Magnolie i pamięć

0
1504
fot. Krystian Firla
- reklama -

Karnawał w tym roku był wyjątkowo długi. Ostatki ze śledzikiem wypadły na dwa dni przed Dniem Kobiet, który obecnie nazywany jest też Dniem Praw Kobiet. Choć tegoroczny karnawał trwał dwa miesiące, okazji do zabawy nie przyniósł wcale więcej niż inne okresy naszego kalendarza. I to nie tylko dlatego, że już nie organizuje się wielkich, hucznych bali. W tym roku polski karnawał naznaczony był ponurą, absurdalną zbrodnią, do której doszło
w połowie stycznia w Gdańsku podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Szok i żałoba po wydarzeniach w Gdańsku podyktowały tonację i nastrój, które bardziej kojarzyły się z rekolekcjami wielkopostnymi niż z karnawałową zabawą. Powaga sytuacji skłaniała nie do zabawy, lecz do niemal pasyjnych rozważań o tym, co zrobić, aby powstrzymać nienawiść, przemoc i kłamstwo, które niszczą polskie społeczeństwo.

A przecież nie tylko echa i widma publicznych wydarzeń czy politycznych afer wpływały na nasz nastrój w tegorocznym karnawale. Każdy z nas miał przede wszystkim jakiś swój problem, jakieś własne powody do poważnego nastroju, niepokoju, niepewności i smutku. A poza tym zimę zwykle trudniej przetrwać niż inne pory roku. W zimie więcej jest wypadków, stresów, chorób. To właśnie w karnawale zwykle atakuje grypa. Kończą się zapasy, nie ma świeżych owoców i warzyw, zmniejsza się odporność. Choć w naszych czasach przednówek nie jest już dotkliwy, to jednak pod koniec lutego, pod koniec karnawału, jednak niecierpliwie wyglądamy wiosny. I cieszą nas pierwsze jej zwiastuny, choćby tylko nieśmiałe, skromne kępki bladych pierwiosnków w ogródku z tyłu kamienicy. I właśnie wtedy, kiedy w cieszyńskich ogródkach kwitły przebiśniegi, jak grom z jasnego nieba spadła wiadomość o śmierci Mariusza Makowskiego.

O tym, kim był Mariusz Makowski przypomniały po jego śmierci lokalne gazety i portale, mówiło się o tym na jego pogrzebie w parafialnym kościele i na komunalnym cmentarzu. Nie trzeba tu tego powtarzać, zwłaszcza, że były to charakterystyki bardzo powierzchowne a zarazem bezradne w obliczu zaskakującej i przedwczesnej śmierci. Wszyscy tacy, co interesują się cieszyńską historią i kulturą, mniej więcej orientują się, kim Mariusz Makowski był i co robił. Trzeba mieć nadzieję, że w przyszłości znajdzie się ktoś dociekliwy, cierpliwy i wrażliwy, kto będzie w stanie rzeczowo i kompetentnie podsumować jego dorobek i jego pracę wykonywaną przecież przez bez mała czterdzieści lat. Przedtem trzeba będzie jednak uznać, że jego dorobek nie jest łatwy do ogarnięcia. Jego zasługi dla odkrywania, podtrzymania, popularyzowania i rewitalizacji lokalnej tożsamości, owej legendarnej cieszyńskości i stelości, były ogromne. O tym, że lokalna społeczność rozumiała jego rolę i doceniała jego wkład świadczy choćby liczna obecność żegnających go na mszy pogrzebowej w kościele parafialnym pod wezwaniem świętej Marii Magdaleny w Cieszynie. Mariusz więc, owszem, był historykiem, muzealnikiem, regionalnym działaczem, rewelatorem i popularyzatorem cieszyńskiej przeszłości, regionalnej specyfiki i miłośnikiem lokalnych osobliwości, ale to tylko jedna strona jego dostępnej na zewnątrz osobowości. Unikalność Mariusza na społecznym tle Cieszyna i Śląska Cieszyńskiego ostatniego półwiecza wynikała nie tyle z tego, czym się zajmował, ile z tego jak się tym zajmował, w jakim stylu robił to, co robił, według jakich wartości, według jakiej estetyki. A jak wiadomo, styl to człowiek. Mariusz miał bardzo wyrazistą osobowość ukształtowaną przez kulturę i historię. W zgrzebnej rzeczywistości późnego PRLu i coraz bardziej chamiejącej rzeczywistości III RP jego finezyjna, elegancka osobowość mogła się wydawać trochę anachroniczna, trochę nostalgiczna, nieco dziwaczna, z lekka snobistyczna, trochę pozująca na arystokratyzm. Była to świadoma i konsekwentna autokreacja Mariusza i w latach osiemdziesiątych, w tym ponurym i siermiężnym okresie po stanie wojennym, a przed wyborami w 1989 roku, chętnie uznaliśmy ją za malowniczy rys, za sympatyczną choć czasem bardzo wymagającą osobliwość, którą wytworzył tutejszy genius loci. Jednym słowem, Mariusz przyjął na siebie rolę cieszyńskiego dandysa, w czym nawiązywał mniej lub bardziej ściśle i świadomie do tradycji cieszyńskiej Schlarafii.

Nazywano go Hrabią. A on nie sprzeciwiał się tej tytulaturze, bo właśnie tego rodzaju konwencję na co dzień kultywował i w sferach mniej lub bardziej arystokratycznych często się obracał. Pasjonowało go bowiem odkrywanie zapomnianych cieszyńskich arystokratyzmów.Właśnie znajomość konwencji, protokołu, etykiety, obyczaju jako przejawu pewnej kultury a nawet cywilizacji była w jego zachowaniu i działaniu najbardziej charakterystyczna. Dotyczyło to też kwestii gustu, smaku i znajomości rozmaitych smaczków. Nie chodziło jednak tylko o anturaż, lecz o autentyczne przeżycie. Swoje zainteresowania traktował poważnie, lecz jednocześnie z pewnym dystansem i humorem.To w kontaktach z nim trochę ludzi onieśmielało, ale zarazem budziło w nich respekt. Bo też wiedza, którą Hrabia Makowski dysponował była ogromna i zaowocowała nie jedną wysmakowaną publikacją. Najbardziej monumentalną z nich jest księga „Szlacheckie siedziby na Śląsku Cieszyńskim”. Pasjonując się dziejami cieszyńskich arystokratów, Mariusz sam stawał się arystokratą. Zaczęło się to jeszcze w PRLu, w mrocznej dekadzie lat osiemdziesiątych. W nawiązaniu do eseju Susan Sontag „Notatki o campie” można powiedzieć, że choć w ludowej Polsce nie było miejsca dla autentycznych arystokratów, których dobra znacjonalizowano, to tu i ówdzie pojawiali się wtedy arystokraci z własnego wyboru i nadania, którzy wiedzieli na czym polega arystokratyczny styl, smak, gust i klasa. W przypadku Mariusza zaistniała jeszcze jedna arystokratyczna predyspozycja, nieomal wrodzona i zapisana w związanej z jego urodzinami konfiguracji gwiezdnej. Otóż Mariusz Hrabia Makowski urodził się 18 sierpnia 1958 roku. W tym samym znaku Lwa, ale 18 sierpnia 1830 roku, urodził się cesarz Franciszek Józef I. I choć Mariusz urodził się w Katowicach, a nie w Wiedniu czy w habsburskim Cieszynie, to właśnie ulubiony Cysorz cieszynioków był jego patronem. Podczas uroczystości pogrzebowych powiedziano od ołtarza, że Mariusz właściwie nie był stela, nie był stąd, bo nie urodził się w Cieszynie. Cóż za absurdalne twierdzenie? Mariusz – choć nie urodził się w Cieszynie – był bardziej stąd niż sto tysięcy cieszynioków, którzy się w Cieszynie urodzili. To właśnie Mariusz pokazał na czym polega bycie eleganckim cieszyniokiem, co to jest za kultura, do czego zobowiązuje i jak powinno się o nią dbać. To właśnie Mariusz praktykował cieszyńskość poprzez nowoczesny dandyzm. I dlatego był bardziej stąd i stela niż cała armia cieszynioków, którzy się tu urodzili, a o cieszyńskości nie mają zielonego pojęcia.

- reklama -

Mariusz Makowski miał estetyczne podejście do historii, a jego wrażliwość miała cechy campowe. Camp – tłumaczyła Susan Sontag w eseju „Notatki o campie” – jest konsekwentnie estetycznym przeżywaniem świata. Wyraża zwycięstwo stylu nad treścią, estetyki nad moralnością, ironii nad powagą. Wrażliwość campowa jest apolityczna, jej ważnym elementem jest postrzeganie świata jako stylizacji. Mariusz nie był stuprocentowym przedstawicielem kultury campowej, jego campowa wrażliwość przejawiała się głównie w tym, że w historii interesował go przede wszystkim styl. Nie bitwy, kampanie, dowódcy i polityczna paranoja, ale to, jak konkretnie wyglądały mundury lub jakie kapelusze nosiły damy, które towarzyszyły cesarzowi na manewrach, a więc to, jak w życiu społecznym wyrażała się kultura. Interesowały go nie wojskowe strategie, lecz cywilne obyczaje, a także architektura, pałacowe wnętrza, intarsje na stołach i ornamenty na sztućcach. Interesowały go piękne rzeczy i piękne epoki, szczególnie Belle Epoque pod koniec XIX i na początku XX wieku, który to okres był szczególnie malowniczy właśnie w Cieszynie. I dlatego tej epoce w dziejach Cieszyna poświęcił piękny i stylowy album fotograficzny. Był to także okres cywilizacyjnego rozwoju miasta w ramach polityki Habsburgów, którzy wtedy sprzyjali nie tylko rozwojowi kultury, lecz także rozwojowi społecznej aktywności ludów zamieszkujących w Austro-Węgrzech. To właśnie wtedy powstała polska Macierz Szkolna, która przetrwała do naszych czasów jako Macierz Ziemi Cieszyńskiej i którą właśnie Mariusz jako jej prezes przeprowadził w XXI wiek. Pełniąc funkcje społeczne nadawał im bardziej estetyczny wyraz i bardziej szlachetną rangę. W urzędowe konwencje i rutynę potrafił tchnąć ducha kreatywności. Z jego inicjatywy i dzięki jego estetycznej wrażliwości Cieszyn stawał się co roku na wiosnę stolicą – co najmniej śląską stolicą – magnolii. Oczywiście, gdzie indziej też wiosną kwitną magnolie, ale w innych miastach pora kwitnienia magnolii nie stała się tak ważnym wydarzeniem kulturalnym i estetycznym jak właśnie w Cieszynie. Mariusz był autorem lub współautorem wielu innych tego rodzaju inicjatyw, dzięki którym Cieszyn i Śląsk Cieszyński odzyskiwały swój dawny, zapomniany splendor, a cieszyniocy uświadamiali sobie, w jak wyjątkowym mieszkają miejscu, w jakim niezwykłym otoczeniu, z jakże fascynującymi i ciekawymi dziejami. I właśnie to długotrwałe, cierpliwe objawianie cieszyńskiego piękna, stylu, klasy i wyjątkowości, objawianie niezwykłej pozycji Cieszyna w historii i kulturze Europy Środkowej jest wielką zasługą Mariusza.

Mariusz Makowski umarł niespodziewanie i przedwcześnie. Dotkliwa jest to strata dla Cieszyna i Śląska Cieszyńskiego, bo Mariusz miał na pewno jeszcze wiele twórczych pomysłów i ciekawych planów. Ale najważniejsze jest to, czego dokonał – po okresie komunizmu, kiedy historia była w Polsce reglamentowana i cenzurowana, odnowił i wzbogacił świadomość cieszyńskiego, wielokulturowego dziedzictwa, pokazał jego środkowoeuropejski charakter i szlachetny styl. Mariusz był czymś w rodzaju cieszyńskiej arki przymierza między dawnymi i młodszymi laty. Swoim podejściem do historii, a zwłaszcza eleganckim stylem jej relacjonowania, opartym na rzetelności źródłowej połączonej z wizualizacją przeszłości w oparciu o starą fotografię, stanowił inspirację dla wielu młodszych historyków. Był w Cieszynie prekursorem uprawiania rekonstrukcji historycznej, dotyczącej jednak nie militariów, bitew i wojskowości, lecz obszarów bardziej subtelnych – obyczajów, kultury i sztuki. Wielkie były w tej mierze jego zasługi i w związku z tym zasłużył sobie na pogrzeb w dawnym, lepszym, bardziej teatralnym stylu. Wiadomo, że sztuka ceremonii pogrzebowych w naszych czasach bardzo upadła. Uważam, że pogrzeb Mariusza Hrabiego Makowskiego powinien być bardziej dostojny i przeprowadzony w dawnym stylu. Urna z prochami zmarłego powinna zostać przewieziona na cmentarz nie samochodem, lecz zabytkowym karawanem z czarnymi końmi przyodzianymi w czarno-srebrne kapy i z czarnymi pióropuszami na łbach, czyli popularną jeszcze
w latach siedemdziesiątych zeszłego stulecia konkordią. A za takim zabytkowym karawanem zakładu pogrzebowego „Concordia” braci Skudrzyków powinna wolno
i dostojnie kroczyć orkiestra dęta i grać marsze żałobne, a dopiero potem kondukt. Taki staroświecki, teatralny pogrzeb, z karawanem jadącym przynajmniej od kościoła elżbietanek należał się Mariuszowi. To byłoby w jego stylu. I jest jeszcze z tym związana kwestia, znacznie bardziej donośna. Czy Mariusz Makowski nie zasłużył na to, aby jego prochy były złożone w alei zasłużonych?

Któż bowiem był bardziej zasłużony dla cieszyńskości w ostatnim trzydziestoleciu? Kto w ostatnim trzydziestoleciu zasłużył na grób w alei zasłużonych na cieszyńskim cmentarzu komunalnym? Jacyś burmistrzowie? Jacyś urzędnicy? Jacyś posłowie i senatorowie? Jacyś dyrektorzy? Miasto i jego instytucje powinny być przygotowane na szybką decyzję w takich nagłych, nadzwyczajnych sytuacjach, kiedy umierają jego zasłużeni, czy wręcz wybitni mieszkańcy. Jednak czy w Cieszynie potrafi się docenić zasługi i wybitność na czas?

A czas jest krótki. I krótka jest pamięć. To właśnie tę pamięć o niezwykłej przeszłości i niezwykłych ludziach przywracał Mariusz Makowski. Teraz znów nastała wiosna i w Cieszynie kwitną magnolie. Odtąd cieszyńskie magnolie będą przypominać o Mariuszu Makowskim.