8
Wielka świątynia komercji, handlu, blichtru i rozrywki wyrasta w błyskawicznym tempie na obrzeżach starego, biednego Cieszyna. Będzie większa niż Rotunda Romańska, Wieża Piastowska i Studnia Trzech Braci razem wzięte. Będzie podobać się bardziej niż cieszyński Ratusz pospołu z kinem „Piast”. Będzie kusić mocniej niż kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny i smakować słodziej niż Ogród Dwóch Brzegów. Będzie większa niż teatr, który cieszyniokm zbudowali przed ponad stu laty żądni mieszczańskiego teatru Austriacy i będzie głębsza niż ulica Głęboka.
O wyższości kupowania w sklepach spółdzielczych nad shoppingiem w sieciówkach i centrach handlowych
Wielka galeria handlowa powstaje w Cieszynie w miejscu legendarnego dworca PKS, który został beztrosko zburzony po upadku masy spadkowej po komunistycznym PKSie w 2012 roku. Aby udobruchać cieszynioków przybywający z dalekich stron inwestor pozwolił im w drodze konkursu wybrać sobie nazwę galerii i cieszyniocy wybrali dla niej nazwę „Stela” i nawet byli z tego dumni. Jest to, niestety, nazwa bez sensu. No, oczywiście, w Cieszynie niemal wszyscy wiedzą, co to znaczy, ale tak na dobrą sprawę jest to idiotyzm. To znaczy idiotyzmem jest nazywanie tak galerii handlowej. Zresztą, czegokolwiek innego również. W jakim to właściwie jest języku? Nie jest to po polsku ani po czesku. Jest to w języku miejscowym, po naszymu, w języku zatwardziałych cieszyńskich lokalsów, który jest głównie mówiony, a jego wersja pisana nie jest ustalona ani skodyfikowana, nie ma więc właściwie ortografii. Owo słynne cieszyńskie słowo stela jest jednak i będzie problematyczne. Takiego słowa nie ma na przykład w poczciwym „Słowniku dyalektycznym Księstwa Cieszyńskiego” doktora Andrzeja Cinciały opracowanym przez niego drobiazgowo i pracowicie w latach 1847 – 1882. A to stela jaką jest właściwie częścią mowy? Odpowiadam od razu, żeby nie tracić czasu: to nieodmienny zaimek przysłowny. A nazywanie czegoś nieodmiennym zaimkiem przysłownym jest wbrew regułom językowym, czyli jest po prostu bełkotem. To tak jakby córce dać na imię Tędy a synowi Nigdy. Ale słowo stela jest też rzeczownikiem. I wtedy to już nie jest po naszymu. Bowiem w językach nie lokalnych słowo stela pochodzi z języków starożytnych i znaczy: pomnik nagrobny, kamienna, ustawiona pionowa płyta, często wzniesiona na cześć władcy, dla upamiętnienia jego zwycięstw, jego niezwykłego dorobku, w każdym razie jako przejaw kultu, szczególnie kultu zmarłych, szczególnie w obszarze Morza Śródziemnego. W Europie Środkowej najbardziej znane stele to żydowskie cmentarne macewy. Może więc wznoszona obecnie Galeria Stela obudzić skojarzenia cmentarne. Zwłaszcza w głowie kogoś, kto nie jest stela.
Cóż to ma bowiem znaczyć: Galeria Stela? Że oto ta handlowa galeria jest stąd? Że stąd od wieków pochodzi? Albo że może wymyślili ją tutejsi handlowcy, którzy w nią zainwestowali i dali zarobić tutejszym budowlańcom? Przecież tak nie jest. A może właśnie tutejsi handlowcy w tym centrum handlowym będę handlować? Też, niestety, nie. Na liście firm, które zdecydowały się wynająć przestrzeń w tym obiekcie ( bo skóra na niedźwiedziu jest już od dawna podzielona ) nie ma ani jednej cieszyńskiej firmy. A może znajdą się tam w sprzedaży na przykład jakieś śląskie produkty? Na razie nic na ten temat nie wiadomo i chyba jednak na to się nie zanosi. Może przynajmniej klienci Galerii Stela będą stela? Trudno w tej chwili powiedzieć, kto będzie głównym klientem tej galerii, ale prawdopodobnie jej management dobrze to sobie przemyślał, dokładnie zaprojektował swoją klientelę i wykonał dostatecznie przekonujący dla inwestora biznesplan. Na cieszyńskich boroków, co się miotają między Biedronką, Lidlem i Kauflandem management Galerii Stela w swoich kalkulacjach chyba nie liczy. Prawdopodobnie niebagatelnym argumentem dla inwestora była tu bliskość granicy i możliwość ściągnięcia klienta czeskiego łasego na taniość, a zarazem jakość oferowanych towarów. Ciekawe czy w Galerii Stela będą w związku z tym również napisy po czesku, a personel będzie przeszkolony w zakresie języka naszych południowo-zachodnich sąsiadów i walutowego przelicznika? Może cieszyńska galeria przyczyni się do ożywienia międzynarodowego ruchu kolejowego na trasie Cieszyn – Frydek? Może stanie się cud i przywrócone zostaną dawne połączenia kolejowe, bo nawet klientela z dalszych okolic byłego Księstwa Cieszyńskiego będzie chciała robić tu zakupy, a potem przy kawie podziwiać przez ładnie wypucowane szyby okoliczne atrakcje – kachlok przy starostwie, zabytkowy peerelowski wiadukt nad zrujnowanym domkiem dróżnika oraz nowe rondo z perspektywą na słynny węzeł przesiadkowy, gdzie nie bardzo będzie do czego się przesiąść, bo póki co połączenia są ograniczane, a linie, kursy i rejsy likwidowane. I raczej nie należy się spodziewać, że póki w kraju nad Wisłą rządzi PiS odwołany zostanie zakaz handlu w niedzielę. Może jednak w tajemnicy drążony jest tunel, który bezproblemowo połączy Galerię Stela z odnowionym budynkiem starego, cieszyńskiego dworca kolejowego. Wtedy w Galerii Stela można będzie uruchomić kasy biletowe, co umożliwiłoby galerii handel w niedzielę. A jeszcze lepiej byłoby wydrążyć tunel pod Bobrówką, to od razu można by połączyć Galerię Stela z targowiskiem, które też ostatnio podupada. Zamiast cieszyńskiego tramwaju działałaby podziemna, bezkolizyjna, bezkorkowa, klimatyzowana kolejka, którą można by później pociągnąć aż do cmentarza komunalnego. Lepiej byłoby jeździć na cmentarz podziemną kolejką niż zakorkowaną ulicą Katowicką. Cieszyn potrzebuje nowych atrakcji, bo inaczej Galerię Stela spotka taki sam los, jaki spotkał słynny dworzec PKSu. Cieszyn potrzebuje nowych śmiałych wizji i wyzwań zanim zupełnie się wyludni. Może jednak sama Galeria Stela okaże się taką atrakcją? Kto to może wiedzieć? Może jeszcze się okaże, że oto dzięki niej ( oraz sławetnemu węzłowi przesiadkowemu ) Cieszyn wreszcie może zacząć powstawać z ruin i z kolan.
Jednak jeżeli chodzi o Galerię Stela, to prawdziwy, książęcy cieszyniok nie powinien mieć w związku z nią żadnych złudzeń i nadziei. Galerie handlowe są produktem ( czy też formatem ) globalnego, korporacyjnego kapitalizmu, którego produkty pasują do starych europejskich miast jak pięść do oka. Co powinien zrobić taki cieszyniok, któremu dziedzictwo starego Cieszyna leży na sercu a cieszyńskie wartości nie są tylko poczciwym folklorem? Powinien, oczywiście, popatrzeć, jak się podobne problemy rozwiązuje na przykład w Wiedniu. Jak w Wiedniu, który pozostaje nadal najbardziej przyjemnym do mieszkania miastem na świecie, łączy się nowe pomysły cywilizacyjne ze starą substancją kultury? Również nie od rzeczy byłoby podpatrzeć to w szwajcarskiej Lucernie, która jest partnerskim miastem Cieszyna. Prawdziwy cieszyniok – jak wiadomo – jest dosyć konserwatywny, ale w końcu potrafi przekonać się do jakiejś postępowości, zwłaszcza jeżeli poprawi to jego sytuację materialną i życiową. Na Śląsku Cieszyńskim w takim duchu ponad sto lat temu zaczęli działać robotnicy, którzy musieli znaleźć jakiś sposób na przetrwanie w sytuacji monstrualnego, niehumanitarnego rozwoju tutejszego przemysłu górniczego i hutniczego. Postanowili wziąć swoje sprawy we własne ręce. Tym skutecznym sposobem samoobrony najuboższych rodzin robotników i rzemieślników przeciwko wyzyskowi, lichwie i nieludzkim mechanizmom wolnego rynku okazał się ruch spółdzielczy.
Mniej więcej od połowy XIX wieku ruch spółdzielczy rozwijał się w zachodniej Europie coraz bardziej swobodnie i dynamicznie. Wkrótce po Wiośnie Ludów idee spółdzielcze szerzyły się także na obszarze Cesarstwa Austro-Węgierskiego – w Czechach ( gdzie w zeszłym roku obchodzono 170-lecie czeskiej spożywczej spółdzielczości spod znaku COOP czyli consumer cooperatives ), na Morawach, na Austriackim Śląsku, w Galicji. Przed pierwszą wojną światową tzw. konzumy robotnicze, różnego typu kooperatywy, a także kasy zapomogowo-pożyczkowe zyskiwały coraz większe grupy zwolenników. Wielkim rzecznikiem idei kooperatyzmu był wówczas Edward Abramowski, który w 1907 roku w „Ideach społecznych kooperatyzmu” pisał: Przyzwyczailiśmy się uważać siebie za materiał, z którego ktoś inny urabia rozmaite formy; przy każdej sposobności ofiarowaliśmy siebie: zróbcie z nas to lub owo; zróbcie z nas społeczeństwo konstytucyjne, demokratyczne lub społeczno-demokratyczne; zreformujcie nam szkoły i szpitale; ochrońcie przed nędzą i wyzyskiem (…) Na drodze takiej polityki mogło jednak wytworzyć się wszystko inne, tylko nie demokracja. Demokracja wymaga przede wszystkim silnego poczucia i instynktu samopomocy społecznej. (…) Wymaga umiejętności samodzielnego organizowania interesów społecznych. Wymaga rozwoju stowarzyszeń, zagarniających rozmaite dziedziny gospodarstwa, kultury, ochrony pracy i zdrowia. Wymaga wreszcie silnego indywidualizmu człowieka, wyrobionej potrzeby urządzania swego życia według własnej normy i poszanowania tej samodzielności u innego. Stowarzyszenia spółdzielcze oparte na idei samorządności, współdziałania i wzajemnej pomocy miały stanowić podstawę nowego ładu społecznego w II Rzeczypospolitej, gdzie ich dynamiczny rozwój możliwy był nie tylko dzięki sile oddolnych inicjatyw, ale także za sprawą postępowego ustawodawstwa. Polska ustawa o spółdzielniach z 1920 roku uważana jest za najnowocześniejszą w ówczesnej Europie. Odbudowywana po 123 latach zaborów Rzeczpospolita miała być spółdzielcza. W warszawskiej Galerii Zachęta opowiada także o tym świetna wystawa „Przyszłość będzie inna. Wizje i praktyki modernizacji społecznych po 1918 roku”, którą można oglądać do końca maja.
W mieszczańskim Cieszynie, gdzie przed I wojną światową nie było wielkiego przemysłu, pierwsza silna spółdzielnia spożywcza powstała w 1908 roku i była to – co ciekawe – organizacja polsko-niemiecka. Nazywała się Robotnicze Stowarzyszenie Spożywcze i Oszczędnościowe „Naprzód” w Cieszynie – Arbeiter Konsum und Sparverein „Vorwaerts” in Teschen, a jej założycielami byli przede wszystkim drukarze zatrudnieni w drukarni Prochaski. Pierwszy sklep spółdzielczy otwarto przy ulicy Niemieckiej ( obecnie Menniczej ) w 1912 roku, a potem przeniesiono go do Domu Robotniczego w zachodnim Cieszynie ( kamienica przy obecnej ulicy Sokola Tumy ). Pierwsza wojna światowa przyniosła – oprócz innych, znacznie większych nieszczęść – także wielkie trudności aprowizacyjne. Wojenny urząd aprowizacyjny miasta Cieszyna, z obawy przed buntem wygłodzonej ludności, uruchomił dwa sklepy, w których dość prędko wykryto nadużycia. I wtedy cieszyńscy działacze robotniczy na czele z Józefem Machejem uznali, że trzeba w Cieszynie zorganizować własne sklepy na bazie spółdzielni „Konsum Robotniczy” w Trzyńcu. Jak uradzili, tak zrobili. Jeden spółdzielczy sklep spożywczy powstał w lokalu na Górnym Rynku w Cieszynie. A drugi w Puńcowie. Kiedy wreszcie skończyła się wojna, na Cieszyn i Śląsk Cieszyński spadło dalsze nieszczęście – podział pomiędzy dwa nowo powstające, demokratyczne państwa. Aby nie zmarnować z trudem zorganizowanych i dobrze działających sklepów cieszyńskich, grono miejscowych działaczy robotniczych zebrało się w Domu Śląskim 12 września 1920 roku i powołało „Robotnicze Stowarzyszenie Spożywcze i Oszczędnościowe w Cieszynie”. Tak zaczęła się historia polskiej spółdzielczości w polskiej części Cieszyna, a kontynuatorką tamtej zacnej działalności spółdzielczej jest cieszyńska PSS „Społem”.
PSS „Społem” jest więc spadkobierczynią tego szczególnego, zacnego dziedzictwa, tej wcielonej w praktyczne życie idei samopomocy sprzed stu lat. I jeżeli w Cieszynie w ciągu ostatnich stu lat wytworzyła się jakaś nowa, wartościowa, skonsolidowana wspólnota to jest nią właśnie „Społem” – kooperatywa spożywców – producentów i konsumentów. „Społem” jest więc jedną z nielicznych organizacji społecznych i gospodarczych zbudowanych w okresie międzywojennym, które jakoś przetrwały perturbacje czasów nazizmu i komunizmu. Nawet jeżeli miała okresy kryzysu czy nieistnienia, zdołała przetrwać i przenieść idee spółdzielczości do naszych czasów. Jest to chyba jedyny z większych podmiotów gospodarczych w Cieszynie, który jest nadal aktywny w starym sercu miasta i pozostaje w rękach cieszynioków. To jest jedna z nielicznych marek, które są naprawdę stela czyli stąd. Cieszyński ruch spółdzielczy stanowi ważny element historii i tożsamości Cieszyna. Na pierwszy rzut oka spółdzielczość wydaje się już trochę anachroniczna, jak wszystko, co cieszyńskie, ale to właśnie ona okazała się tą arką przymierza pomiędzy starymi i nowymi czasy. Oczywiście również wobec tego ruchu należy być krytycznym, należy go pobudzać do lepszego – czyli bliższego tutejszym mieszkańcom – działania na rzecz miasta i regionu. Należy też inspirować jego modernizację. Jednak przede wszystkim należy go popierać. Powinien to być ważny instrument lokalnego patriotyzmu, nie tylko konsumpcyjnego.
„Społem” powinno promować przede wszystkim lokalne produkty lokalnych producentów, których należy wreszcie lepiej docenić i lepiej wyeksponować. I bardziej otworzyć dla nich lokalny rynek. Ale jednocześnie tutejsi spółdzielcy muszą pamiętać o swoich samopomocowych korzeniach. Bo cieszyniok powinien być przekonany, że jak kupuje w sklepach „Społem”, to wynika z tego coś dobrego dla wszystkich cieszynioków. I na tym nie traci i przy tym się szczególnie nie poświęca. A może mieć takie poczucie, że nie tylko w Biedronce, ale tuż obok w Lewiatanie to czy tamto jest tańsze i za te same sto złotych ( co to jest dzisiaj sto złotych? ) można tam znacznie więcej kupić, bo są częstsze promocje i oferta bardziej atrakcyjna cenowo. Czyli, że „Społem” powinno handlować w sposób bardziej elastyczny i przyjazny dla kieszeni cieszynioka. Klient PSS „Społem” musi być klientem świadomym, a jego lokalny, społemowski patriotyzm konsumpcyjny musi mieć dobrze ugruntowane cieszyńskie podstawy, oparte na jakości oferowanych towarów i usług. Kupujemy w placówkach „Społem”, w samym środku starego Cieszyna, bo to są sklepy nie tylko nasze, dziedzictwo tutejszej tradycji, z lokalnymi specjałami, ale w dodatku lepsze i tańsze. Czy tak jest rzeczywiście? Nie jestem pewien, ale tak powinno być.
Kiedy czasy znowu staną się trudniejsze, kiedy znów nadejdzie kryzys, susza, gradobicie, schyłek, blady smętek, koniec, bomba i trąba, to cieszynioków nie ocali takiej czy innej maści władza przywieziona w teczkach i przyznająca sobie samej nagrody, premie i ordery. Cieszynioków nie ocali taka czy inna galeria, taka czy inna partia, taka czy inna grupa rekonstrukcyjna, taki czy inny kościół. Ale jest duża szansa, że cieszynioków ocali ich spółdzielczość. Bo jak się okazało w okresie międzywojennym to właśnie spółdzielczość była podstawą otwartej, empatycznej, nowej wspólnoty – niezależnie od przynależności klasowej, politycznej, wyznaniowej czy etnicznej. Dlatego miejmy nadzieję, że cieszyńska spółdzielczość zdoła jeszcze zdziałać wiele, wiele dobrego. Zwłaszcza dla cieszynioków.