Już za 2 miesiące w Pjongczang zostaną oficjalnie otwarte XXIII zimowe igrzyska olimpijskie. Oczekując ich rozpoczęcia, proponuję oddać się koneserstwu historii „święta sportu” i cofnąć w czasie, aby przyjrzeć się postaci Jana Kowalczyka. Postaci nietuzinkowej, która zapisała piękną kartę na łamach polskiego sportu, szczególnie poprzez występ na moskiewskich Łużnikach w 1980r. Sprostuję jeszcze, iż Moskwa była wówczas gospodarzem igrzysk olimpijskich w wydaniu letnim, nie zimowym. Igrzyska to jednak igrzyska: zawsze wielki prestiż, emocje i pieniądze.
Jan Kowalczyk przyszedł na świat 18 grudnia 1941r. w Drogomyślu. Jako młody chłopiec podkradał się na pastwiska sąsiadów, aby dosiąść konia i na nim galopować. Następnie, już w pełni legalnie, oddawał się swej pasji w klubie LKJ Pruchna-Ochaby. Za przyzwoleniem ówczesnego dyrektora Stada Ogierów Jana Parkasiewicza, zaczął na koniu pokonywać niewielkie przeszkody. W 1957 r. Kowalczyk udał się na kurs jeździecki do Wielkopolski, gdzie pozostał na kilka lat. Reprezentując Cwał Poznań zdobył swój pierwszy tytuł mistrza Polski w 1958 r., w wszechstronnym konkursie konia wierzchowego. Gdy odszedł z poznańskiego klubu, zrezygnował z jazdy konnej na rzecz pracy w kopalni. Po kilku miesiącach otrzymał powołanie do wojska. W 1961 r. został członkiem jeździeckiej sekcji wojskowego klubu sportowego – Legii Warszawa.
Stopniowo się rozwijał, aż w 1968 r. wygrał przedolimpijski Konkurs Mistrzów, obsadzony przez światową czołówkę. Na igrzyskach można było więc śmiało oczekiwać sukcesu. Kowalczyk jednak nie wystąpił w konkursie indywidualnym przez niedyspozycję swej klaczy – Drobnicy. Następne igrzyska w Monachium znów przyniosły wielkie rozczarowanie. Kilka godzin przed planowanym startem, jego ogier – Handżar, wyzionął ducha. Do Montrealu w ogóle nie wyruszył, a pierwszy udany start na igrzyskach zaliczył w wieku 38 lat w Moskwie. Udany i to jeszcze jak!
Igrzyska z 1980 r. były dla Polski nadzwyczaj udane. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie stawaliśmy tyle razy na podium (dokładnie 32). Liczba medali wyglądała imponująco, a ostatni złoty krążek dla polskiej ekipy zdobył właśnie Kowalczyk. Jego występ nabierał dla ludzi zgromadzonych przed telewizorami jeszcze większej dramaturgii dzięki komentarzowi legendarnego Jana Ciszewskiego. Kowalczykowi sprzyjały okoliczności, bowiem najlepsi jeźdźcy z Zachodu nie zjawili się w stolicy ZSRR. Wpływ na to miała sytuacja polityczna w Afganistanie, prowadząca do bojkotu „święta sportu” przez większość państw kapitalistycznych. Niemniej jednak Polak zawody skoków przez przeszkody wygrał w pełni zasłużenie, a jego współpraca z koniem Artemorem wyglądała znakomicie. Na nic zdały się gwizdy gospodarzy, liczących na zwycięstwo Rosjanina Michaiła Kordkowa. A trzeba wiedzieć, iż Kowalczyk miesiąc przed startem złamał obojczyk! Do złotego medalu w konkursie indywidualnym dołożył srebro w konkursie drużynowym.
Jan Kowalczyk po dziś dzień funkcjonuje jako jedyny w historii polski mistrz olimpijski w skokach przez przeszkody. Możemy tylko cieszyć się, że zawodnik ze Śląska Cieszyńskiego odcisnął tak mocno swoje piętno na historii najbardziej prestiżowych rozgrywek świata.