Nie ma nic lepszego niż odchodzić jako zwycięzca

0
267
- reklama -

Dziś, czyli w pierwszą niedzielę maja, nim zacząłem przygotowywać ten felieton, po raz ostatni odwiedziłem szatnię w Werk Arenie, by zabrać z niej wszystkie swoje rzeczy. Przez cały czas towarzyszyły mi słowa piosenki Mieczysława Fogga „Ta ostatnia niedziela”. Bo rzeczywiście jest to pożegnanie z miejscem, w którym spędziłem ostatnie 9 lat sportowego życia. Zrobiło się nieco sentymentalnie, więc trochę powspominajmy.

Jak dziś pamiętam rok 2014. Przychodziłem do Trzyńca jako młody zawodnik, choć z pewnym doświadczeniem wyniesionym z ligi polskiej. Początki były ciężkie, grywałem zarówno w drużynie ekstraligowej, jak i w barwach ówczesnego klubu partnerskiego z Hawierzowa, a nieco później Frydka-Mistka. Bywało, że grałem nawet 6 spotkań w tygodniu. Nigdy jednak nie narzekałem, ponieważ chciałem łyknąć jak najwięcej dobrego hokeja, a wielu elementów nauczyć się od nowa. 
Przyszedł jednak czas, gdy nauczyłem się trzynieckiej gry i dołączyłem na stałe do ekstraligowej drużyny. 
Przychodząc do Trzyńca miałem ambicje, by jak najwięcej grać w ekstralidze i nie przypuszczałem, że zostanę tutaj aż tak długo. Człowiek nigdy jednak nie wie, jak będzie wyglądać jego przyszłość, od samego początku chciałem się pokazywać od jak najlepszej strony i wywalczyć miejsce w składzie. Mogę być tylko wdzięczny, że mogłem grać w tym zespole przez tyle sezonów. Mogło być ich więcej, jednak uznaliśmy, że czas iść naprzód.
Od dziecka uczono mnie, że w życiu nie ma nic za darmo, i wciąż musimy walić głową w mur, aż w końcu ten mur pęka. Mam twardą głowę, i mam nadzieję, że przez lata przekonałem wszystkich, że nie ma rzeczy niemożliwych. Myślę jednak, że te wszystkie sukcesy nie były wyłącznie moją zasługą – dużą rolę odegrała przecież rodzina, Bóg – bo bez wiary byłoby mi o wiele ciężej oraz wszyscy ci, którzy na co dzień mnie wspierali. 
Nigdy nie było mi w życiu lekko, nawet na początku, będąc w Niemczech i ucząc się hokejowego rzemiosła, musiałem uczyć się również języka, nie miałem też telefonu, by dzwonić do rodziny. Później, po powrocie do Gdańska, w miejscowym klubie nie mieliśmy wypłat, więc pracowałem w piekarni rozwożąc nocami pieczywo. Później w Cracovii, w której spędziłem trzy lata, mozolnie musiałem przebijać się do składu, by następnie osiągać sukcesy, jak mistrzostwo i tytuł króla strzelców. A kolejnym etapem tego przysłowiowego „rozbijania muru” stał się właśnie Trzyniec.
Życie pisze różne scenariusze. W domu wychowano mnie tak, że na wszystko trzeba zapracować, bo nic w życiu nie przyjdzie za darmo, i może dlatego potrafię cierpliwie walczyć o swoje, być zdeterminowany i skupiony na celu. Taka postawa sprawdza się nie tylko w sporcie, choć w nim jest najbardziej wyrazista. Dlatego robi mi się miło, gdy młodzi adepci hokeja odwołują się do mojej historii i mojej drogi, która nigdy nie była usłana różami, a jednak potrafiła mnie poprowadzić do mniejszych i większych sukcesów.
Przez te 9 lat wydarzyło się naprawdę wiele. Kiedyś nie marzyłem nawet, by wygrać ligę czeską, a mnie przydarzyło się to czterokrotnie, zdobyłem też dwa srebrne medale. Co ważne – poznałem tutaj wielu fantastycznych ludzi, nawiązałem wiele znajomości i przyjaźni, dlatego Śląsk Cieszyński zawsze będzie zajmować ważne miejsce w moim sercu, bo mocno się z nim związałem.
I z Trzyńca zabieram ze sobą mnóstwo wspomnień, których mi już nikt nigdy nie zabierze. To oczywiście tytuły mistrzowskie, finały ekstraligi, ale również takie wydarzenia, jak pierwszy mecz w Ekstralidze, pierwsza asysta, wywalczona w meczu z Hradcem, pierwszy gol, który strzeliłem w meczu przeciwko Sparcie w Pradze, w końcu pierwsza bramka w Werk Arenie, zdobyta w meczu z Chomutowem. Ale to także wyjątkowe rywalizacje, gdy potrafiliśmy odwrócić losy play-offów z Pilznem, a mnie udawało się strzelać bramki dające sygnał do walki, kapitalne mecze na Spengler Cup w Davos, w tym finał przeciwko Kanadzie i wybór do turniejowego All Star Team. 
Nie tylko ja opuszczam mistrzowski zespół z Trzyńca, i nie tylko ja czerpię radość z tego, że właśnie w ten sposób mogę pożegnać się z zespołem. Byliśmy, także w tym niedawno zakończonym sezonie, bardzo zgraną ekipą, która po raz kolejny sprawdziła się w godzinie próby. Były nią play-offy, w których niewielu stawiało na nas. A jednak się udało, i wraz z kilkoma innymi graczami odchodzimy w glorii zwycięzców.
Pewnie część kibiców zastanawia się dlaczego opuszczam Trzyniec. Wraz z agentem stwierdziliśmy, że mam już 32 lata, i znając moje możliwości ustaliliśmy, że fajnie byłoby trafić do klubu, w którym mógłbym odgrywać jeszcze większą rolę, spędzać więcej czasu na lodzie, być po prostu jedną z wiodących postaci w drużynie. Taką funkcję zaproponował mi klub z Ołomuńca. Dla mnie to bez wątpienia ważny krok w karierze, w końcu trafiam do zespołu, który na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat sportowo mocno się rozwinął, i choć nie ma takich mistrzowskich planów jak Trzyniec, to jednak nieustannie chce dołączać do grona pewnych uczestników fazy play-offs. Myślę, że będziemy się starali zajść jak najdalej, a ja zrobię wszystko, by pomóc w osiągnięciu najlepszego wyniku sportowego. Jestem już po pierwszej wizycie w nowym klubie, rozmawiałem ze sztabem szkoleniowym, zresztą kilku zawodników znam już od dłuższego czasu, bo mieliśmy okazję grać w jednej drużynie. W Ołomuńcu chcę sobie zawiesić poprzeczkę wyżej, niż w Trzyńcu, gdzie pełniłem określoną rolę w drużynie. Sam przed sobą mam zresztą jeszcze parę rzeczy do udowodnienia. 
Wprawdzie z rodziną dalej będziemy mieszkać na Śląsku Cieszyńskim, cieszę się jednak na bliższe poznanie Ołomuńca. Wiem już, że to bardzo ładne, historyczne miasto, w którym wiele się dzieje, odwiedziliśmy je zresztą w czasie świąt Bożego Narodzenia, a mnie dodatkowo będzie się też zawsze kojarzyć ze sprawną opieką medyczną – to w końcu tutaj przeprowadzano mi operację kostki. 
Zastanawiałem się, jakie emocje będą mi towarzyszyć we wzajemnych meczach pomiędzy Ołomuńcem a Trzyńcem. Na pewno specyficznym doświadczeniem będzie choćby wyjście z szatni na mecz w Trzyńcu, gdy po raz pierwszy nie wyjdę z szatni gospodarzy lecz gości. I wiem już, że jeśli uda mi się w przyszłości strzelić gola w meczu ze Stalownikami, to na pewno nie będę odczuwać większej radości, bo kawał serca zostawiłem w tym klubie. Nigdy nie będę sportowym najemnikiem, który po odejściu z drużyny traci z nią związki, więc sentyment na pewno pozostanie. Jestem jednak sportowcem, który zawsze chce wygrywać i walczyć o najlepszy wynik. 
I choć rozstałem się z zespołem z Trzyńca, to jednak mam nadzieję, że dalej będę mógł cieszyć kibiców „Tramwaju Cieszyńskiego” tekstami, w których dalej chcę dzielić się tym wszystkim, co jako sportowcy przeżywamy na co dzień. Myślę też, że kolejne 12 miesięcy dla kibiców hokeja w Polsce będzie szczególne, bo reprezentacja w 2024 roku zagra, po ponad dwóch dekadach przerwy, w światowej elicie. Niestety ze względu na wciąż trwające mecze finałowe Trzyńca nie mogłem grać w zespole, który wywalczył awans, choć trzymałem bardzo mocno za chłopaków i kibicowałem z całych sił. I mam nadzieję, że przez cały rok będziemy żyć hokejem, by w końcu spotkać się z kibicami na meczach mistrzowskich, liczę bardzo na to, że w Ostrawie.
 
 
 
- reklama -