Miłość w korporacji część 8

0
978
- reklama -

My, wydrążeni ludzie 
My, chochołowi ludzie 
Razem się kołyszemy
Głowy napełnia nam słoma
Nie znaczy nic nasza mowa
Kiedy do siebie szepczemy
Głos nasz jak suchej trawy
Przez którą wiatr dmie 
Jak chrobot szczurzej łapy 
Na rozbitym szkle
W suchej naszej piwnicy
Kształty bez formy, cienie bez barwy
Siła odjęta, gesty bez ruchu.
A którzy przekroczyli tamten próg
I oczy mając weszli w drugie królestwo śmierci
Nie wspomną naszych biednych i gwałtownych dusz
Wspomną, jeżeli wspomną,
Wydrążonych ludzi 
Chochołowych ludzi.
Thomas Stearn Elliot „Wydrążeni Ludzie”

W poprzednim odcinku stała się rzecz karygodna. Otóż korporacyjny psycholog zachował się wysoce nieprofesjonalnie wobec Janusza, poprzez wypowiedzi typu: „proszę się nad sobą nie użalać”, „mdli mnie”, czy też „Pański rzekomy problem nie ma nic wspólnego z Pana dzieciństwem”. Szczególnie ostatnia wypowiedź jawi się jako kontrowersyjna, wręcz skandaliczna. Powszechnie wiadomo jest przecież, że dzieciństwo ma ogromny wpływ na życie, podobnie jak geny, grupa rówieśnicza i seriale typu: „M jak miłość” lub „Niewolnica Isaura”.

W związku z tym skierowałem psychologa na konsultacje zwane superwizją, podejrzewając, że ów psycholog sam z jakichś bliżej nieznanych powodów (zapewne związanych z dzieciństwem) znajduje się w tzw. kryzysie, cierpi na coś w rodzaju załamania i jak to często bywa, otrzymane wykształcenie nie pozwala mu tego dostrzec i sobie z tym problemem poradzić. Prawdaż to jest pozatymż, że do dostrzeżenia własnych problemów potrzebujemy innych ludzi, bo sam człek nie jest w stanie wyciągnąć własnego mózgu z czaszki i skierować go na samego siebie, celem dokonania autorefleksji.

Przyznam się też, że pojawiają się głosy namawiające, żeby Janusz „przyspieszył” w osiąganiu ostatecznego celu. Prosicie Państwo o jego większe zdecydowanie, o to, żeby był mniej „dupowaty”, żeby wykonał w końcu jakiś zdecydowany ruch – wobec Grażyny, Leny lub nawet Meredith, żeby jego przeżywanie było bardziej związane z uczuciami wyższymi a nie pożądaniem, żebym go dokładniej opisał, żeby postacie kobiet były bardziej skomplikowane a nie skrajne i archetypiczne, żeby Grażyna zauważyła jego wizualną przemianę, żeby Lena zauważyła jego wizualną przemianę, żeby Meredith zauważyła jego wizualną przemianę, oraz że Lena zasługuje na szczęście w miłości lub Grażyna zasługuje na szczęście w miłości , nawet Meredith zasługuje na szczęście w miłości, że nie ma w Cieszynie tak eleganckich kobiet jak Lena oraz pojawiają się głosy, no dobra, tylko jeden głos, żebym żadnych z tych powyższych uwag nie brał pod uwagę.

- reklama -

Wyczuwam w tym wszystkim narastające pragnienia skomplikowania historii zawartej w moim opowiadaniu. Już nie wystarczy absurd i groteska opisywanych sytuacji. Nie wystarczy poczucie humoru. Nie wystarczy pewna lekkość i frywolność. Ta opowieść – jak widać – nie powinna być tylko i wyłącznie zabawna i edukacyjna. Zrozumiałem, że opowieść powinna poruszać nie tylko umysły ale i serca i/lub inne narządy współodpowiedzialne za gospodarkę emocjonalno-uczuciową.

Lecz żeby tak się stało, potrzeba nam pogłębić charaktery i osobowości postaci, co niechybnie doprowadzi do dalszych komplikacji, rozterek, wewnętrznych konfliktów, łez i spełnienia przeplatanego z niespełnieniem, czyli reasumując: pojawi się dramat. Proszę bardzo.

Lena

Sen Janusza.

Janusz obudził się w swoim śnie w nieznanym bliżej pokoju hotelowym. Był przywiązany kajdankami do ramy łóżka i gdyby nie string obejmujący go w pasie wzdłuż i wszerz, byłby całkowicie nagi i bezbronny. Pokój był wyścielony różowym atłasem a światłość stawała się poprzez czerwone abażury, lamp w stylu skandynawskim, z sieci, o której przez podejrzenie o product placement nie zamierzam wspominać. We śnie dominowała atmosfera wyczekiwania na coś, co miało się wkrótce wydarzyć i, gdy spoza drzwi doszły odgłosy kroków, Janusz pomyślał, że nadchodzi spełnienie lecz zamiast spełnienia pojawiła się Grażyna z groźną miną na twarzy i szczypcami dentystycznymi w rękach i wszystek namiętność odeszła, pozostawiając atmosferę z kultowego jakże filmu „Maratończyk”.

Grażyna z nieukrywana satysfakcją podeszła do Janusza i syknęła zjadliwie: „ja Ci dam kolejne chędożenie” i zbliżywszy się do Januszowej głowy zawrzeszczała:

– Kontrola!!! – 

Kontrola.

Dzień w Korporacji rozpoczął się pod znakiem poruszenia trwającą kontrolą oraz komentarzy dotyczących pojawienia się nowego dostawcy lanczboksów. Niejaki Patryk – niskotestosteronowy i pozbawiony owłosienia cherubin o kobiecych kształtach – szybko zjednał sobie sympatię kobiecej części Ołpenspejsu, wysokim poziomem wrażliwości, empatii oraz zrozumienia dla spraw mody i rozterek uczuciowo – estetycznych. Plotkowano również na temat wizualnej przemiany Janusza w kogoś w rodzaju NieJanusza. Daleko mu było jeszcze do oczekiwanego przez część populacji wzorca metroseksualnego lecz łazienkowy lifting, który sobie sam zafundował, pozostał zauważony i zdobywał powolne uznanie i co ważniejsze intrygował obie – zaludniające Korporacje – płcie.

Tymczasem Janusz pochłonięty był kontrolą. Donosił do Biura Zarządu całe rzesze dokumentów o różnym poziomie ważności i kładł je na dębowym stole Meredith, która była na ten czas nieobecna.

Jej miejsce pracy, lecz nie funkcje, zajmowała Lena. Dokumenty donoszone przez Janusza układała w przestrzennie zaplanowane konstrukcje geometryczne, widoczne tylko dla niej. Po czym brała niektóre dokumenty i tłumaczyła Januszowi cierpliwie, dlaczego jest takie ważne, żeby były właściwie opisane, podpisane i poświadczone, ponumerowane i co wydawało się najważniejsze, dostępne pod warunkiem odpowiedniej archiwizacji.

– Z tym ostatnim jest problem – zasmuciła się i wspomniała o nieporządku, który zastała w kanciapie, o losowo rozrzuconych segregatorach, zawierających przecież dokumenty pełne danych i informacji, nawet jeżeli nieistotnych, to zasługujących na szacunek i odpowiednie traktowanie.

– Ktoś to kiedyś podpisał – powiedziała otwierając pierwszy z brzegu segregator – ktoś dał temu kawałkowi papieru nieśmiertelność, uczynił z niego ważny dokument, powołał do istnienia i bycia częścią biurokratycznej machiny a czymże jest biurokracja jak nie najwyższą i najbardziej zracjonalizowaną formą władzy.

Janusz słuchał z zaciekawieniem jej rewelacji dotyczących spraw, które do tej pory nieco lekceważył. Lecz zgodnie z zasadą psychologicznej aureoli, piękno Leny sprawiało, że słowa wypływające z jej ust również wydawały się piękne lub co najmniej interesujące.

– To jak traktujemy najmniejszych z braci naszych maluczkich świadczy o sile człowieczeństwa – mówiła, i z pewnością nie miała na uwadze braci mniejszych ptaków czy ssaków ani nawet flory, tylko jednostek papierowych – i na koniec dodała myśl, która jej się szczególnie spodobała – . a kto ratuje ważny dokument, to tak jakby ratował cały świat.

Lena w trakcie tych czynności i towarzyszących im wypowiedzi, pochylała się często nad Januszem. Serce biło mu wtedy szybciej lecz nie stawało; w podobny sposób nie zachowywał się żaden inny narząd. Może tylko odrobinę przyspieszała gospodarka hormonalna i żołądek przestawał trawić lancz dostarczany przez nowego fudsuplajera Patryka. Może tylko komunikacja pomiędzy półkulami się udrażniała a rytm elektryczny mózgu przybierał postać fal Theta, charakterystycznych dla stanów hipnotycznych.

>>>

Ananke.

W trakcie jednej z konwersacji przypadkowo dotknęli się dłońmi wskazując jednocześnie na kontrowersyjny punkt jednego z dokumentów. Lena wycofała rękę, jakby dotknęła ognia, rumieniąc się jednocześnie a Janusz, siłą wrodzonego flegmatyzmu zareagował wolniej. Zniknęła potem na chwilę zakłopotana a w momencie jej powrotu zapachniało lawendą i bzem z delikatną nutą olejku palmowego. Wtedy dotarło do Janusza, że ten zapach towarzyszy Lenie bardzo często, lecz nie w permanentny sposób – charakterystyczny dla luksusowych perfum, których używała – lecz doraźny, incydentalny, poprzedzony zazwyczaj zniknięciem w toalecie.

– Często myje ręce – pomyślał i spojrzał na swoje, zadbane lecz być może znacznie oddalone od ideału i oczekiwań kobiet takich jak Lena.

Rozejrzał się po pokoju uważniej. Dotarło do niego w końcu, że Biuro Zarządu zostało wysterylizowane, wyczyszczone jak nigdy dotąd w swej historii. Pachniało doskonałej jakości chemią gospodarczą. Meble biurowe zostały pozbawione okrywającego je kurzu a żyjące tam roztocze, będące jakoby żywym organizmem, nabrało inteligencji i uciekło przed bezwzględną eksterminacją. Cały gabinet zmienił się nie do poznania. Dominowała zdezynfekowana czystość. Nawet Pan Czesław czy też Zdzisław – bo tu trzeba wyraźnie napisać, że był wciąż w pokoju obok, niezmiennie przywiązany do kaloryfera – no więc nawet Pan Czesław czy też Zdzisław, miał zmienione ubranie, wykrochmalony kołnierzyk wieńczący nową, starannie wyprasowaną koszulę w kolorze Marengo, starannie ułożoną fryzurę w formie zaczeski, rozpoczynającej się nad lewym uchem, oraz starannie wygolony, skonfigurowany prostokątnie wąsik, przypominający pewnego skompromitowanego historycznie austriackiego malarza. Czesławowa twarz nosiła też wyraźne znaki niedawnej „wyciskanej” pielęgnacji, załagodzonej użyciem wysokiej jakości żelu do skóry.

Tak więc, Czesław czy też Zdzisław – szczęśliwy i pachnący – wpatrywał się w Lenę jak w obrazek a ta poświęcała mu za każdym razem odrobinę swej anielskiej uwagi.

Wyczuwał w niej delikatność i… zagubienie. Kiedy przestawała mówić o dokumentach, gasła, przygniatana czymś wewnętrznym. To wtedy pojawiała się w nim myśl, że mógłby się zaopiekować tak kruchą istotą, objąć ją, utulić i tak trwać bez kresu.

– Napijmy się razem kawy – zaproponował niespodziewanie Janusz ostatniego dnia kontroli.

Lena słysząc te słowa zatrzymała się w drodze do kolejnej perfekcyjnie ułożonej sterty dokumentów. Pochyliła się lekko, jakby przygnieciona wewnętrznym ciężarem. Kiedy odwróciła się w jego stronę, jej oczy błyszczały łzami, które rozmywały pastelowy makijaż i siłą ciążenia, żłobiły sobie ścieżki, poprzez najpiękniejszą ze znanych mu twarzy.

Koniec.

Łzy Leny wywarły na nim olbrzymie wrażenie. Pomyślał, że wbrew obiegowej opinii jest istotą kruchą i delikatną i że nosi w sobie coś skrywanego pod perfekcyjnym wyglądem i zachowaniem. Opanowała go fala czułości i opiekuńczości, którymi chciał ją obdarować. Jednak myśląc o niej zaczął zastanawiać się nad samym sobą, nad czymś, co zaczęło w nim pękać razem z zapłakaną twarzą Leny, a może pękało już od dawien dawna.

—————————————-

Następnego dnia, po nieprzespanej nocy, koszmarnych snach pełnych dręczących go postaci, przed którymi nie był w stanie uciec, postanowił ponownie udać się do psychologa.

Ten przywitał go delikatnym grymasem, który został szybko zakryty profesjonalną pozą rozumiejącego specjalisty.

– Nie wiem co się ze mną dzieje – powiedział trybik w korporacji.

Zaczął opowiadać o Lenie i tym, co odkrył na jej temat. Wspomniał o snach, pragnieniach, koszmarach i poczuciu, którego sam nie był w stanie nazwać; o rodzicach, których już nie ma i o tym, że jest sam na świecie, o swoim nudnym życiu, w którym jedyną stałą rzeczą jest samotność.

– Co Pan teraz czuje? – zapytał psycholog.

– Czuje się… skończony – powiedział Janusz zdziwiony własnymi słowami.

Wbił się mocniej w fotel i z twarzą schowaną w dłoniach zaczął płakać… niechcianymi, zapomnianymi, zapracowanymi i zaszczutymi łzami.