Kaj my to sóm, czyli gdzie jest nasze centrum świata?

0
744
fot. arch. autora
- reklama -

Kornel Filipowicz stał się ostatnio patronem poczciwego prowincjonalizmu. Chętnie czyta się go jako piewcę skromnych uroków prowincji, jej dyskretnych i bezwyjściowych dramatów oraz smutnawych klimatów małomiasteczkowości. Takich jak w jego niedużej powieści „Romans prowincjonalny”. Jest w takim czytaniu opowiadań Filipowicza coś nostalgicznego i anachronicznego. Od śmierci autora „Pamiętnika antybohatera” minęło niedawno trzydzieści lat. To już spory szmat czasu. Filipowicz żył w innej epoce. Szczęśliwie doczekał upadku komuny, lecz zmarł na progu nowej epoki, na przełomie czasów, w 1990 roku. Wtedy kończył się – przynajmniej formalnie – PRL, a zaczynała III RP. Koniec określonej przez komunę epoki politycznej okazał się jednak mniej ważny niż to, że właśnie zaczynała się nowa era cywilizacyjna. Otóż w tym samym roku, kiedy umarł Filipowicz, kiedy nad Wisłę wracał brutalny kapitalizm z wolnym rynkiem i demokracją bez cenzury, w Polsce uruchomiono pierwsze analogowe łącze internetowe. Filipowicz pozostał więc pisarzem epoki przedinternetowej.

W XXI wieku, w epoce internetu, globalnej sieci elektronicznej, komunikacyjnych portali i platform, kanałów, streamingów, smartfonów z mobilnymi aplikacjami służącymi jako komunikatory, wyczuwanie i pojmowanie fizycznej przestrzeni zmieniło się. Fizyczna, geograficzna przestrzeń została odsunięta przez elektroniczne technologie na dalszy plan i gwałtownie rozpanoszyła się cyberprzestrzeń, która tamtą, geograficzną przestrzeń istniejącą w realu zasłoniła do tego stopnia, że coraz częściej tracimy z nią kontakt i nie wiemy, jak się w niej zachować. Terminy prowincja i prowincjonalizm należą do słownika tamtej, przedinternetowej epoki. Teraz powinny kojarzyć się tylko z imperialnym podporządkowaniem przestrzeni zdobytego terytorium, władzą, która po ustanowieniu granic nim administruje, zakłada tam swoje miasta, twierdze i placówki graniczne. Tak jak to było w starożytnym Rzymie, w Chinach lub w imperiach kolonialnych, które miały prowincje zamorskie. Pojęcie prowincja kojarzy mi się więc z dominacją nad tubylcami, eksploatacją bogactw naturalnych na ich terenach łowieckich, niszczeniem przyrody i eksterminacją plemion żyjących w harmonii z środowiskiem naturalnym. Na prowincji wprowadza się ład oparty na przemocy i posłuchu dla urzędników nasłanych ze stolicy. Tej polityce towarzyszy nawracanie na inną religię, która jest rzekomo jedynie słuszna i jedynie zbawcza, dlatego miejscowych chrzci się nie tylko wodą, ale też ogniem i mieczem, zwłaszcza opornych. Kościoły również mają swoje prowincje z diecezjami
i parafiami i stąd dawnym dziewiętnastowiecznym odpowiednikiem słówka prowincjonalizm było słówko parafiańszczyzna.
Niezastąpiony „Słownik wyrazów obcych” Kopalińskiego podaje, że provincia to była posiadłość rzymska poza granicami Italii. W tym łacińskim słówku pobrzmiewa mi wyraźnie, a nawet tryumfalnie cząstka vinc, która chyba wywodzi się od łacińskiego bezokolicznika vinco, co znaczy nie tylko zwyciężać, lecz także podbijać.. Nie wiem, czy można słówko vinco uznać za źródłosłów terminu provincia. Tak czy inaczej, słyszę w nim echo szczęku oręża najeźdźców i pogłos dewizy divide et impera. W terminie prowincja chodzi więc
o utrzymanie terenu zwyciężonego, podbitego, poddanego obcej władzy, podporządkowanego narzuconemu z zewnątrz rządowi dusz. Owszem, czasami tubylcy, barbarzyńcy, tustelocy czy lokalsi burzyli się, buntowali, wzniecali powstania, a nawet wybijali się na niepodległość, odrzuciwszy krwawo jarzmo ciemiężców, niekoniecznie, zresztą, obcych okupantów. Wtedy w stolicach i w metropoliach mówiło się o zbuntowanych prowincjach i władcy wysyłali przeciwko nim zbrojne ekspedycje, dodatkowe oddziały pacyfikacyjne. Kiedy tubylcom lub prowincjuszom udawało się zwyciężyć tyrana i przeżyć, wtedy rzeczywiście mogli być z siebie dumni, zwłaszcza że ich duma okupiona była krwią. Nie był to przypadek Śląska Cieszyńskiego. Tutaj do krwawych buntów miejscowej ludności przeciwko tyranii raczej nie dochodziło, choć najbardziej skłonna do rebelii była klasa chłopska, której – przynajmniej do czasów panowania Marii Teresy – mocno doskwierała pańszczyzna. Ludowa historia Śląska Cieszyńskiego chyba nie została dotąd dobrze opisana, należałoby ją na nowo zbadać i zinterpretować. Zawsze był to obszar przejściowy, pograniczny, raz taki, raz owaki, transkulturowy, a przez to cywilizacyjnie bardziej zaawansowany, ale przy tym często narażony na niszczycielskie przeciągi, których koszty ponosiła miejscowa ludność. Jednak Cieszyn, do 1918 roku stolica księstwa, póki brutalnie nie podzielono go granicą państwową, nigdy nie był miastem prowincjonalnym. Bowiem prowincjonalność to ograniczenie.
Od średniowiecza do 1918 roku Cieszyn miał tak dobrą komunikację z całkiem nieodległymi metropoliami takimi jak Praga czy Wiedeń, że niemal stanowił ich filię, wypustkę, wysuniętą na rubieży placówkę. Jednocześnie zachowywał status jakby przelotowej stacji, gdzie krzyżowały się różne szlaki, trasy i drogi. Cywilizacyjne, kulturowe i geopolityczne współrzędne Śląska Cieszyńskiego trafnie i krótko określił Norman Davies w artykule „Wielka Brytania a plebiscyt cieszyński 1919 – 1920”. Unikalną pozycję Cieszyna w środkowej Europie stworzyło wspólne oddziaływanie geografii i historii. Cieszyn jest najważniejszym punktem strategicznym w całym łańcuchu karpackim, kluczem do Bramy Morawskiej, jedynym punktem pomiędzy Besarabią a Bawarią, którym przejść można z równiny północnej do basenu naddunajskiego bez konieczności wspinania się na górskie przełęcze. Na przedhistorycznym szlaku bursztynowym stanowił kluczową placówkę etapową. Był trasą przelotową dla barbarzyńskich najazdów i niezliczonych armii nowożytnych, poczynając od Szwedów w wojnie trzydziestoletniej, Suworowa zdążającego w 1797 r. do Włoch, Kutuzowa w marszu na Austerlitz w 1805 r. Właśnie w 1805 roku, w okresie wojen napoleońskich, Cieszyn stał się na kilka tygodni stolicą Cesarstwa. Z obawy przed Napoleonem wiedeński dwór, urzędy cesarskie i zagraniczne ambasady przeniosły się do miasteczka nad Olzą. Kronikarz Alojzy Kaufmann odnotował, że w Cieszynie rozlokował się cały korpus dyplomatyczny składający się z posłów Rosji, Anglii, Prus, Szwecji, Neapolu, Hiszpanii oraz nuncjusza apostolskiego. Oprócz tego znalazły tu schronienie cesarska rada wojenna, ministerstwo finansów, ministerstwo policji, ministerstwo skarbu, ministerstwo poczty oraz tzw. Gabinet Szyfrów. Zakwaterowano w mieście także niemiecką gwardię przyboczną, cesarski urząd wielkiego koniuszego oraz straż Hofburga. Gdzie się to wszystko pomieściło?
W grudniu 1805 roku cesarz Franciszek I, ostatni Święty Cesarz Rzymski, konferował tu z carem Aleksandrem I, a do ich spotkania doszło w Pałacu Larischów, który obecnie jest siedzibą Muzeum Śląska Cieszyńskiego. Armia rosyjska pod dowództwem Michaiła Kutuzowa zatrzymała się w mieście i okolicy, w trakcie przemarszu na Morawy, gdzie nieopodal Brna, na polach pod Sławkowem, znanego z historii jako Austerlitz, 2 grudnia doznała sromotnej klęski od mniejszej liczebnie armii Napoleona. Do klęski Rosjan i Austriaków mogła przyczynić się zaraza, która w ich oddziałach wybuchła jeszcze w listopadzie. Wracając spod Austerlitz, Rosjanie znowu biwakowali
w Cieszynie i okolicznych wioskach. W samym mieście – napisał Kaufmann – wojskiem zapchane były wszystkie budynki. Lauby przy rynku zamieniono na stajnie, pod kościołem ewangelickim utworzono lazaret, a w kościołach i szkołach schronili się uchodźcy. Przystając na zawieszenie broni, Napoleon postawił Austriakom warunek, że wojsko rosyjskie ma natychmiast opuścić terytorium Austrii. Podobno między listopadem 1805 a marcem 1806 roku, wskutek epidemii, zmarło ponad 10 000 żołnierzy rosyjskich i austriackich. Bliżej nieokreślona zaraza nie oszczędziła też mieszkańców Cieszyna i okolicy. Po zawarciu pokoju w Preszburgu (czyli obecnej Bratysławie) dwór cesarski mógł wrócić do Wiednia na sylwestra i Cieszyn przestał być tymczasową stolicą Cesarstwa. Przejściowa, cesarska stołeczność wcale nie wyszła mu na dobre. Kasa miejska miasta Teschen została ogołocona, a po wielmożnych gościach i niechcianych przybyszach wojskowych pozostały zniszczenia. Nie dodało to miastu światowości czy splendoru, a przysporzyło kłopotów i zgryzot jego mieszkańcom.
Roku od narodzenio 1805 była Woyna bardzo wielka z Francuzem, a już był u Wiszkowa, potym szło Mozgalski woysko cysarskimu na pomoc, a było go bardzo moc, iak prochu, ale tam niedługo było, bo sie chned zbili i zostało tam Rusow moc i pręnc Mozgalski, potem sie to wrociło prętko, poczęli tam iść piersi o Michale, a szli do Andrzeya anazod poczęli iść przed Gody. Ten rok był bardzo mokry, a poźny, mychmy tu nic nie mogli zasiać przed mokrem a Forszponami. Potym sie choroba bardzo rozmogła w zimie, także ludu bardzo moc wymrziło, wszędy po całym okręgu Swiata. I ksiąnc Kłapsia przi Cieszynie. Szpitol tam był na kierchowie. Potym za to była ucichła ta woyna. Tak to opisał w swoim zapiśniku „Dlo pamięci Narodu Ludzkiego” Jura Gajdzica, ewangelik, siedlok i furman z Cisownicy, co zasłynął z zamiłowania do książek. Na Słowację, czasem aż do Preszburga woził Gajdzica sól (skąd była ta sól? z Wieliczki? gdzie był najbliższy skład soli?), a ze Słowacji przywoził wysokiej jakości rudę żelaza dla huty Klemens i hamerni w Ustroniu. Oświecony furman-bibliofil dowożący rudę żelaza do huty Komory Cieszyńskiej – toż to emblemat kulturowej osobliwości i cywilizacyjnego zaawansowania cieszyńskiego Śląska. Był to zatem człek postępowy, piśmienny, książkowy, a nawet światowy, bo ciekawy świata i w jego cywilizacyjnej przemianie aktywnie uczestniczący.
W swojej chałupie na zapiecku nie siedział, nie zamykał się w swoim zaścianku, nie twierdził, że na swojej zagrodzie jest równy wojewodzie. Znał swoje miejsce
i potrafił je zmieniać na lepsze, wyczuwał proporcje wynikające z kultury, miał umysł otwarty, dzięki dostępowi do oświeconej szkoły nie był analfabetą,
a dzięki wyjazdom poza Księstwo Cieszyńskie, do Galicji i na Górne Węgry poszerzał swoje horyzonty, rozwijał się i szedł z duchem czasu. Choć był siedlokiem
i furmanem, nie był prowincjuszem. Albowiem prowincjonalizm to stan umysłu, to ignorancja, niezdolność do przekroczenia granic, zmiany trybu życia, otwarcia się na nowe idee, nową wiedzę o sobie i o świecie.
Czy Jura Gajdzica był tubylcem eksploatowanym przez arystokratycznego, habsburskiego ciemiężcę? Tak spostponować go jednak nie można. Osobowość Gajdzicy, a trzeba tu przypomnieć, że Jura żył w latach 1777-1840, ukształtowały kluczowe idee nowożytności – protestancki etos i luterański nacisk na czytanie Biblii w języku rodzimym, z czym łączył się kult książek oraz oświeceniowe reformy w Cesarstwie, zaprowadzone przez Marię Teresę i Józefa II Habsburga. W 1771 roku ograniczono na Śląsku Cieszyńskim pańszczyznę i wprowadzono zakaz rugowania chłopów z ziemi. W 1781 roku Józef II zniósł poddaństwo osobiste chłopów i zezwolił im na przenoszenie się z miejsca na miejsce, a nawet dał możliwość procesowania się z panami. Zreformowano prawo i administrację, wprowadzono tolerancję dla innowierców, ograniczono wpływy i majętność Kościoła katolickiego. To właśnie te reformy stanowiły cywilizacyjne i kulturowe podwaliny społecznego i gospodarczego rozwoju Księstwa Cieszyńskiego w XIX wieku. Zakładano szkoły i gazety, zawiązywano towarzystwa rolnicze i narodowe, wystawiono budynek sądu,
a w pobliżu rozrastały się huty, koksownie i kopalnie, molochy wielkiego przemysłu, które już zapowiadały świat masowej produkcji, nasz świat. W mieście zbudowano wodociąg, elektrownię, nawet linię tramwajową i piękne modernistyczne wille. Od tamtego czasu,
o tym czy jakiś obszar jest prowincją, decyduje edukacja, zdolność do modernizacji i dobra komunikacja.
A także dostęp do służby zdrowia. Właśnie cywilizacyjne, miejskie wygody, już normalne w Cieszynie, a jeszcze nie do pomyślenia na kresach wschodnich, sprawiły, że rodzina Filipowiczów postanowiła tu osiąść w 1923 roku.
To, że Kornel Filipowicz stał się patronem dowartościowywania prowincjonalizmu, jest efektem ubocznym wznowienia jego najlepszych opowiadań wydanych w 2017 roku pod tytułem „Moja kochana, dumna prowincja” oraz krótkiej powieści „Romans prowincjonalny”. Ukuto nawet w stosunku do niego określenie prowincjolog, co miałoby chyba oznaczać, że był ekspertem od spraw prowincji. To zaszufladkowanie twórczości Filipowicza pod szyldem prowincja jest pochopne i dla niego upupiające. Fraza moja kochana, dumna prowincja zrobiła w Polsce pewną karierę wśród poszukiwaczy lepszego życia poza stolicą i głównymi metropoliami, takimi jak Gdańsk, Wrocław, Kraków czy Katowice. Za lepszym, bo spokojniejszym i bliższym natury życiem zatęsknili ci, którym dały w kość wielkie miasta. Dotkliwie odczuli je zwłaszcza wykonawcy wolnych zawodów, najbardziej kreatywna warstwa tak zwanej klasy średniej. Wszyscy ci, którzy dotąd nie uciekli z Polski za lepiej opłacaną pracą do bogatszych krajów Unii, mordowali się w niebezpiecznej i toksycznej dżungli wielkich miast. Już w PRLu ludzie uciekali ze wsi, miasteczek, z tak zwanej prowincji i z peryferii do wielkich miejskich aglomeracji, gdzie życie było cięższe, brutalniejsze, ale bogatsze w atrakcje, z których można korzystać swobodnie, anonimowo, a nawet masowo. Teraz trend się odwrócił, a koronawirus znacznie się do tego przyczynił. Masowość stała się niebezpieczna i racjonalne jest utrzymanie pewnego dystansu. Teraz trzeba pracować zdalnie i uczyć się on-line. Ale przynajmniej nie trzeba z tego powodu przedzierać się dwa razy dziennie przez toksyczne, zapchane, niebezpieczne, wielkie miasto.
I można z niego wyjechać na stałe.
Istnieją równoległe światy – realne i wirtualne. Relacje między nimi właśnie się zmieniają. Zachodzi wielka globalna, cywilizacyjna i kulturowa zmiana. Aby przetrwać, trzeba będzie jakoś w tym się zorientować. Trzeba będzie też się zmienić. Życie będzie smakować inaczej. Trzeba będzie inaczej nastawić się do innych, do świata, do przyrody, do techniki. Zmiana, jak mawiają Czesi, to życie. Trzeba będzie się zmienić, ale nadal pozostać człowiekiem. Trzeba będzie umieć czytać zmiany, oceniać ich wartość. I właśnie tego mogą nas nauczyć opowiadania Filipowicza, powieści Pilcha czy wiersze Przybosia. A nawet zapiski Jury Gajdzicy. Cieszmy się i radujmy, że mamy literaturę, także dawną i przedinternetową, która opowiada o przemijaniu postaci świata i pomaga nam określić, gdzie właściwie jesteśmy, punkt, w którym się znajdujemy. Jak to będzie po naszymu? Kaj my to sóm? Centrum naszego świata pozostaje tymczasem w naszym umyśle.

- reklama -