Nieodkryty raj, czyli majowa wyprawa w Beskid Mały

0
1412
- reklama -

Kiedy myślę o długim weekendzie majowym, do głowy przychodzą mi intensywne kolory zieleni i charakterystyczne rześkie powietrze. Drzewa na dobre budzą się do życia. Fauna i flora zdobywa zaufanie wiosny i po mrokach zimy budzi się do życia. Osobiście uważam, że jest to doskonały moment, aby przez kilka dni nacieszyć się tym widokiem. Zapomnieć o troskach dnia codziennego i obcować z naturą. W tym roku na tzw. długi weekend majowy, przy sprytnym zaplanowaniu urlopu, możemy wygospodarować nawet tydzień wolnego (28.04 do 6.05). Zdaję sobie jednak sprawę, że nie wszyscy mogą sobie pozwolić na taką pauzę w pracy. Dlatego zapraszam serdecznie na trzydniową wędrówkę po niedocenianym paśmie górskim niedaleko Cieszyna, które urzeka swoim pięknem, krajobrazami i spokojem. 

Zawsze byłem ciekawy Beskidu Małego. Spora część turystów traktuje te góry jakoś mniej poważne. Wynika to zapewne ze stosunkowo niewielkiego obszaru, na którym się znajdują i braku spektakularnych szczytów. Być może braku  wielkich ośrodków turystycznych? W końcu małej wiedzy? Przy dobrej pogodzie z Wieży Piastowskiej w naszym Cieszynie na wschodzie nieśmiało z horyzontu wyłaniają się pofalowane szczyty. Dumnie wznoszą się nad Bielsko-Białą, niczym zielony mur obronny. Przyciągają brakiem komercyjnych atrakcji, hałasu, kiczu i chińskiego plastiku, które niestety często są domeną Beskidu Śląskiego. Ta wyprawa udowodniła mi jedno, że ukojenia i wyciszenia nie trzeba szukać w Beskidzie Niskim czy Bieszczadach. Bo wszystko mamy pod samym nosem. Wystarczy wsiąść w samochód, czy autobus (pociągów z Cieszyna do Bielska-Białej już nie ma i pewnie długo nie będzie…!) by po godzinie bezpiecznie zaparkować auto w centrum Bieska-Białej i rozpocząć przygodę.  

Do trzydniowej wyprawy w maju z dwoma noclegami w namiotach trzeba się odpowiednio przygotować. Jednak absolutnie nie należy się zrażać zimnymi nocami. Odpowiedni śpiwór i odzież załatwią sprawę. Jeśli nie posiadamy części ekwipunku, możemy zakupić np. odpowiedni śpiwór za przystępną cenę w sieciowych marketach sportowych. To w zupełności wystarczy. Doradcy sklepu przyjdą z pomocą wybrania odpowiedniego modelu. Pamiętajmy, że pogoda w górach zmienia się wyjątkowo dynamicznie. Żadna prognoza pogody nie jest w stanie odpowiedzieć nam na na pytanie co może się wydarzyć. Musimy być zatem przygotowani, aby w każdej chwili dokonać zmiany odzieży. Namiot, w którym będziemy spali nie może być za ciężki. Jeśli dawno nie rozkładaliśmy i składaliśmy naszego „leśnego domu” proponuję przećwiczyć tę czynność jeszcze przed wyprawą. W naszym plecaku obowiązkowo powinny się znaleźć: latarka, karimata (lub mata samopompująca), zapalniczka, rozpałka, telefon z ładowarką, powerbank, aparat fotograficzny, mocna taśma klejąca, leki przeciwbólowe i na problemy żołądkowe, mleczko do opalania, środek na kleszcze, bandaż oraz maści na bóle mięśniowe, przeciw otarciom i odparzeniom. Polecam także elektrolity do wody w saszetkach. Nie przesadzajmy z ilością ubioru. Pamiętajmy, że wszystko będziemy dźwigali na naszych plecach przez 3 dni. Dlatego ważna jest optymalizacja i dobre przemyślenie tego co nam się przyda. Komfort wędrówki jest najważniejszy. Konieczne jest zabranie mapy Beskidu Małego. Ja polecam wydawnictwo Galileos – skala 1:50 000. Do górskich eskapad niezbędne są również dobre buty za kostkę z grubą podeszwą. Wszystkim polecam także kije trekingowe, które znacznie ułatwiają wędrówkę po górach z plecakiem. Na wieczór przy ognisku, bardzo przydają się zwykłe klapki. Uwierzcie mi, że po całym dniu marszu to jest ukojnie dla nóg. No to zaczynamy! Pieszą wędrówkę przez góry z Bielska-Białej do Wadowic. Trzy dni! Następnie powrót pociągiem do Bielska-Białej, gdzie zostawiliśmy nasze auto.

Dzień pierwszy
Wyprawę tę odbyłem w przemiłym towarzystwie mojego przyjaciela, aktora i reżysera – Bogusława Słupczyńskiego z Cieszyna oraz mojego wiernego psa Ozziego. Na tę okoliczność zakupiłem psu specjalny wysokoenergetyczny suchy pokarm oraz różne przekąski. Ważna była także woda w plecaku i obroża przeciw kleszczom. Ozzi był bardzo szczęśliwy, jak zawsze! Po bezpiecznym zaparkowaniu samochodu na jednym ze strzeżonych parkingów w Bielsku-Białej, naszą przygodę rozpoczęliśmy od dojazdu autobusem miejskim numer 2. Ruszyliśmy z przystanku przy ulicy Piastowskiej. Naszym celem był przystanek krańcowy linii w Mikuszewicach Krakowskich (Mikuszewice Stalownik). Tu swój początek ma czarny szlak pieszy w kierunku Łysej Przełęczy (563 m.n.p.m). Wzdłuż potoku Szkleniec mozolnie podchodzimy do góry. Droga nie jest łatwa, ale po 45 minutach osiągamy cel. Z tym miejscem wiąże się ciekawa historia opuszczonego miejsca, dawnego szpitala-sanatorium „Stalownik”. Dzisiaj betonowy „trup” czasów PRL-u, przypomina osiedla Czarnobyla. Tu na całe szczęście nie ma promieniowania, tylko przyroda odbiera co zabrał jej bezwzględny człowiek, a w tle słychać tylko śpiewające ptaki…

- reklama -

Na Łysej Przełęczy wybieramy szlak żółty. Naszym celem jest Rogacz (828 m.n.p.m.) oraz dalej schronisko PTTK na Magurce Wilkowickiej (909 m.n.p.m.). Po drodze mijamy ślady dawnego osadnictwa. Docieramy na szczyt Magurki Wilkowickiej. Znajduje się tu schronisko, które wybudowała sekcja bielska niemieckiej organizacji turystycznej Beskidenverein.

Uroczyste otwarcie miało miejsce 27 września 1903 roku. Drewniany budynek z odkrytą werandą od frontu posiadał 5 pokoi gościnnych z 24 miejscami noclegowymi i rozbudowaną część gastronomiczną. Był popularnym celem niedzielnych wycieczek Niemców z Bielska i Białej. Zaledwie w dwa lata po otwarciu schronisko spłonęło. Zostało odbudowane w ciągu następnego roku i uroczyście otwarte 18 sierpnia 1907 r. Wówczas obiekt otrzymał nazwę Erzherzogin Maria Theresia – Schutzhaus auf dem Josefsberg, na cześć małżonki arcyksięcia Fryderyka Habsburga, księcia cieszyńskiego. W 1912 roku schronisko ponownie strawił pożar. Na jego miejscu wybudowano nowy obiekt, już murowany, na wysokim podpiwniczeniu, oddany do użytku w 1913 r. Po II wojnie światowej przejęło je PTT, a następnie PTTK – ostatni większy remont odbył się w latach siedemdziesiątych XX wieku.

Tu wypijamy czeskie piwo, którym raczy nas bufet! Należy nam się, po trudach ostrego podejścia z Bielska-Białej. W nogach mamy już ponad dwie godziny podejścia. Ruszamy dalej, szlakiem niebieskim w kierunku najwyższego szczytu Beskidu Małego. Czupel (933 m.n.p.m.) osiągamy po czterdziestu minutach marszu. Kilka zdjęć, zbliża się wiosenna burza, czas schodzić, niebieskim szlakiem do miejscowości Czernichów. Tu pomiędzy sztucznymi jeziorami (Międzybrodzkim, a Żywieckim) nad rzeką Sołą robimy w sklepie ostatnie zakupy i podchodzimy na noc niebieskim szlakiem w beskidzki las. Naszym celem na pierwszy nocleg pod namiotami jest Stok pod Kościelcem przy leśnym źródle. Pamiętajmy, że na początku maja słońce zachodzi przed godziną 20.00. Dlatego na miejsce warto przybyć godzinę przed zmrokiem. Po godzinnym, wyczerpującym podejściu z Czernichowa, odnajdujemy leśne źródło. Woda zimna, pyszna, krystaliczna i z serca gór. Pijemy i napełniamy bidony. Obóz zakładamy sto metrów poniżej. Już po godzinie palimy skromne ognisko i raczymy się przyrodą, popijająć herbatę. Ozzi wpatruje się ogień. Nad Śląskiem Cieszyńskim na zachodzie obserwujemy gwałtowną burzę. Niebo rozświetla się i gaśnie. Pod nami dolina Żywiecka, a dalej Beskid Śląski. Jeszcze tylko telefon do rodziny na dobranoc. W końcu zmęczeni idziemy do namiotów spać. 

Dzień drugi
Drugi dzień przywitał nas ostrym słońcem i bardzo rześkim powietrzem. Po spakowaniu obozowiska i dokładnym posprzątaniu ruszamy dalej. Niebieskim szlakiem przez Kościelec (736 m.n.p.m.), Jaworzynę (864 m.n.p.m.) po ponad godzinnym marszu wśród powyginanych przez wiatr buków, docieramy do Przełęczy Przysłop Cisowy (795 m.n.p.m.). Tu żegnamy niebieski szlak i wchodzimy na czerwony – kierunek Przełęcz Kocierska (718 m.n.p.m.). Fragment leśnego duktu z podejściem przez Kocierz (879 m.n.p.m.), zajmuje nam ponad godzinę. Wczesnym popołudniem meldujemy się w Zajeździe Górskim Kocierz. Tu wpijamy kawę. Pytamy miejscowych o sklep. Potrzebujemy prowiantu na kolejne 24 godziny. Podejmujemy decyzję o zejściu – 5 km do wsi Targanice Górne, gdzie znajduje się sklep. Obliczamy czas potrzebny na drogę tam i z powrotem. Wszystko zajmie około 3 godzin. Nie mamy wyjścia, jeść trzeba, a kilometry wędrówki czekają. Idę sam, Ozzi zostaje z Bogusławem. Biorę listę zakupów i ruszam. Wchodzę na drogę asfaltową numer 781 na Andrychów. Słyszę auto. Kiwam ręką, proszę o podwiezienie na dół do sklepu. Moim wybawicielem okazuje się 30-letni Australijczyk o imieniu Simon. Co za zbieg okoliczności, przestawiam się jako Szymon! Przyleciał do Polski pierwszy raz, wynajął samochód terenowy i postanowił spędzić wakacje na objeździe naszego kraju. Ma polskie korzenie. Imponuje mi jego pogoda ducha i wrodzony optymizm. Coś czego chyba coraz częściej brakuje w relacjach polak – polak. Serdecznie dziękuję i po 10 minutach jestem w sklepie. Robię zakupy i wychodzę. Przede mną siedem kilometrów podejścia. Słyszę auto, wyciągam rękę. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymuje się dwudrzwiowy zielony mercedes z początku lat 90. Solidny disel wydaje charakterystyczny warkot. Proszę o podwiezienie na przełęcz do góry. Moim drugim zbawcą okazuje się komendant obozu harcerskiego ZHP z Krakowa. Harcerze przebywają w lesie pod Suchą Beskidzką. Mam wielkie szczęście, nie wierzę. Po kolejnych dziesięciu minutach docieram do wielce zaskoczonego Bugusława, który pozostał z psem u góry. Tych zakupów nie zapomnę do końca życia. Ludzie są jednak fantastyczni! Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej. Za cel postawiliśmy sobie dotarcie do źródła Zimna Woda pod szczytem Smerkowica (901 m.n.p.m.) i nocleg nieopodal. Kontynuujemy wędrówkę szlakiem czerownym. Po niecałych dwóch godzinach wchodzimy na imponującą polanę na Czarnym Groniu (892 m.n.p.m.). Krajobraz zapiera tu dech w piersiach. Taki pierwotny, pasterski, autentyczny i beskidzki. Po drodze odwiedzamy Studenckie Schronisko Turystyczne „Chatka Pod Potrójną”. W starej góralskiej chacie w miłym towarzystwie studentów pijemy kawę. Zostaje nam ponad dwie godziny do zmroku. Do celu źródła Zimna Woda, godzina marszu. Na Łamanej Skale (929 m.n.p.m.) podziwiamy imponujące skały – tzw. Wędrujące Kamienie. Pod szczytem Smerkowca, skręcamy w szlak zielony. Po dwustu metrach odnajdujemy Polanę Suwory, ostrożnie schodzimy i trochę błądząc odnajdujemy źródło Zimna Woda. Miejsce to było popularne przed II wojną światową wśród wczasowiczów przebywających w Krzeszowie i Targoszowie. W czasie II wojny w jarach potoku Sikorówka swoje ziemianki przechowywali partyzanci. Jeden z wykopanych przez nich korytarzy miał podobno długość około 30 metrów. Pijemy wodę, napełniamy bidony i butelki. Schodzimy jeszcze nieco poniżej, bo teren w tym miejscu jest podmokły. W końcu na drugiej stronie potoku znajdujemy proste miejsce idealne na rozbicie namiotów. Już po godzinie siedzimy przy ogniu. Ozzi odpoczywając nasłuchuje dźwięków zapadającego w sen lasu. Około północy z góry spada nieopodal namiotów wielka sucha gałąź wywołując w nas konsternację i strach. Czy sprawiło to rozgrzne powietrze z naszego ogniska? A może beskidzi las chciał nam pokazać, kto jest panem tych ziem? Las śpi i my idziemy spać! Po emocjach czas na zasłużony odpoczynek. Przy strumieniu na wszelki wypadek zostawiamy ogień. Źródło Zimna Woda i otaczający las oraz gwiazdy na niebie na długo zostaną w naszej pamięci jako miejsce niezwykle tajemniczych mocy.

Dzień trzeci
Nic tak dobrze nie robi na obolałe mięśnie i nogi jak chodzenie w zimnej wodzie. Taką terapię zastosowaliśmy przed wyruszeniem na trzeci i ostatni dzień górskiej przygody. Cel – stacja kolejowa PKP w Inwałdzie. Dalej ponad godzinę pociągiem do Bielska-Białej. Pogoda dopisywała, mimo zmęczenia ruszamy i wracamy na szlak czerowny. Idziemy w stronę Leskowca (922 m.n.p.m.) oraz Gronia Jana Pawła II (890 m.n.p.m.), który początkowo miał nazwę Jaworzyna. Po kolejnych dwóch godzinach podziwiamy widoki z Leskowca, a już chwilę później zajadamy pożywną kwaśnicę w Schorniku PTTK „Leskowiec”. Obiekt powstał w 1933 roku w ciągu zaledwie trzech miesięcy. Wybudował je cieśla z Targoszowa Jan Bargiel. Uroczyste otwarcie obiektu miało miejsce 3 września 1933 roku, a inauguracja pierwszego sezonu narciarskiego niespełna dwa miesiące później – 1 listopada. Poświęcenia schroniska dokonał ks. Edward Zacher, katecheta Karola Wojtyły i przyszłego papieża Jana Pawła II. Bardzo rozleniwieni ruszamy na ostatni etap trasy. Spotyka się tu dziewięć szlaków pieszych. Do odjazdu pociągu w Inwałdzie, zostają nam cztery godziny – zdążymy. Wybieramy szlak zielony. Po godzinie marszu i intensywnej dyskusji dochodzimy do wniosku, że pomyliliśmy szlaki. Oczywiście idziemy zielonym, ale nie w stronę Inwałdu, tylko  miejscowości Świnna Poręba. Jest za późno na powrót do góry. Decydujemy się na szybkie zejście do drogi krajowej 28 w kierunku Wadowic. Zmordowani, ciężkie plecaki zostawiamy na przystanku autobusowym. Ostatni bus do Wadowic odjechał 2 godziny temu. Zostaje nam autostop. Po dłuższej chwili zatrzymuje się leciwy, czerwony Volkswagen Jetta. Kierowcy chyba spodobał się Ozzi. Wsiadamy i przedstawiamy sytuację kierowcy. Mamy 25 min. do odjazdu pociągu z Wadowic do Bielska-Białej. Kierowca pali papierosa za papierosem i proponuje nam przystąpienie do kościoła, którego jest samozwańczym kapłanem oraz czymś w rodzaju „przewodnika”. Grzecznie dziękujemy za ulotki i broszury w duchu błagając silnik Jetty o większą moc. W końcu docieramy na dworzec. Jest nasz pociąg do Bielska-Białej. Już u konduktora  kupujemy bilety. Ruszamy, pociąg jedzie na tyle wolno, że przez następne prawie dwie godziny z poziomu Andrychowa i Kęt podziwiamy Beskid Mały. Mój dzielny Ozzi śpi. Łącznie przez 3 dni przeszliśmy ponad 60 km. Niby niewiele, ale z pełnymi plecakami sprawa wygląda już zupełnie inaczej. Przy zachodzącym słońcu osiągamy dworzec Główny w Bielsku-Białej. Po następnej godzinie jesteśmy w Cieszynie. Chcecie pozytywnego zmęczenia, przygód, wyciszenia, obcowania z górami i naturą? Odpowiedź jest tylko jedna – wyprawa w Beskid Mały. 

Życzymy zatem pięknej pogody na majówkę.