Nowe, dobre czasy i stara sól drogowa

0
918
- reklama -

Ludziska i ludkowie na Śląsku, hej koło Cieszyna i w samym Cieszynie, po tej
i tamtej stronie Olzy, wszyscy tustelocy i nieśląscy tamstelocy, właściciele podwilgłych posesji i ich nerwowi podnajemcy, co dojeżdżają do roboty w Czechach, repatrianci ze wschodu, gorole na stokach i werbusy przy kasach, nostalgicy spod flagi nieodżałowanego Księstwa Cieszyńskiego, wyznawcy siwizny bokobrodów Franza Josefa i widmowi pasażerowie cieszyńskiego tramwaju, miejscowa mniejszość niemiecka, ukraińska i wietnamska na Zaolziu, pogrobowcy starej Austrii i dzieciny w pińcetplusowej mgle, nawet tutejsi biznesmeni z Korei, wszyscy protestanci i katolicy, także agnostycy i przypadkowi buddyści, cała scena polska, czeska i transgraniczna, przemytnicy marychy i celnicy bez zagrychy, tirowcy na parkingach tudzież koronczarki w stringach, miłośnicy piwa „Brackiego”, amatorzy „Radegasta”, promotorzy piwa „Baraba”, adoratorzy magnolii i smakoszki kanapki śledziowej, nawet gwiazdy filmowe, które z powodu pandemii nie mogły dotrzeć na Kino na Granicy, nawet tutejsi antyszczepionkowcy i płaskoziemcy, jelenie brunatne i tęczowe, cały beskidzki folklor i polityczne szkopyrtoki, co się pod rządami PiSu na „dobrą zmianę” nawróciły, nawet transgraniczni kibice trzynieckich „Stalowników” i zdalne studentki gier komputerowych na Usiu, nawet postępowe dziewuchy ze Strajku Kobiet, co robią na ulicach zawieruchy, wszyscy, nawet najstarsi śląscy historycy postpolitycznej meteorologii, już przyzwyczaili się do ciepłych i bezśnieżnych zim. A tu tymczasem, drogie panie, niespodzianie zaraz po Nowym Roku przyszła auten
tyczna zima w starym stylu. A tu akurat, drodzy panowie, w styczniu, całkiem tęgi mróz chwycił na zdrowie. Tak, tak, w zimowym lockdownie 2021 roku dni ze śniegiem, a nawet nocy z ostrym mrozem, było co najmniej kilkanaście. Jak za starych, dobrych czasów.

Ach, te stare dobre czasy… Kiedy to właściwie było? W naszym dzieciństiwie? W naszej młodości? W wieku XX czy jeszcze dawniej, w XIX? Po wojnie czy przed wojną? W okresie zimnej wojny? W PRLu, zwłaszcza za Gierka (no bo jednak nie za Jaruzelskiego)?
W II Rzeczypospolitej, za sanacji, po odebraniu Zaolzia? Za pontyfikatu Jana Pawła II? Za starej Austrii w czasach nieodżałowanego Księstwa Cieszyńskiego? Po Reformacji? Przed Wiosną Ludów? Kiedy jeszcze nie było elektryczności, samolotów, plastiku i samochodów? Przed antropocenem? Czy wówczas, ongiś i wtedy mniej było krzywd, cierpienia i biedy? Mniej było oszustw, kłamstwa, propagandy, złodziejstwa, przemocy, gwałtu, chorób, upośledzeń, pijaństwa, wypadków drogowych, wyzysku, nieszczęść, katastrof naturalnych i zawinionych, epidemii? Mniej było głupoty, ciemnoty i zabobonu? Mniej było niewoli, a więcej wolności? Ludziom żyło się dostatniej i wygodniej? Bez samochodu? Bez internetu i fejsu? Śmiem twierdzić, że jednak nie. Nie było lepiej, tylko gorzej było. Stare dobre czasy to poczciwy mit. Miejski, a nawet wiejski. Wiejski może nawet bardziej niż miejski. Lubimy się pieścić takimi mitami i legendami. Bo może w każdym z nas, w naszych genach jest tęsknota za pradawnym rajem, Złotym Wiekiem, za Afryką, Eufratem i Tygrysem, a nawet za epoką, kiedy mieliśmy więcej wspólnego z Neandertalczykami i byliśmy z babci prababci i dziada pradziada myśliwymi i zbieraczkami.
Przedtem jednak o tyle było lepiej, że powietrze do czasów rewolucji przemysłowej było czystsze, woda bardziej przejrzysta, roślinność bardziej wybujała, a lasy
w zwierzęta obfitsze. Żyło się w bliższym zwarciu z naturą, znacznie bardziej outdoorowo, w wyraźniejszym rytmie pór roku, bliżej zimnej wody i gorącego ognia. Każdy ma swoje własne dobre czasy, swój złoty wiek, jeśli akurat się trafi żyć w mniej ciekawych, bardziej ustabilizowanych czasach, jeśli ma się szczęście i nic nie boli, jeśli człowiek nie musi się mordować z bezinteresowną nieżyczliwością bliźnich, bezwzględnością urzędów, absurdalnym prawem, kiedy los (co to jest ten los właściwie? Was ist los?) sprzyja, rodzina nie gnębi, mąż nie pije i nie bije, dziecko nie ćpie, bo ma dość oleju w głowie
i nie opuszcza go szlachetne zdrowie. No i samotność na starość nie doskwiera. Nie mówiąc już o słynnym fenomenie obojętności świata. Ten słynny fenomen sprawia, że nie wiadomo właściwie, czy czas w ogóle istnieje. Istnieje tylko teraźniejszość, continuum przemijania świata, które w dyktaturze grawitacji jest względne w nieustannym procesie przemiany kosmosu. W obrotach Układu Słonecznego i w przeciągu Drogi Mlecznej, która ma w środku straszną czarną dziurę. Może warto się nad tymi kwestiami zastanowić, wszak mamy rok Stanisława Lema. Czy kosmiczna perspektywa wyraźniej uwidoczniła się w epidemii i w lockdownie?

I tak i nie. Koronawirus jednak drastycznie uświadomił nam, że istnieje świat poza nami, nad którym nie mamy kontroli i że jest to coś tak obiektywnego jak grawitacja, z czym trzeba się liczyć, by przetrwać, choć tego nie widzimy i nie rozumiemy. Nie jest to sytuacja komfortowa, ale większość z nas nie zaprząta sobie takimi pytaniami głowy, zabiegając o utrzymanie elementarnego statusu życiowego i bytowego w warunkach, które stały się bardziej dynamiczne i nieprzewidywalne. Co dalej? Pożyjemy, zobaczymy. Ale najpierw musimy się wykazać elementarnym refleksem w oparciu o zdrowy rozum i wyobraźnię. Podobno właśnie wchodzimy w Erę Wodnika, w której nad wartościami materialnymi przeważać będą wartości duchowe, bardziej jednak związane z nauką niż z religią.
Nie wiadomo, jak to z tym czasem jest, jak się mają do niego cykle słoneczne i fazy księżyca, koniunkcje Jowisza i Saturna, wschody i zachody Wenus. Czy czas
w ogóle istnieje? Może tylko istnieją pory roku, ale kiedy opadną liście z drzew i magnolii, nie ma pewności, czy nadejdą śniegi czy też zaczną przebijać się pąki. Tak się porobiło. To znaczy: do tego doprowadziliśmy jako ludzkość zamieszkująca półkulę północną. Swoim pomysłem, przemysłem, handlem, karczowaniem lasów, rolnictwem, urbanizmem, kościołem, kapitalizmem, rabunkowym wydobyciem, bolszewizmem, faszyzmem, masową zagładą w majestacie prawa, szybkim transportem i świetlaną komunikacją ludzkość naruszyła naturalne cykle, zdemolowała ekosystemy, zatruła wodę i powietrze, zniszczyła Planetę. W XXI wieku, zwłaszcza w ostaniej dekadzie, pod naszą szerokością geograficzną coraz bardziej zmniejszała się szansa, że zima zaskoczy drogowców. Jeżeli już, to widzimy w tym anomalię. Niemniej jednak w styczniu 2021 roku, w trakcie lockdownu, w Polsce nazwanego zrazu patriotycznie narodową kwarantanną, zima wróciła, akurat w pierwszą rocznicę rozpętania się koronawirusa w Europie. Żądne sensacji media straszyły wyżem znad Rosji (legendarnym od czasów komuny, a może nawet od czasów odwrotu Napoleona z Rosji), nazywając go od paru lat bestią ze Wschodu, choć ta z ducha fantasy powstała ksywa, bardziej pasowałaby do koronawirusa właśnie. Okazało się jednak, że zamiast wyżu znad Rosji dociera do nas, na obszar poczciwej Europy Środkowej, niż znad Ukrainy, też zimowy, mniej mroźny, ale za to bardziej śnieżny. Ot, szybka, hybrydowa zmiana akcji.
W dobie epidemii, kwarantanny i izolacji, szybka zmiana akcji jest nam potrzebna dla zdrowia psychicznego. I to nie w trybie zdalnym, digitalnym, lecz w realu. Samo oglądanie kina akcji na Netflixie już nie wystarcza. W obliczu odwołania karnawału, tradycyjnych ferii zimowych oraz studniówek, wobec ograniczenia możliwości uprawiania białego szaleństwa z powodu zamknięcia wyciągów i hoteli, bardzo teraz trudno o atrakcyjną, realną, odprężającą akcyjność. Nawet akcja wyszczepiania społeczeństwa przeciwko covidowi okazała się mało akcyjna i chyba znowu zawodzą tu tradycyjne metafory – białym szaleństwem należałoby może nazwać nie to, co się dzieje w tym roku na stokach, lecz to, co się dzieje od roku w państwowej służbie zdrowia w związku z koronawirusem. Tymczasem wraz z niespodziewanym powrotem zimy wróciła swojska, siermiężna akcyjność. W cieszyńskich „Wiadomościach Ratuszowych” (nr 2 z 29 stycznia) przeczytałem o Akcji zimowej w mieście (Akcja z dużej litery!). Pani Burmistrzyni podaje, że ową Akcję nadzoruje Miejski Zarząd Dróg i skrupulatnie wyszczególnia liczby – ilości pracowników, kilometrów do obsługi, sztuk samochodów, pługów, ciągników i innego sprzętu, imponujący liczbowo mozół pracy i dyżurów załogi MZD, która tylko w styczniu (do zamknięcia numeru „Wiadomości”) przepracowała 3880 godzin przy odśnieżaniu miasta. Podczas intensywnych opadów śniegu – czytam w informatorze Urzędu Miejskiego – oblodzeniu chodników, przystanków, przejść dla pieszych wysyłana jest cała załoga z Działu Utrzymania Przestrzeni Publicznej (26 osób) oraz Działu Wykonawstwa Drogowego (17 osób) oraz z Działu Organizacyjnego (5 osób), a całość prac nadzoruje dwóch kierowników działów. Następnie Pani Burmistrzyni serdecznie dziękuje wszystkim pracownikom MZD za mobilizację i zaangażowanie oraz pracę pod dużą presją czasu.

Właśnie presja czasu w warunkach szybkiej, hybrydowej zmiany akcji wymaga zdecydowanej reakcji na kryzysową sytuację, aktualizowania polityki na bieżąco, a nieraz też niezwłocznej zmiany decyzji w zależności od skali i charakteru zagrożenia. Refleks w przewidywaniu rozwoju wypadków to nie jest mocna strona zasiedziałych urzędników. Zagrożenie najpierw trzeba sobie uświadomić, a potem odpowiednio na nie zareagować. A w Cieszynie, jak to w Cieszynie, pracuje się według jakichś zabytkowych już planów akcji, które tylko dorywczo są modyfikowane, w zależności od tego z jakiej strony wieje polityczny wiatr, ale generalnie chodzi o to, by nie za wiele się zmieniło, tylko by wyglądało, że się zmieniło na lepsze. Wiele odcinków chodników w starym śródmieściu w ogóle nie było odśnieżonych pod pozorem, że nie należy to do obowiązków służb miejskich. Rynek jest tradycyjnie odśnieżany selektywnie i od święta, ludzie sami wydeptują sobie ścieżki
w śniegu od Szersznika do Głębokiej jedną (legendarnym szlakiem cieszyńskiego tramwaju), a do Menniczej drugą. Czasem odśnieża się pas między Ratuszem a Domem Narodowym, by pracownicy obu instytucji mogli się spotykać bez przeszkód. Nie wszędzie jest tak dobrze. Już na Górnym Rynku często grzęźnie się w śniegowej breji, może trudniej tam manewrować sprzętem. Ciekawe na przykład, do kogo należy odśnieżanie i usuwanie oblodzenia na ulicy Chrobrego, wzdłuż więziennego muru. Pod koniec stycznia wytworzyła się tam na chodniku szklanka, nikt jej niczym nie posypał, nikt nie usunął oblodzenia. Omal nie wykopyrtnąłem się tam dwa razy, wracając z zakupów w „Biedronce”. A przecież jest to obecnie newralgiczny odcinek w mieście – między Sądem Rejonowym a Zakładem Pogrzebowym „Kalia”. „Wiadomości Ratuszowe” informują również, że od listopada 2020 do 22 stycznia 2021 MZD wysypał 380 ton soli drogowej. Nie jest to powód do dumy czy chwały. Niemal codziennie chodzę chodnikiem przy przystanku autobusowym koło LO im.Osuchowskiego. Dzielni pracownicy MZD naciepali tam tej soli z łopaty tyle, że aż strach przejść. I będzie ludziom zgrzytać pod butami aż do wiosny. No chyba że przedtem spadną obfite deszcze i sól spłynie sobie do pobliskiej gleby, aby przytruć i wysuszyć ogródki z magnoliami. Gleba z nadmierną ilością roztworu chlorku sodu wysusza rośliny. Po kilku latach stosowania soli drogowej umierają nawet duże przydrożne drzewa. Przez ile to już lat, przez ile zim, MZD niefrasobliwie wysypuje setki ton soli drogowej w Cieszynie? Sól drogowa jest szkodliwa dla roślin. Szkodzi także zwierzętom i ludziom. Może pod tym kątem mógłby załogę MZD przeszkolić personel Wydziału Środowiska nim ogródki z magnoliami w śródmieściu zupełnie wyschną. Na szkodliwe działanie chlorku sodu szczególnie są bowiem narażone drzewa i krzewy liściaste. Sól drogowa rani łapy psom, ludziom zaś niszczy buty, chodniki, przyśpiesza korozję aut, uszkadza podwozia, słupy, ogrodzenia, znaki drogowe, a nawet mury domów. Czy za to należy dziękować pracownikom MZD i urzędnikom samorządowym?

- reklama -

Niektóre samorządy w Polsce już zakazały stosowania soli drogowej, a jej używania już dawno temu całkowicie zakazały kraje skandynawskie, zwłaszcza Finlandia, której mieszkańcy są podobno najszczęśliwsi na świecie. Czyli wiele jest jeszcze do przemyślenia i wykonania w szlachetnej sztuce utrzymania przestrzeni publicznej w naszym mieście, by można uznać, że jest to przestrzeń przyjazna dla przechodnia, mieszkańca oraz przybysza.
Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi? – pytał w „Balladzie o paniach minionego czasu” żyjący w XV wieku francuski poeta i wagabunda Francois Villon. To retoryczne pytanie przetrwało do naszych czasów. W XXI wieku mamy na nie jednak konkretną, nie retoryczną odpowiedź. Otóż niegdysiejsze śniegi spłynęły do gleby, do strumieni i rzek, do mórz, krążą w naturalnym obiegu. Ale nasze śniegi od jakiegoś czasu już nie są takie jak dawniej bywały. Nie dość, że jest ich mniej, to są zanieczyszczone truciznami, spalinami i wyziewami naszej tak zwanej cywilizacji. W dodatku w pierwszy weekend lutego spadł śnieg z lekkim pomarańczowym odcieniem, bo wiatry z południa przywiały pył znad Sahary. W tym roku z powodu lockdownu i powrotu zimy mniej naśnieżało się beskidzkie stoki dla rozrywki i frajdy narciarzy. Także w Beskidach produkuje się sztuczny śnieg z armatek śnieżnych dla uciechy turystów i przyrostu zysku w branży turystycznej. Zużywa się do tego ogromne ilości wody i energii. Gdzieś w necie wyczytałem, że w produkcji sztucznego śniegu stosuje się, niestety, chemikalia, a nawet martwe bakterie. Rok temu ośrodki zimowej turystyki i białego szaleństwa w Alpach były głównymi rozsadnikami koronawirusa
w Europie. Białe szaleństwo masowej turystyki alpejskiej kulminowało w ubiegłorocznym słynnym Delirium Alpinum w Ischgl. Koronawirus pokazał, że coraz bardziej masowa masowość przemysłowej turystyki, rozrywki i konsumpcji prowadzi do katastrofy cywilizacji. Tłumne święta i imprezy, wielkie skupiska ludzkie na ograniczonej przestrzeni są groźne dla zdrowia ludzi, środowiska naturalnego i całej naszej Planety. Powinniśmy z tego wyciągnąć wnioski, zmienić sposób i styl życia, przestawić się na bardziej kameralne przyjemności.

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Koronawirus z lockdownem dał nam okazję to przemyśleć, wprowadzić w nasze życie korekty, uruchomić wyobraźnię, inaczej ustawić hierarchię wartości. Inny świat jest możliwy. I inne, nowe, mądrzejsze szczęście na tym świecie też jest możliwe. Bez masowych szaleństw, czarnego złota, siwego dymu, plastiku, nawozów sztucznych i starej soli drogowej. To jednak, mimo wszystko, od nas – od naszej mądrości, wyobraźni, dobrej woli, szacunku dla innych istnień, odpowiedzialności i zdecydowania – zależy, jak szybko nastąpią zmiany, kiedy nadejdą nowe, dobre czasy. Świt nowej ery.