Mówi się, że „piłka nożna jest rzeczą najważniejszą spośród wszystkich nieważnych”. Nie sądzę. Uważam, że jest czymś znacznie ważniejszym. Stawiam tezę, że jest ona kryształową kulą, która przepowiada przyszłość i nadchodzące zmiany – zarówno w strukturze społecznej, ale i geopolitycznej. Kulisty kształt piłki nie ma tu jednak żadnego znaczenia – zbieżność kształtu jest chyba przypadkowa. Liczy się to, jak traktujemy i postrzegamy futbol. Czym jest dla nas, czym był dla naszych dziadków. I w jakiej formie będzie funkcjonował w przyszłości. I fakt, że Korona Kielce spadła po wielu latach z ligi akurat w 2020, czyli koronawirusowym roku, nie ma tu żadnego znaczenia.
KORZENIE
Jeżeli ktoś myśli, że przesadzam, a wyrazista teza postawiona w nagłówku ma zadanie przyciągnąć uwagę czytelnika, to wyraźnie błądzi. Otóż futbol stał się spektakularnym zjawiskiem społecznym już od samego aktu poczęcia. Jest jednym z najpiękniejszych dzieciąt dziewiętnastego wieku. Stulecia, w którym świat został uporządkowany na nowo i funkcjonuje w tej formie, oczywiście ze sporymi tąpnięciami, do dziś. Stanowił odpowiedź na zachodzące wówczas zmiany społeczne i doskonale odegrał swoją rolę. Mówiąc krótko – jeżeli by nie powstał, to i tak trzeba było go wymyślić. I myślę tu konkretnie o piłce nożnej, bo przecież właśnie w dziewiętnastym wieku powstało mnóstwo rozrywek, zajmujących uwagę i czas nowo uformowanego społeczeństwa. Natomiast kluczem do sukcesu gry ze skórzaną piłką w herbie był wybitnie demokratyczny charakter tej dyscypliny sportu – kopanie futbolówki nie wymagało przecież żadnych poważnych nakładów finansowych. Wystarczył kulisty przedmiot, dwa kamienie, kawałek placu i banda entuzjastów. Entuzjaści – czyli drugi powód, dzięki któremu to właśnie futbol wdarł się w serca mas. Liczba mnoga wskazuje wyraźnie, że mówimy o sporcie zespołowym. To z ekipą, grupą, bandą entuzjastów mogła utożsamiać się większa zbiorowość. To batalion, pułk, szwadron reprezentował nas w walce z tamtymi. Batalistyczna leksyka została zastosowana nieprzypadkowo – mecz stawał się względnie bezpiecznym zamiennikiem wojen, lub chociażby bójek ulicznych. A czasy były takie, że chętnych do rozstrzygania przeróżnych sporów było na pęczki.
PIERWSZE PODZIAŁY
Piłka nożna w formie, jaką znamy, została wymyślona w Wielkiej Brytanii. Zwróćmy uwagę na fakt, że już od samego początku tworzenie zespołów, później klubów piłkarskich, miało charakter tożsamościowy. Na początku podział przebiegał na dwóch płaszczyznach. Klasowej – z jednej strony kluby przyfabryczne, reprezentujące wielkie zakłady pracy i klasę robotniczą, a z drugiej drużyny uczelniane, pełne chłopców z arystokratycznych rodzin. Dochodzą do tego świetnie zorganizowane kluby, będące wizytówką miejskiej burżuazji i inteligencji. Druga, nie mniej ważna płaszczyzna, polegała na tożsamości lokalnej, zazwyczaj dzielnicowej – bo przecież piłka nożna swoje dzieciństwo spędziła w wielkich aglomeracjach miejskich. Jest dziewiętnasty wiek, więc niebawem pojawił się trzeci podział – ten o charakterze narodowym.
KLUBY TOŻSAMOŚCIOWE
Fenomen klubów stricte narodowych dotyczył głównie Europy środkowej, wschodniej i południowej – bo przecież, w przeciwieństwie do teraźniejszości, Europa zachodnia miała wówczas charakter mocno monokulturowy. Każda mniejszość etniczna postawiła sobie za cel posiadanie drużyny sportowej, w której młodzi mężczyźni będą ćwiczyć tężyznę fizyczną. Która przyda się w przyszłości do…? Wiadomo, że w dobie szalejącego nacjonalizmu, większość ludów europejskich marzyło skrycie o wyzwoleniu spod wrogiego bata, lub też powiększeniu swojego terytorium kosztem innych. Sport, a głównie futbol, był więc swoistym wentylem. To właśnie na murawie mogli odnosić heroiczne triumfy, przeżywać zawsze honorowe porażki, wykazywać wyższość nad konkurencyjnymi grupami etnicznymi. Najlepszym przykładem jest tu wymyślony podczas Drugiego Kongresu Syjonistycznego „muskularny judaizm” – który miał zrywać z łatką chuderlawego i pokornego Żyda. Program trafił na podatny grunt – drużyny syjonistyczne odgrywały ważną rolę w środkowoeuropejskim sporcie przez najbliższe dekady. Reasumując – kluby piłkarskie o charakterze narodowym poprzedziły rozpad wielkich ponadnarodowych imperiów, które przez cały dziewiętnasty wiek dzieliły i rządziły w Europie. Były też zapowiedzią większego znaczenia struktury państwa-republiki po pierwszej wojnie światowej oraz wzrastających nastrojów nacjonalistycznych.
STADION – MIEJSCE WIECU
W 1918 roku zaczął się dwudziesty wiek. Po wielkiej wojnie większość państw europejskich zrzuciło z siebie skostniały kostium monarchistyczny, przechodząc stopniową demokratyzację i liberalizację. Stopniową – bo przecież w charakterze klubów piłkarskich wciąż sporą rolę ogrywała przynależność klasowa. Co oznaczało, że rozwarstwienie społeczne miało wówczas ogromne znaczenie. W Europie środkowej, południowej i wschodniej powstały państwa wieloetniczne, tych o charakterze narodowym było niewiele – wynikało to oczywiście z wyjątkowo skomplikowanej dla wszystkich kreślarzy nowych map i piewców pokoju wieloetniczności tej części kontynentu. Kluby o charakterze narodowym osiągnęły wtedy szczyt swojego znaczenia i ważności – każda grupa etniczna posiadała swoje wizytówki w postaci drużyn piłkarskich i zrzeszeń sportowych. W Polsce, Czechosłowacji, Rumunii, Austrii, Jugosławii głos mniejszości narodowych najbardziej doniosły był właśnie na stadionach piłkarskich. Mnóstwo zespołów sformowanych było właśnie podle klucza etnicznego. I choć sport miał, zgodnie z założeniem, łagodzić obyczaje, zapewniać rozładowanie emocji społecznych, to w reakcjach kibiców, działaczy, a nawet piłkarzy widać było nierzadko napięcie, którego erupcja nadeszła niebawem – na frontach krwawej drugiej wojny światowej.
WSCHÓD KONTRA ZACHÓD
Była to wojna, która niczym maszynka do mięsa przemieliła cały porządek świata, przewartościowała układ sił i porządek społeczny na świecie, a szczególnie w Europie. Powstał nowy ład, który w absolutnym uproszczeniu można opisać jako dwójpodział między porządkiem kapitalistycznym, a socjalistycznym (w niektórych odcieniach nawet komunistycznym).
W świecie futbolu kluby mniejszościowe przestały mieć rację bytu – szczególnie w krajach bloku wschodniego, gdzie przejawy nacjonalizmów były duszone w zarodku. Dwójpodział dotyczył też piłki nożnej. Po czerwonej stronie żelaznej kurtyny funkcję opiekunów klubowych, z którymi miały utożsamiać się masy, zaczęły pełnić zakłady pracy, spółdzielnie, ministerstwa, pegeery, wojsko. Tymczasem po drugiej stronie, słusznie węsząc niezły biznes, w piłce nożnej zaczęły coraz intensywniej szarogęsić się korporacje. Spore znaczenie utrzymał futbol reprezentacyjny. Przez pierwsze powojenne lata rywalizacja między zachodem i wschodem istniała również w piłce. Najbardziej jaskrawym przykładem jest sam finał mistrzostw świata w 1954 roku, podczas którego na ubitej ziemi stanęli gladiatorzy ze wschodu („Złota Jedenastka”
z Węgier) i zachodu (rosnący w siłę Niemcy z RFN). Niespodziewane zwycięstwo tych drugich było zapowiedzią bezdyskusyjnej dominacji kapitalistycznej wersji futbolu – warto wspomnieć, że żadna z reprezentacji bloku wschodniego nie zdobyła tytułu mistrza świata, a mistrzostwem Europy może pochwalić się jedynie Związek Radziecki i Czechosłowacja.
TRIUMF KAPITALIZMU
Aż wreszcie runęła żelazna kurtyna i zdawało się, że również model funkcjonowania piłki nożnej został ujednolicony. Pozornie – tak. W praktyce jednak kilka dekad spóźnienia na start w kapitalistycznym wyścigu spowodowało, że zespoły z byłego bloku wschodniego pełnią zazwyczaj funkcję tła dla potężnych i przebogatych klubów, mających siedzibę w państwach zachodnich. Futbol przeszedł jednak w całości ogromną metamorfozę, stając się globalną rozrywką i dzięki pieniądzom z telewizji oraz sponsorów – maszynką do zarabiania pierdyliardów. Wprawdzie jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, na swoje nieszczęście, Fukuyama wieścił koniec historii, ta jednak dalej się rozpędza, ignorując prognozy intelektualisty. O tym, na jakim polu już niebawem może dojść do globalnych konfliktów, przetasowań w strukturze społecznej, mówi nam właśnie szklana futbolowa kula.
NOWE PODZIAŁY
Gdzie może przebiegać nowa linia podziału na świecie, gdzie toczy się rywalizacja o władzę? Co podpowiada nam piłkarski kompas? Rywalizacja futbolu w dwudziestym pierwszym wieku toczy się tylko pozornie na dwóch poziomach – reprezentacyjnym
i klubowym. Ten podział istnieje tak naprawdę od prawie półtora wieku, czyli od dnia rozegrania pierwszego w historii meczu reprezentacyjnego, między Anglią i Szkocją w 1872. Drużyny narodowe stanowią więc zbiór najlepszych profesjonalnych piłkarzy z każdego kraju i rozgrywają swoje mecze kilka, do kilkunastu razy w roku. Zazwyczaj takie mecze były dla kibiców prawdziwym świętem, wydarzeniem szczególnym
w gąszczu ligowych czy pucharowych rozgrywek klubowych. Kluby zaś stanowiły reprezentacje mniejszych wspólnot – jak wspomniałem we wcześniejszych akapitach: klasowych, cechowych, etnicznych, a najczęściej regionalnych. Obecnie w piłce ligowej doszło do nieprawdopodobnego wręcz rozwarstwienia. Istnieją miliony mniejszych, lub nieco większych, amatorskich, pół-amatorskich klubików rozsianych po całym świecie, w których entuzjaści rozgrywają swoje mecze ku radości niewielkiej, lecz oddanej i mało roszczeniowej grupy sympatyków. Z tych klubów wyrodziło się kilka tysięcy drużyn, które załapały się na piłkarską karuzelę finansową. Fruwają one sobie między najwyższymi krajowymi ligami, zyskują bardziej lub mniej fortunnych sponsorów lub dobroczyńców, na których łaskę są zdane. Wśród tych klubów pewien procent tworzą te, w których społeczność jest tak wielka, spuścizna historyczna tak mocna, że potrafi postawić się wątpliwej maści włodarzom, ewentualnie wyłuskać jakieś dotacje z samorządowego budżetu. Słowem – niczym sprawnie działający NGO’s – wziąć sprawy we własne ręce. To jednak mniejszość. Na najwyższym szczeblu tej drabinki znajdziemy kilkadziesiąt klubów-molochów, wyrodzonych z tych poprzednich, których (nie)szczęściem było zyskanie w przeszłości ogromnej rzeszy kibiców, globalnej popularności i gabloty wypchanej trofeami. Kluby te posiadały coś, czego nie przegapią łapczywe oczy korporacyjnych macherów – rząd kibicowskich dusz. Obecnie niemal wszystkie najpotężniejsze kluby na świecie znajdują się w rękach przeróżnych miliarderów i stanowią dla nich albo zabawkę, albo maszynkę do zarabiania. Zazwyczaj to pierwsze. Coraz więcej historycznych, utytułowanych drużyn trafia w ręce arabskich, rosyjskich, wschodnioazjatyckich multimilionerów, tracąc dramatycznie swój dawny rys tożsamościowy. Przeciętny kibic takiego Manchesteru City nie wywodzi się już ze ścisłego centrum miasta. Zwykły kibic Realu Madryt nie jest zaprzysięgłym madryckim rojalistą. Takich próżno znaleźć nawet na meczach. Ten typ kibica o określonej tożsamości nie jest właścicielom-multimilionerom do niczego potrzebny, liczą się przecież globalne zasięgi. Cechą charakterystyczną kibica nowej ery tych najważniejszych światowych klubów jest więc globalizm. Wyjątkiem w tym gronie jest być może FC Barcelona – wciąż pozornie zachowująca swój prokataloński i separatystyczny (lub choćby autonomiczny) sznyt oraz demokratyczną strukturę. Nie łudźmy się jednak, nawet klub zarządzany przez kibiców, ma swoich strategicznych sponsorów, uwikłany jest zbyt mocno w machinę finansową, aby móc określić się mianem całkowicie niezależnego. Nie ma wątpliwości, że fani największych klubów piłkarskich to obecnie fani globalnych korporacji. Utożsamiają się z ulubionym piłkarzem, trenerem, stylem gry, kolorem koszulek. Albo ulubionym logo na dresie. Gdzie więc pojawia się ten obiecany konflikt?
CO POWIE SZKLANA KULA?
Czujny obserwator sceny piłkarskiej już pewnie wie, co mam na myśli. Otóż od przynajmniej dwóch dekad można zaobserwować coraz mniej zimną wojnę o wpływy i dominację w futbolu. Popularność sportu nie chce spadać, kontrakty sponsorskie i telewizyjne są coraz większe, pazerni krezusi chcą wydoić z tej maszynki do robienia pieniędzy jak najwięcej. Piłkarze, niczym gladiatorzy, są eksploatowani do cna – bo ani panowie od klubów, ani ci od UEFA i FIFA wcale nie chcą ustąpić. Jeszcze w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wydawało się, że nie ma większej piłkarskiej świętości od meczów reprezentacji – być może odmienne zdanie mieli jedynie wyjątkowo przywiązani do swoich rozgrywek i barw klubowych kibice angielscy. Oczywiście dopóki wielkie korporacje nie wyrzuciły ich ze stadionów, zastępując bardziej elegancką i zamożną widownią. Jednak przez cały dwudziesty pierwszy wiek trwa ofensywa korporacji klubowych, które powoli spychają futbol reprezentacyjny do narożnika. Mając do dyspozycji zdecydowanie więcej paciorków w sejfie. Kluby piłkarskie ważniejsze i bogatsze od reprezentacji narodowych? A czy kogoś to dziwi w momencie, gdy największe globalne korporacje dysponują większym budżetem niż większość państw na świecie? I czy one nie ośmielą się, idąc trasą wyznaczoną przez bogate kluby piłkarskie, rzucić wyzwania państwom, stanowiąc dla nich bardziej atrakcyjną alternatywę?
PO WOJNIE: tożsamość lokalna/biznes kapitalizm
OBECNIE: fifa kontra kluby, globalizm: korporacje kontra państwa