W morowym czasie

0
2209
fot. arch. Autora
- reklama -

W dawnych czasach Śląsk często przez zarazy nawiedzany bywał. W książeczce „Wierność Bogu i Cesarzowi czasu powietrza morowego należąca i pokazana przez Jana Muthmana sługę Ewangeliey przy Kościele Jezusowym przed Cieszynem”, która spod pras Gottfrieda Trampa w Brzegu wyszła w 1716 roku, wymienione są lata, kiedy mory, plagi, epidemie i zarazy śląski lud boży w szczególności doświadczały i dziesiątkowały. Roku 1350, jak też roku 1395, 1412, 1413, 1437, 1464, 1482 aż 84, 1553, 1585, 1600, 1623, 1628, 1630 aż 34, 1653, 1656, 1680 znosiło Śląsko nasze, częścią całe częścią miejscami morową ranę. Że w tych pomienionych leciech i nasze cieszyńskie księstwo wiele wycierpiało, iste jest. Luboż bowiem wojny i inne smutne trafunki mało zapisów pozostawiły, wszakżem znalazł – podaje Muthmann – że w samym Cieszynie był mor w r. 1571, 1585 ( który zowią wielki, bo na trzy tysiące wymarło), 1599 a 1623, kędy wyż 1500 osób poległo, wszak na zamku żaden nie był zachorzał.

Ewangelicki ksiądz Johannes Muthmann, budowniczy Kościoła Jezusowego w Cieszynie i pierwszy jego archidiakon, pochodził z Komorzna pod Byczyną, studiował teologię w Lipsku i w różnych językach się wyznawał. Oprócz niemieckiego, w którym się był wykształcił, jako tako znał polski, trochę też czeski, a jako osoba duchowna językami właściwymi dla teologii chrześcijańskiej władał – przede wszystkim łaciną, ale też hebrajskim i greką. Kiedy w 1709 roku z łaski cesarskiej miał w Cieszynie stanąć jedyny na Górnym Śląsku ewangelicki kościół, 24-letni ksiądz Muthmann przez zwierzchność powołany został, aby tu posłużyć jako duszpasterz, organizator zboru i budowniczy świątyni. W następnych latach wszystkie swoje siły tej pracy poświęcił, a pracował w mało sprzyjających, jeszcze kontrreformacyjnych warunkach, przy czym prócz kościoła wybudował dwie szkoły i założył nowy cmentarz. Kiedy zaś na budowę kościoła nad Wyższą Bramą pieniędzy zabrakło pojechał aż do Szwajcarii pieniądze wypraszać. I za to wszystko tak mu cieszyńscy ewangelicy odpłacili, że oskarżywszy o pietyzm w 1730 roku z miasta go wypędzili. Przy czym pietyzm to nie była żadna herezja, złość, wszeteczność czy zboczenie. Wręcz przeciwnie. Pietyzm polegał na wzmocnieniu pobożności poprzez modlitwę, studiowanie Biblii i nawrócenie się, co w dobrych uczynkach na co dzień przejawiać się miało. Muthmann większą pobożność wśród najbiedniejszych chciał obudzić, co również z oświatą wśród ubogich się łączyło. W duchowej odnowie ewangelickiego ludu w Księstwie Cieszyńskim od 1720 roku pomagali mu dwaj młodzi, energiczni pastorzy – Johann Adam Steinmetz i Samuel Ludwik Sassadius, którzy do Cieszyna z księstwa brzeskiego przybyli. Przez nich to Kościół Jezusowy stał się ogniskiem nowej ewangelizacji, dzięki czemu ewangelicka wiara ożywiła się nie tylko na austriackim Śląsku, ale też na Morawach, skąd wielu do Cieszyna przychodziło po nowe w wierze pokrzepienie. Owi trzej pastorzy kaznodziejskie mieli niezwykłe zdolności, wyśmienitym mówcą był sam Muthmann, o którym nawet jego przeciwnicy świadczyli, że ludzie go słuchali jak jakiego Boga. Zarazem był cieszyński archidiakon właścicielem sporej biblioteki, bo do sztuki literowej i książek w posłudze bożemu ludowi wielką przywiązywał wagę. I właśnie dla tego słowiańskiego ludu, co niemieckiego ani łaciny nie znał, przeznaczył swoją pierwszą książeczkę, którą zatytułował „Wierność Bogu i Cesarzowi czasu powietrza morowego należąca…”

Ponieważ właśnie mór pojawił się znowu niedaleko na Morawach, pastor Muthmann postanowił swoich parafian na tę straszną okoliczność zawczasu przygotować i w sprawach zarazy oświecić. Napisał więc traktat, a właściwie kompendium dla pobożnego ewangelika, jak ma mór rozumieć, jak się go wystrzegać, a przede wszystkim jak w czasie morowym postępować. W części pierwszej, obszerniejszej, szczególną wierność Bogu nakazuje i w świetle Biblii wyjaśnia zarazę jako karę za grzechy i dopust Boży. Nie ma w tym nic szczególnie odkrywczego. Już najwcześniejsi chrześcijanie przecie wiedzieli, że w czas zarazy dobrze jest się nawrócić i pokutę czynić, a prócz modlitwy pieśni stosownej pobożności śpiewać i w chwaleniu Boga nie ustawać. Dlatego też odpowiednie modlitwy podaje i na okoliczność zarazy pieśniczki pobożne. Są jednak w tej części także wskazówki mniej teologicznego, a bardziej psychologicznego charakteru. Nie jeden człowiek za lekarza nie wiem jakiego się wydawający, o moru dowcipnie dyszkutuje, a jako by go zahamował rozmawia, pisze i radzi. Na potem ale z wszystką swoją mądrością nazad musi, gdy mu i serce upadnie, a applikacja pochybi. I nie znaczy to, że aplikacja nie zadziałała w komórce, lecz, że nie poskutkowała zastosowana kuracja. Wobec nieznanej zarazy różne bowiem w ciemno i na chybił trafił stosowano sposoby, sposobiki i szalbierstwa. Zapalają się całe lasy, aby powietrze z jadu arsenikalnego i mercurialnego oczyścione było, tak gęsto się kadzi, jakoby komin piekielny chciał gorzeć. Parfumują się gmachy i dymem z tabaki wirginskiej, tureckiej, anglickiej itp. myrra i aloe. Gasi się wapno octem. Rozmaże się tyle morowego balsamu, jako wozowej smoły. Zje się tak wiele a różnych proszków przeciw jadu, niebieskie i inne dryaczne pikuły, mithridat, orsietan, latwergi i inne tym podobne, że dziw, jako się sama śmierć takimi żywymy aleksifarmakami a antydotami nie zapowietrzy. Owszem żaby i wrzecienice, wężowie i smocy, zaszczuwani bywają przeciw moru. Zawierają się drzwi i wrota, okna i dziury dla złego powietrza, ale na ostatku przecie nic nie pomoże. Doktorowie, aptykarze, balwierze, łaziebnicy i cyrulikowie, distilatorowie i dryacznicy, jubilirze mitridatu, korzonków a zielin, lekarze po rynkach wrzeszczący, cygani, kacia i pomocnicy ich, żydzi i jejich właśni, wszyscy z konsztem swym pohańbieni bywają, bo mor tak jest niewstydliwy, że i nie zaproszony do aptek, materialnych komór i dryjacznych szkatułek wstępuje, owszem i do klasztorów, kollegiów, bibliotheków i pisarni, do cesarskich i królewskich pałaców tak dobrze jak do chałup prostych. Ponieważ mor jest morbus epidemicus atrocissimus a okrutny pospólny bicz, który bez uwagi bogatego i ubogiego tnie, starego i młodego dosięga.

W części drugiej pisze Muthmann o wierności w czasie moru należącej Cesarzowi Karolowi VI, królowi i dziedzicznemu księciu, najsławniejszemu arcykapłanowi domu rakuskiego, a to poprzez modlitwę za niego, a szczególnie posłuszeństwo. Bowiem posłuszeństwo czasu moru ku zwierzchności jest, aby się obserwowały i wykonawały słowne jeich narządzenia i mandata, bądź są immediate, a prosto od najwyższej głowy wydane, bądź przez jeich instancije a przełożone publikowane. Chodzi tu o rozporządzenia i polecenia władz. Jedno szczególnie takie rozporządzenie z niemieckiego tłumaczy, co wydane było we Wrocławiu w 1680 roku, a dotyczyło księstw Górnego i Dolnego Śląska. A że było ono bardzo obszerne, tylko najważniejsze punkty z niego wybiera, szczególnie do gospodarzy i gospodyń oraz innych mieszkańców miast kierowane, na przykład takie:
2. Gdyż mor nie tylko ze złych konstellaciów psotnego czasu, zburzonych smrodów powietrznych pochodzi, a jad od ludzi przez dech k sobie ciągniony, ale też niepożądany żywot sprawiony, przez dobrą diatę ( zachowałość) ale zapędzony i uciszony bywa. Dokąd należy zaniechanie grochu, kapusty, zbytniego mięsa świńskiego, miękich i suszonych ryb, starych jajec, spleśniałego chleba, rzepy, śmierdzącego syra, pospolitego sałatu, mlecznych pokarmów i tak daliej. 3. Każdy gospodarz ma swoim, osobliwie czeladzi, zakazać, żeby zwłaszcza w mieściech żadnej posoki, trzew, kości bydła zabitego, uryny, plugastwa, a im mniej zdechłych kur, psów, kotek, albo zyc to, co by smrod czyniło, na ulice nie rzucali. Przestępcy niech w klatce albo przy krzyżach wystawionych stoją, gospodarze ale dla niebaczności swej albo pokutę pieniężną, albo więzienie znoszą ubóstwu a szpitalam ku pożytku. 4. W miasteczkach a dziedzinach mają takie plugastwa na oddalone miejsca zaniesione albo wcale zakopane, wody ale stojące a śmierdzące zasute być. 5. Osobliwie mają wszystkie domy i gmachy, sieni, schody, piętry, kuchynie, chlewy a miejsca tajne czysto być trzymane, priwety co dzień umywane, mieszkami z piaskiem zakrywane, dobrze zamykane, w mieściech śmieci i inne nieczystości, na k temu narządzonych karach, albo gdzie tych nie masz, na taczkach za miasto na oddalone miejsca zawożone być. 10. Kiedy też kto u siebie samego tylko jaką niezwyczajną, aby podejrzałą chorobę czuje, ma się sam ogłosić, a gdy samotny przez znak chorobę swą oznajmić. 11. Gdy w jakim domie kto niezwyczajnie zachoruje, choćby się nie zdało coś napadliwe, nie ma bez consensu direktora zdrowia mieszkanie swe przemieniać, ale gdzie zachorzał zostać albo się na miejsce od zwierzchności naznaczone dać zawieść.

Jakie są symptomy choroby i co się dzieje z chorym podczas zarazy nie będę tu za Muthmannem cytował, żeby obrzydzenia nie budzić, atmosfery horroru pochopnie nie wprowadzać, a czarnych myśli sobie i Czytelnikom oszczędzić. Przy całym swoim uduchowieniu i pobożności pastor Muthmann tematy związane z zarazą praktycznie traktuje, tak żeby czytelnik jego książeczki co największy pożytek dla siebie wyniósł. Zarządzenie, które referuje, sporo całkiem konkretnych zawiera poleceń, co by miały chronić społeczność przed szerzeniem się zarazy i to bardzo podobnych do tych, które teraz lokalne władze w związku z koronawirusem wydały. Choćby takie: 15. Kiedy tego chorego w domu mieć od direktora dozwolono, ma być w osobitym gmachu zawarty, skąd nie wypuszczany, lekarstwa a potrzeby żywota z wielką ostrożnością onemu dawane, a on nie tylko od społeczności jeszcze zdrowych wcale oddalony, ale też kobierce, stołki, skrzynie ( truhły ), almaryje i wszystkie inne mobilia jad przyjmujące z takiego gmachu zaraz na początku wyjęte, 23. Kto wiadomie do domu zapowietrzonego wstąpi, ma skarany i zawarty być, niewiedzący ale garantanę trzymać. 32. żadna chora osoba, choćby też morowej rany nie miała, pod straceniem ciała i żywota na ratusz, do sądów albo do kościołów jak i do osób rzeczy pospolitej służących, przychodzić nie ma.

- reklama -

Tłumaczy też Muthmann z niemieckiego na nasze w 1708 roku we Wrocławiu dziełko wydane i nazwane „Krótkie a potrzebne wynauczenie jako się przy teraźniejszej kontagiej przed jadem morowym i innymi złymi przypadkami zaopatrzyć, a gdyby kto nią inficirowany, należycie kurirować może pospólstwu ku dobremu do druku podane”. Autorami jego byli sławni panowie physikowie wrocławscy. Pośród zalecanych praeserwacyji wyróżniają się tak zwane domestica remedia, które zamiast kosztownych medykamentów samemu sobie przygotować można domowym sumptem. I podaje na przykład przepisy najlepszych dla zapobiegania zarazie nalewek. W szczególności poleca ocet morowy, gorzkie wino, a dla tych, którym wino za drogie – zielne piwo. A oto przepis nagorzałkę przeciw jadu morowemu: Weźmi wybornego aloe, auserlesene Aloe, dwa loty, agaricum, Lerchenschwam (hubku smrekowu tu od niektórych nazwaną) pół lotu; myrry, Myrrhen, jedną kwintkę; cytworowego korzenia, Zitwer-Wurtzel, jedną kwintkę; horzca, Entianu, Enzian-Wurtzel, pół kwintki; anielikowego korzenia, Angelica Wurtzel, pół kwintki; zajęczej rzebki, Eberwurtz, pół kwintki; senesowych listków, Senis Blatter, półtorej kwintki; driaku, Theriack, pół lotu. Na te drobno pokrate a potłuczone species wlej kwartę dobrej gorzałki, rżanej albo winnej, zatkej naczynie dobrze, a postaw na ciepłe miejsce przez dwadzieścia a cztery godzin, potem na miejscu czerstwem schowaj. W czas jadowitych chorób a niezdrowego powietrza niż wynijdziesz łyżkę wypij. Czemu konkretnie miała zapobiegać taka gorzałka i czy rzeczywiście wzmacniała odporność, trudno mi jako laikowi dociec. Pewnie nasi farmaceuci byliby w stanie tę receptę nam objaśnić. Ale regularnie w małych ilościach zażywany ziołowy trunek musiał mieć pozytywny skutek, a przynajmniej podnosił nastrój, łagodził frasunek, może też umacniał spokój, a człowiek spokojny podobno bardziej odporny jest. Czyli może jakiś efekt placebo wystąpił. 

Mnie w tej recepturze i w ogóle w całym dziełku ewangelickiego archidiakona Muthmanna osobliwy język najbardziej zaciekawia. Polscy historycy uważali „Wierność Bogu i Cesarzowi…” za pierwszą polską książkę napisaną i rozpowszechnianą w Cieszynie. Muthman i Zasadius dali początek piśmiennictwu polskiemu w tej części Śląska – orzekł Zdzisław Hierowski w „Dziejach piśmiennictwa śląskiego” w 1959 roku i późniejsi historycy chętnie tę interpretację powtarzali. Ale już z samych powyższych cytatów wymiarkować można, że język Muthmanna to nie jest język polski. Owszem, kiedy Muthmann jakieś polskie teksty cytuje, na przykład pieśni Kochanowskiego, stara się to robić wiernie. Ale kiedy od siebie mówi albo sam z niemieckiego tłumaczy, używa transkulturowego melanżu językowego, który oparty jest na gramatycznych strukturach niemczyzny, zawiera liczne wyrażenia niemieckie i łacińskie, a przede wszystkim kompiluje różne wpływy słowiańskie – polskie, czeskie, a nawet słowackie. Język Muthmanna to śląska, a więc środkowoeuropejska hybryda językowa. Archidiakon pochodził z Byczyny, a więc z północnych krańców Śląska, wykształcony został w niemieckiej i polskiej tradycji protestanckiej, po polsku owszem czytał i mówił, ale już gorzej pisał. Podejrzewam, że przed przyjazdem do Cieszyna z językiem czeskim nie miał kontaktów zbyt częstych, a może nawet z trudem rozróżniał język polski od języka czeskiego, które w Księstwie Cieszyńskim osobliwie się łączyły. Ten językowy mischung, którym się archidiakon posługiwał, aby się porozumieć ze swoją owczarnią, to nawet nie była tutejsza gwara, tylko coś w rodzaju żywiołowego esperanto, bo Muthmana przychodzili słuchać ewangelicy z daleka, z Moraw, z Górnych Węgier, no i oczywiście było też wielu takich, co mówili po niemiecku, a wszyscy musieli go zrozumieć, skoro z Cieszyna pokrzepieni duchowo, rozjaśnieni i umocnieni w wierze w swoje strony wracali. A przy okazji autor „Wierności Bogu i Cesarzowi…” przekazuje wiadomość o pochodzeniu tego językowego mixu kapitalną, a jakoś dziwnie przez polskich językoznawców i historyków pomijaną.

Otóż tak zwana gwara cieszyńska, ten rozgwar języków, który się hej koło Cieszyna słyszało, wytworzył się przez zarazy, epidemie, mory i inne plagi. Suponuje bowiem Muthmann na 39 stronie swojego dziełka coś takiego: niemniej są pewne dowody, że tu przedtem wiele Niemców (…) mieszkało, którzy wojną a morem wykorzenieni, a na potem miejsca puste przezgranicznemi Polakami, Węgrami albo Morawcami dosadzone były, skąd się język tuteczny według sąsiadów zamieszanych kieruje. Czyli nie dość, że granica, przesmyk i rozdroże wpływ na pomieszanie języków tu miały, to w szczególności wojny i zarazy stosunki językowe tu kształtowały. Czyli jak nas plaga wymiecie, zanim jeszcze przyjdzie potop albo walnie asteroida, hen spoza granicy na nasze miejsce przyjdą inni, co w innym języku będą gadali. Bez walki zajmą nasze domy, miasta, pola i resztki lasów, kiedy nas już tu nie będzie. A ślady po nas jakieś pozostaną tylko w dziwnie pomieszanym języku. Jeżeli w ogóle zostaną jakieś ślady.

Ale nie język jest tu najważniejszy, bo – jak przypomina Muthmann – nie w mowie zależy Królestwo Boże, ale w mocy, co w I Liście apostoła Pawła do Koryntian (4,20) stoi. A to Królestwo Boże i tym sposobem budować się ma – pisze dalej archidiakon Kościoła Jezusowego w Cieszynie w 1716 roku – aby sprawiedliwość (Chrystusowa) i pokój (z Bogiem Ojcem) i radość w Duchu Świętym w sercach zdrowych i zarażonych ku wiecznego zdrowia otrzymaniu przebywała. Obyśmy więc zdrowi byli, tak w dni powszednie jak w świąteczne. A zwłaszcza w nocy. Bo dla wirusów to wszystko jedno jaki dzień jest albo noc.