Cieszmy się i radujmy! W powiecie cieszyńskim nastąpił epokowy przełom komunikacyjny. Koleje Śląskie wreszcie uruchomiły bezpośrednie połączenia kolejowe pomiędzy Cieszynem i Katowicami. W ten sposób odrabiane są na Śląsku Cieszyńskim co najmniej trzydziestoletnie zaniechania komunikacyjne i zapóźnienia cywilizacyjne. Chociaż nie jest to właściwie żadne odrabianie, bo nie da się odrobić straconego czasu, nieodbytych podróży oraz wynikłych z tego powodu problemów i konsekwencji. Nie da się tak łatwo puścić w niepamięć trzydziestoletniej zapaści, wyrwy nie da się niczym zasypać, jej skutki są nieodwracalne.
Cieszyniocy tkwili w czarnej komunikacyjnej dziurze przez trzydzieści lat. Od końca PRLu do dziś. To całe pokolenie. Pierwsze pokolenie tzw. wolnej Polski. Cała epoka. Jednym z efektów tej rozpaczliwie długotrwałej komunikacyjnej zapaści jest właśnie to, że młode pokolenie cieszynioków, które w tej czarnej dziurze wyrastało, kiedy w końcu wydostało się z niej na zewnątrz, to już postanowiło do niej nie wracać. Mit małej, cieszyńskiej ojczyzny, czarujący zwłaszcza w ostatniej dekadzie poprzedniego stulecia, dla młodych, którzy dojrzewali już w Unii Europejskiej, przy otwartych granicach przestał być atrakcyjny. Okazało się, że małą ojczyznę można sobie wybrać gdzieś na zachodzie Europy czy nawet gdzieś za oceanem. I pod względem komunikacyjnym nie musi to być czarna dziura, gdzie linie kolejowe zarastają zielskiem, a dworce popadają w ruinę. Chcąc nie chcąc mieszkamy i podróżujemy w zglobalizowanym świecie. Ten zglobalizowany świat mimo komunikacyjnych czarnych dziur bardzo się do nas przybliżył. Więc wio do świata!
Natchniony wiadomością o działającym połączeniu kolejowym Cieszyn – Katowice czyli dobrą nowiną o możliwości w miarę normalnego podróżowania do Katowic, a potem w głąb kraju, podreptałem w niemal w euforycznym nastroju na tzw. dworzec w Cieszynie. Chciałem zakupić bilet. Okazało się to jednak niemożliwe. Na tzw. dworcu w Cieszynie nie sprzedaje się biletów na przejazdy pociągiem. A dlaczego nie można tu kupić biletów na pociąg? – lekko poirytowany pytam się pani po drugiej stronie okienka. – Nie można, bo nie mamy umowy z PKP. – Nie macie, czyli kto właściwie nie ma ? – w odpowiedzi pani w okienku rzuciła skrótem jakiejś jednostki miejskiej, ZGK zdaje się. Aha, czyli gospodarzem jest tu Urząd Miejski, który jest co najwyżej organizatorem komunikacji miejskiej, a nie międzymiastowej komunikacji kolejowej. – No ale co to za dworzec bez kas biletowych? – pytam retorycznie na zakończenie rozmówki. – To nie jest dworzec – wyjaśnia mi starsza pani z okienka – tylko węzeł przesiadkowy. No tak! To przecież nie to samo. Czyli jeszcze nie jest normalnie. Biletowe automaty Kolei Śląskich też nie działały. W pociągu „Olza” wyjeżdżającym z Cieszyna do Katowic o godzinie 16:00 można było jednak kupić bilet u konduktora. Bilet okazał się niedrogi, kosztował – i to bez ulg – tylko 14 złotych. Pociąg Olza, który zaczął kursować 11 grudnia, pokonuje dystans Cieszyn – Katowice za półtora godziny, mimo, że na odcinku Cieszyn – Czechowice-Dziedzice zatrzymuje się poczciwie na wszystkich stacjach, co na pewno zostało przyjęte z ulgą i zadowoleniem nie tylko przez mieszkańców miejscowości położonych wzdłuż tej linii. No ale w następnych dniach „Olza” już nabierała spóźnienia i podobno raz czy drugi przyjechała do Katowic dziesięć minut po czasie, co jest wymiarem jeszcze znośnym, a w polskich warunkach normalnym i powszechnym. Ale czymże jest takie niewielkie spóźnienie wobec trzydziestoletniego zapóźnienia cywilizacyjnego?
Przełom związany z uruchomieniem kolejowego połączenia Cieszyn-Katowice i jego postępowy charakter łączą się także z przełamaniem dominacji autokarowej firmy przewozowej „BusBrothers”. Niezmotoryzowani cieszyniocy już nie są skazani na tę nieprzyjemną marszrutkę, która pod względem transportu publicznego upodabnia nasz region do jakiejś postsowieckiej obłasti, gdzie marszrutki od lat 90 poprzedniego stulecia są na porządku dziennym i łączą się z rozwojem tamtejszego przaśnego kapitalizmu, limitowanego przez postsowieckie władze. Z Katowic wracałem więc w nieprzyjemnym ścisku busbraderem. Miałem na szczęście miejsce siedzące, lecz siedziałem z torbą na kolanach, bo busbrader ma mały bagażnik. Przede mną zajęli miejsca jacyś dwaj gastarbeiterzy ukraińscy, co jeszcze wzmagało wrażenie postsowieckiej marszrutkowości. Przed nimi zaś, tuż za stanowiskiem kierowcy, usadowiły się dwie młode damy, które do busbradera na żałosnym przystanku przy Placu Andrzeja w Katowicach doprowadził wolontariusz szczytu klimatycznego COP24. Bo w Katowicach właśnie mijał półmetek światowej konferencji klimatycznej, która żmudnie obradowała nad tym, jak ograniczyć globalny wzrost temperatury do maksymalnie 2 stopni C., co można osiągnąć redukując emisję gazów cieplarnianych, głównie dwutlenku węgla. Polska produkuje ogromne ilości dwutlenku węgla. Sama elektrownia Bełchatów emituje więcej CO2 niż pochłaniają wszystkie polskie lasy. Polska, jak wiadomo, ma najbardziej trujące powietrze w Europie, a strefa od Krakowa do Rybnika, gdzie podróżuje się kopcącymi busami i kominy w miastach dymią czarnymi dymami, ma najgorsze powietrze w Polsce. Taka gmina, taki klimat. Na Śląsku jest też najwięcej kopalń, gdzie wydobywa się trucicielski węgiel i najwięcej górników, którzy są najbardziej terrorystyczną grupą zawodową w Polsce, ale to jednak nie w związku z nią premier Morawiecki w pierwszej połowie grudnia wprowadził na terenie Śląska antyterrorystyczny pierwszy stopień alarmowy, tylko prewencyjnie przeciwko radykalnym ekologom.
I właśnie w takich warunkach ramowych w niedzielne popołudnie jechałem busbraderem z Katowic do Cieszyna, a na miejscu tuż za kierowcą siedziała trochę przestraszona czarnoskóra piękność, która, wyobraźcie sobie, jechała do Żor, gdzie – jak podsłuchałem – jako uczestniczka światowego szczytu klimatycznego była zakwaterowana w jakimś prywatnym pensjonacie. Rozumiem, że ponad dwudziestu tysięcy gości klimatycznego szczytu jego gospodarze nie byli w stanie zakwaterować w co najmniej trzygwiazdkowych katowickich hotelach, ale poczułem coś w rodzaju wstydu, że piękna delegatka z Nigerii – bo podsłuchałem, że pani przyjechała z Nigerii – musi się telepać dwa razy dziennie busbraderem do Żor, gdzie w dodatku nie wiadomo w jakich warunkach przyszło jej nocować. Piękna uczestniczka konferencji klimatycznej z Nigerii jak nic mogła sobie pomyśleć, że szarobury, zimny Śląsk to jakieś koszmarnie zacofane zadupie w niedorozwiniętym cywilizacyjnie kraju jest, gdzie gości częstuje się węglem, wieprzowiną, kwaśnym bigosem i nie ma jarskiego menu dla zwolenników wegetarianizmu. To tam, gdzie podróżuje się przez postindustrialny, zadymiony krajobraz kopcącymi busami, zamiast drzew rosną bilbordy, a z czystych produktów najchętniej serwuje się czystą żubrówkę. Ale nawet jak się człowiek napije czystej wódki, to i tak musi oddychać najbardziej zanieczyszczonym powietrzem w Europie. No wstyd na całej linii! Jednak zapamiętajmy to sobie: bezpośrednie połączenie kolejowe Cieszyn – Katowice uruchomiono gdy w Katowicach trwał szczyt klimatyczny COP24. Koleje Śląskie na pewno tego celowo nie planowały, po prostu w końcu wyremontowano trakcję na odcinku Cieszyn – Zebrzydowice i od 9 grudnia wszedł w życie nowy rozkład jazdy. Przypadkowa koincydencja nabrała jednak wymiaru symbolicznego. Przełom w komunikacji lokalnej ma pozytywny sens globalny.
Uruchomienie regularnej, bezpośredniej linii kolejowej Cieszyn – Katowice to nie tylko przełom. To jakby rzucone wreszcie Cieszynowi koło ratunkowe. Choć może lepsza byłaby tu metafora trampoliny. Cieszyn potrzebuje odbić się od dna i wybić się na cywilizacyjny skok. Ale czy w 2019 roku w mieście z odnowioną miejską radą, ewangelicką burmistrzynią i sporą, choć nadal rozproszoną grupą ludzi dobrej woli można będzie wreszcie odbić się do skoku we właściwym kierunku, czyli w stronę nowoczesnej, klimatycznie sprawiedliwej i przyjaznej człowiekowi cywilizacji? Czy czarne dymy nadal będą dymić pomiędzy wieżami miejscowych kościołów i wieżą ratusza i zaczadzać cieszyńskie głowy, drzewa i mury? W grudniu wiele razy otwierałem okna, aby przewietrzyć mieszkanie, ale zaraz musiałem je zamknąć ze względu na smog, który zalegał w starym śródmieściu Cieszyna, gdzie mieszkam. Od 20 lat nie używam węgla do ogrzewania mojego mieszkania, ale co z tego, skoro niemal wszyscy dookoła ogrzewają się spalając węgiel w swoich piecach. PGNiG oferuje jakieś zniżki dla tych, którzy chcieliby zmienić piece węglowe na piece gazowe, ale nie daje żadnych ulg tym, którzy heroicznie ogrzewali paliwem gazowym swoje mieszkania przez ostatnich dwadzieścia lat. To właśnie takim mieszkańcom, którzy mniej zatruwają powietrze w mieście, władze miejskie powinny dawać jakieś ulgi, np. zmniejszyć im ciężar podatków. Czy takie sprawiedliwsze, bardziej zniuansowane zachęty proekologiczne przychodzą miejskim urzędnikom do głowy? Czy w Cieszynie można by na przykład wprowadzić strefę parku kulturowego, rewitalizacyjny reżim, którym objęto by, zabytkową część miasta od Kościoła Jezusowego po wzgórze zamkowe z romańską rotundą, piastowską wieżą, habsburskim Pałacem Myśliwskim, Zamkiem Cieszyn i Browarem? Takie rozwiązania można było wprowadzić w innych starych miastach w Polsce, to dlaczego nie można ich zastosować także w Cieszynie? Czy stary, chlubiący się wyjątkową europejską kulturą Cieszyn, musi być tak zaśmiecony? Czy lasek miejski jest rzeczywiście nadal rezerwatem cieszynianki, skoro przez jego obrzeża przejeżdżają tiry? Czy w zabytkowym śródmieściu godzi się na przykład organizować samochodowy rajd „Barbórki”? Itd., itp.
Na razie takie pytania można w Cieszynie stawiać codziennie, bez końca, na każdym kroku. Jak dotąd przypominało to rzucanie grochem o ścianę. Ale teraz odnotowaliśmy wreszcie dobrą cywilizacyjną zmianę. Ruszyły pociągi z Cieszyna do Katowic. A nawet z powrotem. Śląsk musi się zmienić i Cieszyn musi się zmienić. Na lepsze! Musi się zmienić śląskie i cieszyńskie myślenie i działanie. Na bardziej rozumne i przyjazne człowiekowi! Tymczasem słychać jeszcze echo żałobnych syren po śmierci górników, którzy zginęli w kopalni w Stonawie, o krok od nas. Ta katastrofa to jeszcze jeden ponury argument na rzecz zamknięcia kopalń. Węgiel jest zabójczy. Cywilizacja oparta na wydobyciu i eksploatacji paliw kopalnych jest nieludzka. Jeżeli ktoś jeszcze o tym nie wiedział, mógł to sobie uświadomić nawet czekając na busbradera na Placu Andrzeja w Katowicach podczas gdy w Spodku obradowała konferencja klimatyczna, a jeszcze bardziej dobitnie kilka dni później, po stonawskiej katastrofie. Ściana, o którą rzucamy grochem, jest bowiem głównie węglowa. I wisi w powietrzu, którym na Śląsku oddychamy. Oby w 2019 roku w tym rzucaniu grochem o ścianę nastąpił wreszcie przełom.
Florianus