w Tramwaju z tatą – tata w opałach

0
1158
fot. arch. TC
- reklama -

Francja, okolice Verdun, 1916 rok.. Porucznik Mormont nerwowo spoglądał na mosiężny zegarek. W ciszy jaka go otaczała słyszał jego cichą pracę odmierzającą sekundy, które przechodziły w minuty… Jego ludzie stali dookoła i wzdłuż linii okopu. Mormont podniósł wzrok znad czasomierza i rozejrzał się po twarzach swoich ludzi. Nerwowo ściskali swoje karabiny. Niektórzy mieli zamknięte oczy, inni patrzyli przed siebie, byli i tacy, którzy nie mogli zapanować nad roztrzęsionymi dłońmi. Ktoś próbował zapalić papierosa, ale zapałka wypadła mu z rąk i z cichym sykiem zgasła w błocie na dnie okopu. Sierżant Foye zapalił drugą zapałkę i podał przerażonemu szeregowemu. Ten zaciągnął się żarzącym się tytoniem i wypuścił niewielki kłębek dymu z ust. Drżały bezgłośnie w cichej modlitwie. Potem rozległ się rozkaz – Bagnet na broń!!! Po chwili gwizdek porucznika przeciął powietrze jak pocisk i każdy pierwszy wspiął się na czoło okopu…

Dzisiejszy artykuł ma z przymrużeniem oka opowiedzieć o tym jak to jest zostać samemu z małymi dziećmi. Mam na myśli tatę, który zostaje sam na sam ze swoimi pociechami, bo ich mama wychodzi – do pracy, na zakupy, na plotki, do świata. Kocham moje dzieci i lubię spędzać z nimi czas. Obecność mojej żony w pobliżu pomaga niejednokrotnie. Jedno z dzieci może próbować wspinać się na jej nogi, gdy ta przygotowuje śniadanie, a ja ze starszą latoroślą mogę w spokoju obejrzeć nową animacje na dvd lub na popularnym serwisie pełnym filmów i seriali. Czasem maluchy razem stoją i czekają na ponowne odtworzenie ich ulubionej bajki lub idziemy do pokoju zabaw, by siać tam chaos – kolorować, układać klocki, drewniane zwierzątka, czytać książeczki z grubymi papierowymi stronami i rysować sobie tatuaże długopisem lub, jak to określa moja mała tatuatorka – długipisem. Świadomość tego, że w pobliżu jest moja żona daje mi poczucie pewnego luzu i tego, że odpowiedzialność za nasze dzieci spoczywa na nas obojgu.

Przychodzą takie dni, gdy moja żona musi udać się poza bezpieczne progi naszego domu. Wtedy zostaję z moją kochaną dwójką i 100% uwagi muszę poświęcić im. Co się dzieje, jeśli tego nie robię? Amelka może dorwać się do słuchawki prysznica, a Wojtek włożyć sobie do buzi oderwaną od łóżeczka naklejkę przedstawiającą kawałek kotka. Prysznic całej łazienki i wyciąganie kawałków papieru z buzi małego, nie należą do przyjemnych sytuacji, więc lepiej mieć się na baczności.

Pamiętam gdy jeszcze Wojtek był maluszkiem, który leżał słodko w łóżeczku, a jego starsza siostra już biegała po całym mieszkaniu. Żona poszła do fryzjerki. Miało jej nie być ok. godzinę. Mój synek zaczął płakać jakieś 15 minut po jej wyjściu, a córka uciekała z pokoju do pokoju z pilotem w ręku. Co prawda wykonałem telefon do żony, przez co niechybnie stałem się ofiarą niekoniecznie życzliwych uwagi i uśmiechów pań przebywających w zakładzie fryzjerskim. Bądźmy szczerzy – należało mi się.

- reklama -

Moje samotne popołudnia z dziećmi stały się łatwiejsze z czasem. Wojtek już siedział i pełzał, a Amelka nadal lubiła biegać, skakać i wspinać się na oparcia mebli. Było wesoło. Większe i bardziej mobilne dzieci sprawiły, że nasze wspólne wizyty w różnych pokojach stały się swego rodzaju trasą jaką należało odbyć, by doczekać upragnionego powrotu mamy.

Gdy pogoda jest po mojej stronie, wyjście z domu jest zawsze dobrym pomysłem. Moje dzieci uwielbiają spacery i gdy są znudzone i marudne, opuszczenie czterech kątów jest jedynym słusznym wyborem. Lubimy pojechać gdzieś, np. na większy plac zabaw, obok którego znajduje się cukiernia. Amelka dostaje małą porcję lodów, a Wojtek wafelek i przed lub po zabawie, maluchy mają dodatkowy ubaw. Huśtawki, karuzele i piaskownica to ich ulubione punkty, a dodatkowa korzyść z zabawy z innymi dziećmi, sama w sobie jest pozytywna.

Gdy w pojedynkę zajmuję się dziećmi przypominam sobie pierwsze samodzielne jazdy samochodem. Miałem starego Mitsubishi Colta z 1993 roku i podczas jednego z kursów zdałem sobie sprawę, że jestem w aucie sam. Niby oczywista sprawa, ale jednak. Podczas nauki zawsze był ktoś, kto mógł pomóc: nacisnąć hamulec, poinstruować jak jechać. Jadąc samodzielnie autem uświadomiłem sobie, że spoczywa na mnie duża odpowiedzialność. Tak samo jest z dziećmi. Będąc samemu muszę się skupić i dać radę z każdą czynnością, która pozornie wydaje się łatwa, jak wysiadanie z auta na zatłoczonym parkingu w centrum handlowym. Trzeba dobrze sobie przemyśleć kolejność odpinania, wyciągania wózka, ubierania kurtek, czapek itp., by moje pociechy bezpiecznie i sprawnie mogły pędzić ku nowej przygodzie.

Dlatego… podziwiam moją żonę za inwencję, wytrwałość i masę miłości jaką okazuje naszym dzieciom każdego dnia. Podobnie podziwiam wszystkie mamy i tatów, którzy sami wychowują dzieci. Miało być na wesoło, ale zrobiło się trochę poważnie. Był już Dzień Matki, był już Dzień Ojca, a ja ustanawiam Dzień Rodzica Wytrwałego. Ciekawa opcja dla wszystkich z Was, którzy starają się być dobrymi rodzicami i powiem Wam – takimi właśnie jesteście.

A za miesiąc… Rodzinna Wycieczka, czyli rzecz
o urokach rodzinnych wyjazdów. Przypominam również mój adres – jonkowskimateusz@gmail.com. Jeśli macie pytania, sugestie lub chcecie poznać moje zdanie na jakiś temat dotyczący kwestii około dziecięcych – zapraszam.