czekali od wielu lat. Ich pierwsze marzenie spełniło się przed rokiem, gdy w angielskim Nottingham zapewnili sobie awans do grona najlepszych zespołów na świecie. Od roku polskie środowisko hokejowe żyło nadzieją, że w Ostrawie polska reprezentacja nie tylko zaprezentuje dobrą grę, ale również utrzyma się w elicie. Dziś jesteśmy po pierwszym etapie tego sportowego zadania, a dzień 11 maja 2024 roku na długo zapisze się w annałach polskiego hokeja. Zagraliśmy bowiem nie tylko pierwszy mecz, ale również zdobyli pierwszy punkt i zaprezentowali grę, która może zapewnić nam utrzymanie.
Porażka po dogrywce 4:5 z Łotwą to wynik, który przed rozpoczęciem meczu wzięlibyśmy w ciemno. Apetyt jednak rósł u nas z tercji na tercję, niewiele brakowało, że Polacy mogli powalczyć o pełną pulę. Nie udało się, a jednak wszyscy gracze po meczu mogli chodzić z podniesionymi głowami.
Co więc wiemy po pierwszym meczu Polaków na turnieju w Ostrawie? Przede wszystkim to, że potrafią zagrać bez kompleksów. Jakby nie było, sobotni rywal powinien u naszych reprezentantów budzić nieco respektu, w końcu to trzecia drużyna zeszłorocznego championatu. Od pierwszych minut meczu Polacy trzymali się dyscypliny taktycznej – bez szaleńczych ataków, z mocną defensywą, wzmacnianą przez linię ataku, która dwoiła się i troiła, by jak najbardziej efektywnie blokować strzały rywali. Jeszcze przed meczem mogliśmy się domyślać, że to rywal będzie dążyć do zdobycia bramki, by kontrolować grę. Polacy nie pozwolili się jednak zdominować rywalom, i choć w strefie neutralnej nie wszystko układało się po myśli Polaków, to dużą rolę w grze odgrywały indywidualne predyspozycje zawodników. Takim błyskiem talentu wykazał się w pierwszej tercji Krzysztof Maciaś, który strzelając gola sprawił, że Ostrava Arena, w dużej mierze wypełniona przez polską publiczność, eksplodowała z radości. Polacy w pierwszej tercji umiejętnie się asekurowali, zwłaszcza we własnej tercji obronnej. I dzięki temu po pierwszych 20 minutach schodzili do szatni z jednobramkowym prowadzeniem.
Mimo, że drugie 20 minut rozpoczęło się najgorzej jak tylko mogło, czyli od straty gola, to jednak Polacy nie zrezygnowali z dalszej walki. Po upływie 6 minut błąd łotewskiej defensywy wykorzystał Kamil Wałęga i wyprowadził biało-czerwonych na jednobramkowe prowadzenie.
Wiele wydarzyło się w trzeciej tercji. Polacy od początku grali tak, aby nie łapać niepotrzebnych fauli, i do pewnego momentu tą strategię udało się w pełni realizować. Nawet dwa wcześniejsze okresy gry w osłabieniu pozostały bez konsekwencji. Niestety jednak najsłabszym elementem polskiej gry okazały się przewagi. Nie dość, że nie wykorzystaliśmy żadnego z wykluczeń rywali, to jeszcze straciliśmy bramkę grając o jednego zawodnika więcej. Polacy się nie poddawali, w ostatnich kilkunastu minutach trwała wymiana ciosów, ostatecznie po 3 tercjach wynik meczu brzmiał 4:4. Decydujący cios Łotysze zadali w dogrywce, i to oni mogli cieszyć się ze zdobycia dwóch punktów.
Po meczu z Łotwą wiemy na pewno, że Polacy łatwo w Ostrawie skóry nie sprzedadzą. W dużych fragmentach spotkania rywalizowali z bardziej utytułowanymi rywalami jak równy z równym, o to napawa nadzieją zwłaszcza w perspektywie spotkań z zespołami Francji i Kazachstanu, z którymi tak naprawdę stoczy walkę o utrzymanie elity.
Kibiców ze Śląska Cieszyńskiego ucieszył na pewno gol zdobyty przez Kamila Wałęgę. – Gol na mistrzostwach świata to spełnienie marzeń, żałuję, że tak niewiele zabrakło nam do tego, by zgarnąć pełną pulę. Mnie cieszy również to, że udowodniliśmy, że Polacy potrafią grać w hokej – mówił na gorąco polski napastnik, na co dzień grający w trzynieckich Stalownikach.
Kolejny mecz Polacy rozegrają w niedzielny wieczór – ich rywalem w Ostrawie będzie reprezentacja Szwecji.