Cieszyn jest miastem na wskroś europejskim, ale jego władze nie uznały za stosowne ubiegać się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2029 roku. Owszem, kiedyś ktoś tam już parę razy – pierwszy raz jeszcze w poprzednim stuleciu – przebąkiwał, że można by się ośmielić, wysadzić, wyróżnić, docenić, a najlepiej zrobić to transgranicznie, razem z Czeskim Cieszynem, ale władze miasta ani w przeszłości, ani teraz, nie podjęły tego wyzwania. I słusznie. Mierz zamiar podług sił, znaj swoje miejsce, pozycję i możliwości. W tym roku, kiedy kwestia powróciła, z odpowiednią inicjatywą nikt w Cieszynie nie wystąpił, nie było nawet dyskusji, nie było tematu. I bardzo dobrze. A nawet bardzo rozsądnie. Po co bowiem przysparzać sobie kłopotów? Zwłaszcza, że – jak się okazało – do konkursu o tytuł Europejskiej Stolica Kultury zgłosiło się aż pięć innych śląskich miast.
Ten prestiżowy tytuł przyznawany jest miastom przez Unię Europejską. Ale żeby go zdobyć, trzeba przygotować i przedstawić międzynarodowej komisji bardzo szczegółowy program (wraz z planem finansowym), który zwycięży w konkursie kandydujących miast rozstrzyganym z pięcioletnim wyprzedzeniem. W grze jest nie tyle prestiż i dotacje, ile długodystansowy rozwój miasta i poprawa jakości życia jego mieszkańców, przede wszystkim w oparciu o wartości europejskiej kultury. Zgodnie z unijną procedurą w 2029 roku kulturalnymi stolicami Europy zostaną dwa miasta – jedno z Polski, drugie ze Szwecji. Do rywalizacji o tytuł zgłosiło się w tym roku dwanaście polskich miast. Wśród nich było pięć miast śląskich: Bielsko-Biała, Jastrzębie Zdrój, Katowice, Opole i Pszczyna. Po pierwszej selekcji konkursowej z dwunastu kandydatów do następnego etapu zakwalifikowano cztery miasta: Lublin, Kołobrzeg, Katowice i Bielsko-Białą. Z tej czwórki w lecie przyszłego roku wybrana zostanie polska Europejska Stolica Kultury na rok 2029.
To, że w rywalizacji o zaszczytny i prestiżowy tytuł Europejskiej Stolicy Kultury wzięło udział aż pięć śląskich miast, a dwa z nich dostały się do finałowej rozgrywki trzeba uznać za niezwykły fenomen. Widzę w tym przejaw śląskiej specyfiki potwierdzający silne poczucie europejskiej przynależności, które mieszkańcy Śląska chcieliby ugruntować i rozwinąć. Jest to też symptom pewnej tożsamościowej ambicji zmierzającej do przemiany, zarówno kulturowej jak i cywilizacyjnej transformacji, która nie jest jeszcze dokładniej zaprojektowana, ale właśnie konkurs Europejskiej Stolicy Kultury może w tym pomóc. To, że do konkursu o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2029 zgłosiło się aż pięć miast z Górnego Śląska jest więc bardzo znaczące. Ludzie w tym regionie podświadomie czują potrzebę wielkiej przemiany, modyfikacji własnego paradygmatu i wizerunku, jakiejś gruntownej metamorfozy, modernizacji opartej na wartościach kulturowych, przekształcenia swojego otoczenia, a nawet siebie samych tak, aby wzmocnić podstawy swojego tutaj istnienia, wyraźniej siebie określić, lepiej odczytać przeszłość i wymyślić dla siebie lepszą przyszłość. W konsekwencji zerwać ze stereotypami, z węglem jako fundamentem własnej egzystencji, zapewnić sobie lepsze, bardziej godziwe i właśnie kulturalne warunki, a przy tym na przyszłość się zabezpieczyć, czyli uchronić przed katastrofą.
Cenne jest już to, że w pięciu miastach na Śląsku odbyły się jakieś na ten temat rozmowy, także w nawiązaniu do kryteriów, które Unia Europejska w ramach tego programu określiła. Do konsultacji i debaty zaproszono ekspertów, menedżerów kultury, artystów, architektów, muzealników, ekologów, miejskich aktywistów. A samorządowcy, całe rady miejskie, musiały się przynajmniej pobieżnie zapoznać z obowiązującymi w Unii Europejskiej standardami i politykami, z którymi trzeba było się zmierzyć, przetłumaczyć sobie na tutejszą sytuację i warunki, na miejscowy język. Trzeba było do idei europejskiej kultury przekonać burmistrzów, radnych, samorządowych urzędników i pracowników instytucji kultury. Uruchomiła się wyobraźnia, kreatywność, pomysłowość, wzrosło poczucie misji, zebrały się zespoły fachowców od kultury, rady programowe, sformowały się biura wykonawcze opracowujące program. Wszczął się więc modernizacyjny, intelektualny ferment, uczestniczyły w nim mniej lub bardziej dorywcze czy rozproszone grupy, które musiały się parę razy zebrać, aby coś tam przedyskutować, uściślić, skomentować, sformułować na zadany temat. Należało jeszcze raz na nowo ująć i powiązać śląską, a przy tym polską, lokalność z europejskością. Myśli i koncepty tych zespołów szły mniej więcej w tym samym, wyznaczonym przez Unię Europejską kierunku, poszerzały się lokalne horyzonty, a mniej lub bardziej twórcze i konstruktywne debaty siłą rzeczy wytwarzały nową wspólnotę – wspólnotę kultury i modernizacji w oparciu europejskie wartości.
Jeżeli spojrzeć na mapę, to widać, jak blisko siebie są te śląskie miasta, gdzie władze uznały, że mogą z powodzeniem pretendować do europejskiej stołeczności kulturalnej. Z Bielska-Białej jedzie się autem kilkanaście minut do Pszczyny, z Pszczyny zaś pół godziny do Katowic, z Katowic godzinę do Jastrzębia, a z Jastrzębia półtora godziny do Opola. Z tej piątki w grze pozostały dwa miasta. I to jest ich niezaprzeczalny sukces. Katowice już raz startowały w rywalizacji o tytuł ESK z odkrywczym hasłem Katowice miasto ogrodów, ale przegrały z Wrocławiem, czyli ze znacznie starszym śląskim miastem, od kilku stuleci ważną metropolią europejskiej kultury. W 2016 roku Wrocław celebrował przyznany mu w trochę kontrowersyjnych okolicznościach tytuł, ale nic oryginalnego i twórczego wtedy nie pokazał i jakoś szczególnie kulturalnie przez to się nie rozwinął. Nie zregenerował się przez kulturę, bo już przedtem osiągnął limity w tej dziedzinie i tytuł ESK na nic mu się właściwie nie przydał. Tyle tylko, że do Wrocławia zaczęło przyjeżdżać więcej turystów, co tak czy inaczej kiedyś by nastąpiło, ponieważ to miasto może być atrakcyjne, zwłaszcza dla Niemców. Teraz Katowice startują w imieniu Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii, co podobno było pomysłem lewicowego europosła Łukasza Kohuta. Czyli jako metropolia Metropolii, która składa się z czterdziestu jeden miast i gmin Górnego Śląska i Zagłębia. To jest chyba ewenement w historii programu Europejska Stolica Kultury. A jakie jest przewodnie hasło tego hybrydowego konglomeratu? Play! Play? Czy to jest po śląsku? Dlaczegóż to w Katowicach wzięli sobie angielskie słowo za swoje hasło? Może dlatego, by się lepiej porozumieć z gorolami z Sosnowca i słynnej ostatnio z kościelnych ekscesów Dąbrowy Górniczej? Czy może się udać, że hanysy z gorolami stworzą jeden, spójny, wielki, europejski projekt? A może hanysów i goroli już nie ma? Może już nie ma Górnego Śląska? A co jest? Jest postindustrialny, postchrześcijański, hybrydowy postkapitalizm, przesycony populizmem, popkulturą i neofaszystowskim kultem przemocy. A nad nim przelatują chmury klimatycznej nawałnicy i rakiety państwowych terrorystów ze Wschodu. Na szczęście nad Śląskiem ruskie, ludobójcze rakiety jeszcze nie latają, ale skoro taka rakieta spadła w okolicach Bydgoszczy, może też spaść w okolicach Katowic.
Do finału konkursu dostała się także Bielsko-Biała i to nas w Cieszynie powinno cieszyć, ale chyba jednak za bardzo nie cieszy. Wygląda na to, że Bielsko-Biała ignoruje Cieszyn w swoim stołeczno-kulturalnym projekcie. Może chcą się tam odgryźć za to, że przez kilka wieków to Cieszyn był stolicą księstwa, a Bielsko zaledwie państwem stanowym niższego rzędu. Na mapie zamieszczonej na stronie Bielska-Białej, jako kandydata do tytułu ESK 2029, zaznaczono siedem europejskich miast, jako siedem jego punktów orientacyjnych – Warszawa, Kraków, Katowice, Oświęcim, Ostrawa, Praga, Wiedeń – i nie ma wśród nich Cieszyna i Czeskiego Cieszyna. Ależ oczywiście, Cieszyn nie jest dla Bielska geograficznym punktem odniesienia, lecz historycznym, kulturowym właśnie. A ta mapka nie jest przeznaczona dla ludzi stąd, lecz dla ludzi z bliższej i dalszej zagranicy, aby ewentualnie ułatwić im nawigację. Poza tym gdzieś dalej jest wzmianka, że Bielsko-Biała ma kredyt zaufania całej beskidzkiej aglomeracji, czyli znowu mamy aglomerację (a może nie ma już Śląska, są tylko metropolie i aglomeracje?). Władze Bielska-Białej postrzegają swoje miasto jako metropolię i metaforycznie określają je teraz jako Miasto Splotów, nawiązując tym do tutejszej tradycji włókienniczej. To ładna metafora, ale nie jestem pewien, czy adekwatna i zgodna z historią. Jej autorzy tak pokrótce formułują swój koncept:
Miasto Splotów to kreatywna przestrzeń spotkań ludzi i pomysłów. W miejscach ich interakcji pojawia się ożywiający ruch, który nas rozwija. Tu wczoraj przenika w dziś i rodzi się jutro. W unikalnym wielobarwnym wzorze pojawiają się dwa dominujące motywy: przepleciona krętą nicią rzeki Białej historia dwóch kiedyś odrębnych miast. Coś je łączy. To opowieść, która jest utkana z energii kupców, rzemieślników i inżynierów. W pulsującym rytmie historii i zmian społecznych słychać echo dialogu różnych kultur. Splatają się doświadczenia i emocje. Ciągły ruch interferuje ze spokojem niezmiennie trwającej górskiej przyrody. Snujemy nowe wątki miejskiej opowieści. Razem szukamy równowagi, dzięki której zadbamy o swój dobrostan i o nasze dziedzictwo przyrodnicze. Stawiamy na edukację jutra oraz współpracę jako transfer wiedzy.
Jak wam się to podoba? Nie wydaje się wam to trochę sztuczne i napuszone? Ta syntetyczna, z konieczności krótka, preambuła programowa budzi jednak wątpliwości. Nie będę ich tu wyszczególniał, aby nie psuć bielszczanom nastroju i zapału do dalszego rozwijania programu w rywalizacji o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, którego uzyskania szczerze im życzę. Ale tak najogólniej można by się po naszymu spytać: Kaj my to sóm? A tak bardziej po tahitańsku: Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? Takie pytania, zresztą, należy sobie zadawać co jakiś czas na nowo. Nie tylko w mieście, także na wsi. Można by też do nich dodać jeszcze dwa: po co? I: za jaką cenę? I choć brzmi to trochę jak zapytanie ofertowe, nie jest ono od rzeczy. Także w adwencie, kiedy już świecą choinki na rynkach, grają przedświąteczne jarmarki i kupuje się prezenty w galeriach. Do tematu pewnie trzeba będzie powrócić w nowym roku, który znowu oznaczony jest cyfrą parzystą. Dwa poprzednie lata parzyste nie były dobre. Były wręcz fatalne. 2020 i 2022. Pierwszy to rok zarazy, drugi to rok wojny… Ale jarmarki i galerie handlowe przetrwały. A nawet koncertuje Orkiestra Księżniczek i wznowione będą próby jasełek. Nie uprzedzajmy więc kalendarza i nie formułujmy pochopnych analogii. Tymczasem cieszmy się i radujmy, bowiem będziemy mieli nowy, proeuropejski, praworządny rząd. I miejmy nadzieję, że będzie normalniej, uczciwiej, prawdziwiej, mądrzej. A najpierw niech przynajmniej przez parę dni rozbrzmiewa Chwała na Wysokości i święci się Pokój na Ziemi!