Odpowiedź zna tylko wiatr – list z Cieszyna

0
594
fot. Florianus
- reklama -

Covidove wakacje kończyły się ulewami i podtopieniami. Deszczem przesiąkł zarówno Dzień Solidarności i Wolności, czyli ostatni dzień sierpnia, kiedy wspomina się strajki na Wybrzeżu w 1980 roku, jak i Dzień Kombatanta czyli pierwszy dzień września, kiedy upamiętnia się najazd hitlerowców na Polskę w 1939 roku. Pamięcią sięgamy ledwie do własnego wczesnego dzieciństwa, ale czasem nie pamiętamy, co działo się poprzedniego wieczora. Drugiego września wyczytałem w kalendarzu, że jest to Dzień Pamięci o Wakacjach, a także zdanie Oscara Wilde’a, który twierdził, że we wspomnieniu chwil radosnych zawsze jest trochę goryczy.

W Polsce celebruje się tragicznie gorzką, wrześniową klęskę II RP bardziej niż zwycięstwo robotniczej solidarności w PRLu, które okazało się tymczasowe, ponieważ zostało zdławione wprowadzeniem stanu wojennego 13 grudnia pamiętnego roku następnego, choć w długodystansowym efekcie znacznie przyczyniło się do upadku PRLu. Teraz w duszy pamiętliwego Polaka, w ciągu jednej nocy, nastrój dumy ze zwycięskiego wolnościowego zrywu musi się zmienić w wyczucie grozy barbarzyńskiej agresji i sromotnej klęski. Szybko, niemal jak w thrillerze, trzeba się przestawić na inne uczucia i nastrój. Również w Cieszynie klęskę 1939 roku upamiętnia się huczniej i patetyczniej niż zwycięskie strajki z 1980 roku. Werblami, orkiestrami dętymi, pocztami sztandarowymi, szeregami mundurowymi, składaniem wieńców i kościelnymi koncelebrami. Jasne, tak przystało na Dzień Kombatanta. Nie obchodzi się jednak Dnia Cywila. W tradycyjnie pojmowanej historii cywile, zwykli ludzie ze wsi i miast, kobiety, mężczyźni, dzieci, odgrywali rolę statystów, stanowili szare tło, wielką liczbę, niepoliczalną masę. A to przede wszystkim oni byli ofiarami wojen. Do niedawna historycy interesowali się głównie historią polityczną, królami, dynastiami, szefami rządów, partiami, dowódcami wojskowymi, kampaniami, krwawymi bitwami, traktatami. Często pod dyktando władzy heroizowali bandytów, wybielali złoczyńców, usprawiedliwiali albo przemilczali zbrodnie. Pod wpływem polityki historycznej tworzyli nowe mity i historyczne stereotypy. W ten sposób fałszowali przekaz o przeszłości i deformowali poczucie rzeczywistości. Kłamali nawet wtedy, gdy powoływali się na dokumenty czy pamiętnikarskie zapisy.

Pod koniec sierpnia byłem w Gdańsku, ale stocznię, gdzie Lech Wałęsa w imieniu strajkujących robotników podpisał porozumienia z komunistyczną władzą, widziałem tylko z trójmiejskiej Szybkiej Kolei Miejskiej, a do Muzeum II Wojny Światowej w ogóle nie zajrzałem, choć podobała mi się jego kanciasta, ceglasta bryła widziana z drugiego brzegu Motławy. Nie chcę oglądać okropności wojny, nawet poruszająco wyeksponowanych i ostro oświetlonych, zwłaszcza w muzeum, które zostało przejęte przez historyków związanych z populistyczną władzą. Podczas wojny ludzie tracili swoją wolność, godność, majątek i życie zaatakowani przez machinę państwową podporządkowaną nacjonalistycznej ideologii. Jeden naród lepiej zorganizowany w państwo postanowił zniszczyć inny naród, mniej liczny i gorzej zorganizowany w państwo. A chodziło głównie o zajęcie terytorium, zdobycie bogactw i taniej siły roboczej (po węgiel i stal maszerować – takie było też polskie hasło z czasów odbierania Zaolzia w 1938 roku), zniewolenie ludzi, zniszczenie ich kultury i odmienności, czemu służyły czystki etniczne. Jakie to szczęście, że po hekatombie dwóch totalnych wojen światowych w Europie pojawiła się idea wspólnoty europejskiej opartej na wzajemnym szacunku, pokoju oraz respektowaniu demokracji, wolności i rozumnych praw, którą społeczeństwa kontynentu europejskiego, jeszcze nie tak dawno wrogie, zdecydowały się rozwinąć we wspólnym prawodawstwie i mozolnej, lecz jakże pożytecznej współpracy, co zaowocowało otwarciem granic, swobodą handlu, podróżowania, pracy, nauki i w ogóle życia bez absurdalnych, granicznych uciążliwości. Ktoś, kto dziś ten unijny konsensus podważa i niszczy w imię swoich egoistycznych, reakcyjnych, nacjonalistycznych obsesji, budzi na nowo demony wojny. Niestety, fanatyków w strukturach państwowej władzy i zwolenników partii wojny na stanowiskach teraz nie brakuje, a funkcjonariusze chcąc nie chcąc wykonują bezduszne rozkazy. Do jakiej służby zostali przyuczeni, wyćwiczeni, umundurowani i uzbrojeni? Czy wszyscy są od razu miłośnikami gier wojennych, zabaw z bronią, przebierania się na parady i defilady, czy choćby entuzjastami tzw. rekonstrukcji historycznych? Przecież wśród nich są także matki i ojcowie, ludzie myślący i wrażliwi, którzy wiedzą, że wojna to jednak nie romantyka braterstwa broni i heroizm konspiracyjnego ruchu oporu, lecz przede wszystkim zniewalanie, torturowanie i zabijanie ludzi, niszczenie ich rodzin i świata, bombardowanie miast, palenie wsi, zatruwanie i niszczenie środowiska przyrodniczego. Czy wiedzą, w imię jakich absurdalnych, zdehumanizowanych ideologii, a zwłaszcza do jakich politycznych interesów w każdej chwili mogą być wykorzystani? Tak jak kiedyś zomowcy i ci żołnierze z opolskich pułków Ludowego Wojska Polskiego, którzy pacyfikowali kopalnię „Wujek”. O wojnie trzeba pamiętać, ale jako o upiornym, krwawym szaleństwie, które odczłowiecza zarówno zwyciężonych jak i zwycięzców, jako o piekle, gdzie giną przede wszystkim cywile, kobiety i dzieci, a jedynymi bohaterami są tylko ci, którzy w tych nieludzkich warunkach ratują życie innych.

Unia Europejska to twórczy, nieco utopijny, lecz rozsądny projekt, którego celem jest pokojowa współpraca w warunkach wolności i demokracji. Ten projekt trzeba stale modyfikować i poprawiać, ale nie ma dla niego alternatywy, zwłaszcza w przypadku krajów należących kiedyś do bloku wschodniego. Nie możemy pozwolić na niszczenie naszej unijnej przynależności antyunijnym fanatykom, cynicznym politycznym graczom, którzy chcieliby narzucić Polakom system i styl życia podobny do Gileadu z „Opowieści podręcznej”. Niestety, okazało się, że ludzie, tak zwany suweren, bardzo są podatni na głupotę, populizm, oszołomstwo, propagandową manipulację, kiełbasę wyborczą i polityczne socjalne przekupstwo. Wolność i demokracja mogą być także zmanipulowane przeciwko zwykłym ludziom, zwłaszcza mniejszościom, słabszym i tym, którzy wyznają inne przekonania i wartości. Przełomowe ogólnospołeczne zwycięstwa w trybie bieżących, administracyjnych procedur prędzej czy później przepoczwarzają się w klęski. Konstytucja może być notorycznie łamana przez rządzących lub respektowana selektywnie w interesie partii rządzącej. Dobre prawo można w ciągu jednej nocy zmienić na złe tylko dlatego, że przegłosuje je parlamentarna większość, a pani Marszałek Sejmu prawem kaduka dokona reasumpcji głosowania, jeśli wynik poprzedniego jest niepomyślny dla jej partyjnego zwierzchnictwa. Wolność łatwo degeneruje się w cyniczną, brutalną samowolę, a także w dobrowolne uzależnienie od ponurych wiar, zabobonów, ciemnych ideologii, które w demokracji, wspartej przez globalny internet, szerzą się jak perz i pokrzywy. Właściwym na nie antidotum jest cierpliwa edukacja, oparta na racjonalnych argumentach, niekoniecznie od razu ściśle naukowych. Aby nadążyć za dynamiką zmieniającego się świata, edukować muszą się wszyscy, od przedszkolaków do niekoniecznie żwawych i pełnosprawnych staruszków. Z populistycznych i popkulturowych chorób umysłowych polska szkoła, niestety, ostatnio nie leczy. Ciemnota, zabobon, ponure dewocje i popkulturowe kulty plenią się wspierane przez upartyjnione instytucje państwowe i ukościelnione władze. Państwowe media jątrzą i szczują. Tymczasem służby mundurowe budują na wschodniej granicy zasieki
z drutu kolczastego naprzeciwko grupki chorych, biednych, umęczonych uciekinierów wojennych, wśród których są kobiety i dzieci. Ministrowie resortów siłowych stawiają tam uzbrojone po zęby, dobrze odżywione oddziały, aby nieszczęśników przetrzymywać na zimnym deszczu, w krzakach lub w szczerym polu, jako zakładników dwóch ponurych reżimów, których nie interesuje człowiek, lecz państwo, partia, ideologia narodowa, patriotyczna religia i rzekomo wspaniałe tradycje munduru. Tak jak w słynnej fraszce „Siła ich” Cypriana Kamila Norwida, mądrego poety, który urodził się dwieście lat temu:

- reklama -

Ogromne wojska, bitne generały,
Policje – tajne, widne i dwu-płciowe –
Przeciwko komuż tak się pojednały?
– Przeciwko kilku myślom… co nienowe!

W atmosferze budowania na granicy kolczastych zasieków w obronie przed grupką zdesperowanych, umęczonych uchodźców przebiegały w tym roku
w Polsce obchody zarówno Sierpnia ’80 jak i Września 1939 roku, a także inauguracja nowego roku szkolnego w narastającej czwartej fali covidowej. Bez solidarności, w atmosferze bezradności wobec upokorzenia i upodlenia biednych ludzi, którzy uciekają przed prześladowaniami i chcą być wolni tak, jak my. I żyć tak jak my.
Pod koniec sierpnia wracałem znad Bałtyku, z Trójmiasta, do Cieszyna przez Bohumin. Nadal trudno jest dojechać do Cieszyna z głębi Polski. Mieścina leży na granicy i – na szczęście – jeszcze jest to wewnętrzna granica Unii, pomiędzy dwoma unijnymi państwami.
Z bałtyckiego wybrzeża do domu w Cieszynie wróciłem więc przez terytorium czeskie. Granica jest na razie otwarta, nie ma zasieków z kolczastego drutu, uzbrojonych po zęby tajnych i widnych, dwupłciowych patroli na Moście Przyjaźni i Moście Wolności. Ale, jak dobrze wiadomo, co się zdarzyło w jednym miejscu, równie dobrze (a właściwie równie niedobrze), może zdarzyć się gdzie indziej. I właściwie tak już było w zeszłym roku, podczas pierwszej fali covidu. Tymczasem w pierwszych dniach września w Cieszynie pojawił się jakiś mundurowy oddział, chyba terytorialsi, raz tu raz tam, na przykład podjechali groźnie wyglądającą ciężarówką pod Muzeum 4 Pułku Strzelców Podha-
lańskich. Ruchy wojskowej ciężarówki i umundurowanego oddziału po mieście przygranicznym obudziły we mnie ponure wspomnienia – inwazji na Czechosłowację
w 1968 roku i stanu wojennego w PRLu, kiedy w grudniu 1981 roku wojsko wyszło na ulice polskich miast i miasteczek. Zadałem sobie więc zaraz pytanie, w jakim celu to się odbywa tutaj, właśnie teraz, gdy na rubieżach przy wschodniej granicy budowane są kolczaste zasieki i wprowadzony został stan wyjątkowy.

Czy to już na ulicę wychodzi wojna hybrydowa, kiedy zmęczone covidem, otępiałe społeczeństwo ogląda w reżimowej telewizji transmisję z festiwalu piosenki polskiej w Opolu? Czy na ulice wyprowadzane jest wojsko, bo naczelnik ma kłopoty z uzyskaniem parlamentarnej większości dla swoich pożal się Boże reform, może rozpaść się rządowa koalicja i już nie pomoże kolejna rekonstrukcja rządu? Jak długo można śpiewać „Niech żyje bal”?

A może już się zbliża koniec pisowskiego balu? Trzeba więc wyprowadzić wojsko na ulice, bo zagrażają rosyjsko – białoruskie manewry wojskowe za wschodnią granicą, a rząd PiSu już nie może polegać na armii amerykańskiej, bo naraził się administracji prezydenta Bidena nieprzyznawaniem koncesji dla TVNu. Naczelnik i minister do spraw bezpieczeństwa państwa w zaciszu swojego gabinetu otworzył wiele frontów. Czy pod pozorem rocznicy Września 1939 wyprowadza się terytorialsów na ulice, ponieważ Unia nie chce przyznać Polsce kasy ze względu na nieprzestrzeganie przez polskie władze prawa? Tymczasem na ćwiczenia wojskowe mają być powoływani nawet sześćdziesięciolatkowie. O co chodzi z tą nagłą militaryzacją kraju? Czy to wojna polsko-białoruska czy raczej polsko-polska? Czy to wojna z Unią? Czy to wojna z nielegalnymi imigrantami? Czyż Ukraińcy nie rewitalizują nam
w Cieszynie ulicy Głębokiej? Może powinni ich dopilnować terytorialsi i miłośnicy militariów? Czy ukraińskie dziewczyny nie pracują jako kelnerki u Konczakowskiego? Czy nasi rodacy nie pracują w Czechach, bowiem łatwiej tam założyć firmę i są niższe podatki,
a z Bohumina do Warszawy dojechać łatwiej niż z Bielska? Ale może grozi nam wojna z Czechami, którzy domagają się zamknięcia kopalni w Turoszowie?
A może to wciąż wojna z lewakami i mniejszością LGBT? A może też z antyszczepionkowcami? Może to wojna z czwartą falą i aby nie było następnego lockdownu? Choć może przeciwnie: żeby był lockdown i stan wyjątkowy, aby nie było przyśpieszonych wyborów? Dlatego trzeba prowadzić wojnę hybrydową z ratownikami medycznymi i pielęgniarkami? A może także trzeba walczyć z rolnikami, aby zamiast kukurydzy zasiali łąki kwietne dla uratowania pszczół?
A może to wojna z bankami, żeby przywróciły procenty na lokatach i nie wprowadzały opłat za trzymanie pieniędzy na koncie? Choć powody do rozpętania wojny mogą być jakiekolwiek, także kretyńskie i absurdalne, to zawsze wynikają z chciwości i żądzy władzy. Żadna maska tego nie zasłoni. Jakiś pretekst zawsze się znajdzie, płatnych prowokatorów też.
A może tak czy inaczej jest to tylko wojna z wiatrakami? A właściwie nie tyle z wiatrakami, co z samym wiatrem. Wiatrem nieuchronnych, nieubłaganie nadchodzących zmian. I zamiast niech żyje bal, lepiej zaśpiewać stary hit Scorpionsów „Wind of Change”. Nadchodzi bowiem wiatr wielkich zmian, a huragany, tornada i susze to tylko jego zwiastuny. Aby zmierzyć się z wiatrem i mu nie ulec, musimy zmądrzeć, porzucić głupstwa, zabobony i kłótnie, a propagandową politykę historyczną zastąpić rozumną polityką klimatyczną. Bo wiatr – jak w piosence Boba Dylana – ma dla nas odpowiedź. The answer is blowin’ in the wind. Czas wreszcie zrozumieć naszą trudną i niejednoznaczną przeszłość, a nie podniecać się mitami o jej heroiczności. Czas zwrócić się do przyszłości i przygotować na wiatr, który nadciąga.