Kukatkiem u sąsiadów. Wyglądanie złotego prosiaka

0
1252
rys. arch. Spot
- reklama -

Kukatkiem czyli ukradkiem, czyli przez wizjer chciałabym Państwu pokazać miejsce, w którym żyję od trzech lat chociaż to nie tylko Czeski Cieszyn będzie bohaterem naszych spotkań na łamach Tramwaju Cieszyńskiego. Trzy lata to na tyle krótki okres czasu, że można wciąż odkrywać i pozostawać, być może, mniej krytyczną ale wciąż entuzjastyczną obywatelką, ale już na tyle długi, że pewne zwyczaje, mechanizmy funkcjonowania miasta (bo każde miasto przecież takie ma) i zachowania nie są mi już obce a wspólnota – znajomi, przyjaciele, ludzie, którymi się otaczam do czegoś zobowiązuje. 

Grudzień to czas adwentu, czas oczekiwania na Boże Narodzenie (Vánoce ), na odpoczynek, na czas spędzany z rodziną. Wiadomo, że jak Polska długa i szeroka, jak Czechy rozległe, tyle sposobów obchodzenia świąt Bożego Narodzenia. Naturalnie tradycja jest jedna, ale kolorytów i indywidualnych zwyczajów wiele. Wszystko zależy od regionu, pochodzenia, rodzinnej tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Adwent w miastach rozpoczyna się zapaleniem lampek na choince (vánoční stromek) postawionej na rynku. Ruszają świąteczne jarmarki. Moi czescy znajomi chętnie przed świętami odwiedzają jarmarki w Polsce, za destynację obierając głównie Kraków ale również Wrocław. Ruszają również przygotowania do świąt w kuchni. W Czechach piecze się oczywiście pierniki na choinkę oraz szereg drobnych ciasteczek (vánoční cukroví). Gospodynie domowe prześcigają się w ilości i rodzajach słodkości. Najpopularniejsze są chrupiące rogaliki z wanilią, ciasteczka w świątecznych kształtach gwiazdek, choinek, serc z kruchego ciasta i tzw. gniazda os (vosí hnízda), które mi osobiście kolorem i kształtem przypominają zupełnie coś innego ale zrzucam to na karb mojej wybujałej fantazji. Wyrabia się również przeróżne kuleczki z mas czekoladowych, kakaowych, orzechowych, których się nie piecze a ozdabia migdałami i wiórkami kokosowymi. Kilka lat temu, mieszkając na Morawach, miałam okazję przygotować kolację wigilijną dla mojej nowej czeskiej rodziny. Mając do wyboru kuchnię elektryczną i tradycyjny piec, wybrałam ten drugi przy okazji ucząc się podkładać ogień i dbać o to, żeby nie wygasło w piecu. Smak potraw gotowanych na piecu zaskoczył nawet mnie swoim aromatem. Mojemu Teściowi bardzo do gustu przypadł barszcz z uszkami. Czesi barszcz znają, ale raczej ten ukraiński, zabielany śmietaną, podawany z ziemniakami. Teściowa chwaliła rybę, którą przygotowałam tak, jak mnie nauczyła babcia i mama – był to karp po grecku. Mąż mój, wielki miłośnik słodkości, cały wieczór czekał na kutię. Pochodzę z Dolnego Śląska, gdzie moi pradziadkowie dostali się po wojnie ze wschodu.
Kutia była u nas obowiązkową potrawą wigilijną. Mój pradziadek, co pamiętam przez mgłę, a może w ogóle nie pamiętam, tylko w głowie zrodził się taki fantastyczny obraz po opowieściach mojej babci, brał łyżkę i rzucał kutią o sufit. Jeśli konsystencja kutii była odpowiednia i potrawa została na suficie, zwiastowało to dobrobyt i zapewne bielenie sufitu w nadchodzącym roku. Takich zwyczajów było i jest wiele. Co ciekawe, Czesi właśnie Wigilię wybierają za dzień, w którym znaki na ziemi i na niebie zwiastują dobre lub złe wieści na przyszłość. Wróżą sobie i bliskim lejąc ołów i wyczytując z kształtów na wodzie, co ich spotka, panienki rzucają za siebie pantofle, kroją jabłka i oceniają kształt przekroju i gniazda, puszczają na wodzie łupinki orzechów ze świeczkami. Zwyczaje, które u nas obecne są na andrzejkach czy ludowych weselach, u Czechów praktykowało się na Wigilię (Štědrý večer). No właśnie, szczodry wieczór, czyli wieczór pełen dobroci i miłości. Czesi, nie inaczej jak Polacy, dawniej w gospodarstwach w wigilijny wieczór nie zapominali o zwierzętach, karmiąc je resztkami ze stołu wigilijnego. Pod drzewa i wokół studni rozrzucano ości ryb w  ten sposób symbolicznie nawożąc ziemię i zapewniając sobie urodzaj w nadchodzącym roku. Do stołu zasiadano z pierwszą gwiazdką dbając szczególnie o odpowiednie nakrycie stołu. Na stole znajdowało się zawsze dodatkowe nakrycie, zdarzały się i dwa, jeśli wyszła nieparzysta ilość nakryć. Nieparzysta liczba zwiastowała nieszczęście i śmierć. Żeby uchronić rodzinę przed złym, zapewnić jej dobrobyt i szczęście, uchronić dom przed kradzieżą obwiązywało się stół sznurem lub łańcuchem. Jedni pod obrus kładą siano a inni pieniądze. Zapytałam swoich przyjaciół z Czeskiego Cieszyna, jak oni obchodzą święta i co jedzą w wieczór wigilijny. Przed wieczerzą jedni się modlą, inni dumając podsumowują rok, wspominają zmarłych i tych, którzy nie mogą z nimi zasiąść do stołu. Niektórzy dzielą się opłatkiem polanym miodem i składają sobie życzenia. Na stół jako pierwsza wjeżdża zupa rybna, tu w Cieszynie częściej zupa z grochu lub soczewicy. Groch symbolizuje jedność w rodzinie, soczewica siłę i pieniądz. Później podawana jest ryba, najczęściej nieśmiertelny w naszej tradycji karp z sałatką ziemniaczaną (bramborový salát), która jest odpowiednikiem naszej sałatki jarzynowej, a w której jednak znajdziemy jednak przewagę ziemniaka. U nas w domu mawiano, że jaka Wigilia, taki cały rok. W ten sposób oczywiście zmuszając dzieci do bycia grzecznym i do nieplątania się w kuchni, bo wiadomo, że pod choinką można było, w zależności od zachowania, znaleźć rózgę albo prezenty. Pod choinkę prezenty (dárky) przynosi nam św. Mikołaj albo Gwiazdor, a w Czechach mały Jezus (Ježíšek ). Zanim się jednak usiadło do suto zastawionego stołu należało pościć przez cały dzień unikając przede wszystkim jedzenia mięsa. W Czechach, kto postu dotrzyma, ma szansę zobaczyć złote prosię (zlaté prasátko). Przesąd ten sięga średniowiecza. Dawniej w tej obietnicy czy przesądzie pojawiały się inne zwierzęta: kogut, baranek, cielę ale zawsze w kolorze złota. Złoto symbolizowało początek odejścia zimy a prosię oczywiście dobrobyt. Jest taka fantastyczna reklama kofoli, bardzo popularna w Czechach i na Słowacji, w której widzimy małą dziewczynkę, która idzie z tatą do lasu wyciąć choinkę (przy okazji rzecz zabroniona zarówno w Polsce, jak i w Czechach). Tato tłumaczy córce, że zobaczy złote prosię, ale musi przestrzegać postu. Rezolutna mała stojąca nad ojcem, który męczy się piłując pień drzewka stwierdza: Nene, já nemusím, já už ho vidím! ( Nie, nie, ja nie muszę, ja go już widzę!). Reklamę zamyka scena ucieczki przed zadomowionym w lesie dzikiem.

Magdalena Żuraw Peč

- reklama -