Grozy wojny

0
3375
Dowódca Milicji Polskiej Księstwa Cieszyńskiego por. Jerzy Szczurek w czasie przeglądu milicji i ślubowania wierności Radzie Narodowej. Cieszyn, 24 listopada 1918 r.
- reklama -

Wojna czechosłowacko-polska choć krótka, bo zaledwie 8-dniowa, była krwawa. I jak każda wojna przyniosła także ludności cywilnej brutalność, przestępstwa i zbrodnie wojenne. Ginęli nie tylko żołnierze obu stron, ale także polscy cywile.

Walki toczono w środku śnieżnej zimy 23-30 stycznia 1919 r., przy temperaturze spadającej nawet do -20 °C. Wojsko nie mogło więc biwakować w polu. W mniejszych miejscowościach większe budynki np. gospody mogły pomieścić tylko część stacjonujących żołnierzy, reszta zakwaterowywana była w prywatnych domach. Według relacji polskich świadków, żołnierze czescy wielokrotnie zachowywali się brutalnie, bijąc mieszkańców, w tym nawet osoby starsze np. 60-letniego ks. Michejdę. Dokonywano rewizji, niszcząc wyposażenie domów, a próby protestu, czy nawet ucieczki mężczyzn, kończyły się ciężkim pobiciem lub nawet śmiercią np. w Pogwizdowie 27 stycznia, lub w Puńcowie 29 stycznia 1919 r. W czasie samych walk zdarzało się, że zdezorientowani żołnierze czescy otwierali ogień do domów,
z których (jak im się wydawało) do nich strzelano. Ginęli i byli ranieni niewinni cywile, w tym kobiety i dzieci np. w Bystrzycy 24 stycznia, czy w Łączce 28 stycznia 1919 r.

Bez litości…
Do największej zbrodni w czasie tej wojny doszło w Stonawie. 26 stycznia w czasie walk o tę wieś zginęło 21 polskich obrońców, z których prawdopodobnie 7 zostało zamordowanych jako ranni lub poddający się do niewoli. Dobicie rannego lub zastrzelenie bezbronnego poddającego się umundurowanego żołnierza regularnej armii przeciwnej, już 100-lat temu było zbrodnią wojenną.
Jednak w odpieraniu czeskiego ataku, oprócz regularnych żołnierzy polskich, wzięli także liczny udział polscy milicjanci i ochotnicy cywilni, którzy wsparli polskich żołnierzy i bronili swoich domów.
Członkowie Milicji Polskiej Śląska Cieszyńskiego, choć w większości nieumundurowani, posiadali oznaczenie przynależności do zorganizowanych oddziałów. Na ramieniu nosili biało-czerwone opaski, mieli także legitymacje i jawnie nosili broń, a poszczególnymi oddziałami milicji dowodzili oficerowie wojska polskiego oddelegowani z pułku cieszyńskiego (komendantem był por. Jerzy Szczurek). Formacja ta spełniała więc warunki Konwencji Haskiej z 1907 r. (Aneks do Konwencji. Regulamin dotyczący praw i zwyczajów wojny lądowej). Dokument ten, tak zorganizowanych milicjantów biorących udział w walce zrównywał z prawami regularnych żołnierzy. Oznaczało to m.in. prawa kombatanckie, obowiązek humanitarnego traktowania po wzięciu do niewoli itp.
Trzeba jednak zwrócić uwagę, że z archiwalnych zdjęć z przeglądu milicji i uroczystej przysięgi w Cieszynie 24 listopada 1918 r. można wnioskować, że wielu milicjantów nie nosiło biało-czerwonych opasek. Jeśli zapomnieli o nich na przygotowywany wcześniej przegląd, to zapewne w czasie czeskiego ataku, pośpiesznego zbierania oddziałów, pobierania broni, wielu nie wzięło opasek i legitymacji. Na początku wojny (23-26 stycznia 1919r.) w walkach w pierwszej linii, udział wzięło prawdopodobnie ok 1000-1200 milicjantów z Zagłębia Karwińskiego i Frysztatu oraz
z Trzyńca i jego okolic. Pytaniem otwartym pozostaje czy ich przeciwnicy, przede wszystkim szeregowi żołnierze czechosłowaccy wiedzieli o zapisach Konwencji Haskiej z 1907 r. ?

„Szaleńcy”
Do walki spontanicznie włączyli się także nieumundurowani cywile, którzy nie byli członkami milicji. Wśród nich znaleźli się także uczniowie gimnazjum, którym ktoś kompletnie pozbawiony wyobraźni rozdał broń. Wielu z tych ochotników nawet nie potrafiło dobrze się posługiwać bronią i nie znało elementarnych zasad taktyki walki. Co więcej z relacji świadków wiemy, że niektórym przysłano z Cieszyna zdobyczne (z I wojny światowej) rosyjskie karabiny (Mosiny wz. 1891?), do których nikt nie miał amunicji. Obrońcy Przełęczy Jabłonkowskiej poszli w bój często tylko z 5 nabojami. Tych cywili już nawet formalnie na polu walki nie chroniły żadne konwencje. Zarówno armie wszystkich stron I wojny światowej, jak i w czasie konfliktów granicznych, armie z lat 1918-1920 (w tym wojsko polskie), postępowały bardzo podobnie – brutalnie i bez litości wobec nieumundurowanych cywili złapanych z bronią w ręku. Traktowały ich jako partyzantów, czy wręcz bandytów i na miejscu, najczęściej nawet bez prowizorycznego choćby sądu polowego „karały” śmiercią. Nie inaczej było w czasie tej krótkiej wojny.
Nie tylko relacje polskich świadków mówią o natychmiastowych egzekucjach nieumundurowanych obrońców Śląska Cieszyńskiego złapanych z bronią
w ręku. Por. Ladislav Preininger, dowódca 1 kompanii I batalionu 21 pułku strzelców czechosłowackiej legii francuskiej w swoich wspomnieniach opisał dramatyczny przebieg tych starć. Pisze m.in. o walkach o Karwinę 24 stycznia 1919 r. Kiedy w nocy z 23 na 24 stycznia z miasta wycofało się wojsko polskie (batalion pułku cieszyńskiego dowodzony przez mjr Kazimierza Topolińskiego), to część żołnierzy pochodzących z Karwiny
i okolic, nie wykonało tego rozkazu. Razem z milicjantami i cywilnymi ochotnikami postanowili bronić swoich domów. Rano 24 stycznia wojska czeskie szybko rozbiły takie grupy „szaleńców” – jak ich opisuje por Preininger. Niektórych wzięto do niewoli (zapewne umundurowanych żołnierzy), jednak złapanych w czasie walk „obywateli” (zapewne nieumundurowanych cywili) ukarano na miejscu – śmiercią. Następnie oddziały czeskie już marszem nieubezpieczonym z karabinami na ramieniu wkroczyły na ulice, wydawało się, że zdobytego miasta. Nagle z mijanych domków górniczych otwarto do nich ogień. Zaczęła się krótka, ale brutalna pacyfikacja miasta. Złapani z bronią w ręku cywile, byli bez litości rozstrzeliwani lub wieszani. W walkach mieli brać udział także 13-14 letni chłopcy, a wg polskich relacji wystarczyło tylko podejrzenie, że ktoś strzelał, czy był w miejscu skąd strzelano. Dowódca oddziałów czeskich mjr Ludvík Vlasák wydał rozkaz nakazujący cywilom na zajętych terenach oddanie broni pod groźbą rozstrzelania. Tak więc śmierć miała grozić już za samo posiadanie broni. Rozkaz kończy się uzasadnieniem, że ludność miejscowa zachowuje się jak „franc-tirreur” (partyzanci). Z polskich relacji wynika, że kiedy już opadły emocje bezpośredniej walki, to jednak czescy żołnierze najczęściej nie wykonywali tych wyroków, a złapani z bronią polscy cywile, byli „tylko” bici, okradani z pieniędzy i zegarków i odsyłani do więzienia.

- reklama -

Łamiąc konwencje międzynarodowe
O przypadkach egzekucji polskich cywilów i milicjantów dowiadujemy się nie tylko ze wspomnień innych czeskich żołnierzy i oficerów. Sytuacja musiała być naprawdę dramatyczna, ponieważ Jan Prokeś (późniejszy burmistrz Ostrawy), jeden z czeskich komisarzy rządowych, którzy przyjechali razem z wojskiem, zszokowany brutalnością czeskich żołnierzy próbował interweniować u głównodowodzącego ppłk Josefa Śnejdaka. Otrzymał odpowiedź, że zgodnie z „prawem wojny” nieumundurowani cywile biorący udział w walce z bronią w ręku, traktowani są jak bandyci. Jednak to co sam zobaczył
i co usłyszał w relacjach mieszkańców Zagłebia, spowodowało, że Jan Prokeś nie pozostawił tej sprawy. Nagłośnił i potępił na łamach czeskiej prasy zachowanie żołnierzy czeskich i sprawa „oparła się” o czeski parlament, przed którym musiał się tłumaczyć minister obrony narodowej Václav Klofáč. Z drugiej strony z polskich relacji wiemy, że wśród wziętych do czeskiej niewoli znalazło się wielu milicjantów, a niektórym z nich, rannym w czasie walki Czesi próbowali udzielić pomocy odwożąc ich do szpitala.
O kolejnym przypadku brutalnego traktowania milicjantów, mimo że zgodnie z ww. Konwencją Haską podlegali podobnej ochronie jak regularni żołnierze, dowiadujemy się także z relacji por. Jaromira Holećka, oficera
35 pułku strzelców czechosłowackiej legii włoskiej. Kiedy razem z żołnierzami I batalionu przybył jako posiłki do Czadcy (prawdopodobnie 27 stycznia), od oficerów komendy dworca dowiedział się, jak potraktowano wziętego do niewoli polskiego milicjanta Franciszka Rykalskiego. O tym, że nie był to cywil, ale właśnie milicjant Czesi wiedzieli, ponieważ określili go jako „polovojaka-polocyvila” (półżołnierza-półcywila), co najprawdopodobniej oznacza, że miał na sobie jakiś element umundurowania (np. tylko bluzę mundurową pod płaszczem) lub biało-czerwoną opaskę. Zapewne zdążył także okazać legitymację potwierdzającą, że jest członkiem Milicji Polskiej. Niestety, kiedy prowadzono go na przesłuchanie do komendy dworca, zgromadzeni wokół budynku żołnierze czescy, gdy dowiedzieli się, że jeniec brał udział w walkach wyrwali go eskorcie
i samowolnie powiesili. Okrutną śmierć bohaterskiego milicjanta Fryanciszka Rykalskiego potwierdzają także polskie źródła, a wg. niektórych w czasie egzekucji sznur miał się zerwać, ale powieszono po raz drugi. Jak wiele było takich przypadków, gdy oznaczony biało-czerwoną opaską, posiadający dokument przynależności do Milicji Polskiej Księstwa Cieszyńskiego został wbrew uznawanym „prawom wojny” zabity po wzięciu do niewoli? Zapewne wśród co najmniej kilkunastu nieumundurowanych obrońców Śląska Cieszyńskiego wziętych do niewoli i następnie zabitych, przypadek milicjanta Rykalskiego nie był odosobniony.
Żołnierze 21 ps czechosłowackiej legii francuskiej, choć w walce najskuteczniejsi, byli także najbardziej niezdyscyplinowani i najbrutalniejsi. To oni pacyfikowali Karwinę 24 stycznia, zamordowali 7 polskich żołnierzy rannych i poddających się w Stonawie. To oni zabijali milicjantów i cywili w Olbrachcicach. Oni także okradali mieszkania w Cieszynie, a nawet rzeczy osobiste płk Franciszka Latinika, których ten nie zdążył zabrać w czasie chaotycznego odwrotu z Cieszyna (w nocy z 26 na 27 stycznia). Nawet 26 lutego 1919 r. kiedy ewakuowali się z Cieszyna do Ostrawy, to strzelali z okien pociągu w kierunku kobiety, która stała przy torach i przeklinała ich na drogę.