Sonia Nowok. Łączniczka różnych światów

0
320
- reklama -

– Moją ideą jest, aby skupiać się na rzemiośle, jednak w ścisłym odniesieniu do teraźniejszości. Próbuję przekonywać odbiorców, aby oderwali się od myślenia jedynie w kategoriach ludowości, tradycyjnego ludowego rzemiosła i spojrzeli nieco szerzej – mówi Sonia Nowok. Jej działającą od niespełna roku pracownię odwiedzamy wraz z fotografem Mariuszem Gruszką, i od pierwszej chwili zaczynamy rozumieć, co znaczą słowa – „Tradycyjne rzemiosło we współczesnym stylu”…

Praca z drewnem towarzyszy Ci od zawsze?

Odkąd pamiętam miałam plastyczne zainteresowania, rysowałam, malowałam, szybko zauważyli to moi rodzice, i od początku miałam duże wsparcie z ich strony. Stąd nic dziwnego, że nieco później zdecydowałam się na Liceum Plastyczne im. A. Kenara w Zakopanem. I tam jakoś tak wyszło, że wybierając specjalizację, zdecydowałam się na snycerstwo, choć do szkoły szłam przede wszystkim jako pasjonatka rysowania i malowania. Pewnie zadziałało to, że Zakopane drewnem stoi (śmiech).
Rzeczywiście w liceum po raz pierwszy spotkałam się z rzeźbieniem, zaczynaliśmy od gliny, z drewnem zaczęłam pracować dopiero pod koniec szkolnej edukacji. Do dziś dobrze pamiętam dwie rzeźby dyplomowe – obie nawiązywały do wędrówki pokoleń, sięgnęłam do naszych więzi rodzinnych.

Wkrótce po ukończeniu liceum rozpoczęłaś studia…

- reklama -

Chciałam w jakiś sposób połączyć moje zainteresowania artystyczne z praktycznością, dlatego zdecydowałam się na wzornictwo przemysłowe na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Interesowało mnie kształtowanie form użytkowych. W oczekiwaniu na rozpoczęcie studiów, w czasie wakacji, postanowiłam poszukać pracy, bo wiadomo, że fajnie jest zarabiać na siebie. Udało mi się objąć stanowisko snycerza, zatem już zarówno na ścieżce edukacyjnej i zawodowej coraz mocniej wiązałam się z drewnem. Jako snycerz brałam udział w realizacji wielu projektów ściśle nawiązujących do tradycyjnej góralskiej stylistyki. W chwili, gdy rozpoczęłam zajęcia na uczelni, łączyłam dwa różne światy – góry oraz miasto, jakim na mojej drodze stał się Kraków.
Na zajęciach próbowałam przemycać moje zamiłowania do drewna, choć nie zawsze się udawało. To miało również dobre strony – mnóstwo czasu spędzałam w pracowni ergonomii.
Wybór kierunku projektowego był dobrą decyzją. Zawód projektanta pozwala przenikać w różne środowiska, w zależności do projektu, nad jakim się pracuje. Przenikamy do świata medycyny, sportu, i wielu innych. Moją pracą dyplomową była zresztą orteza kręgosłupa, i do dziś wielu ludzi jest zdziwionych, gdy o tym się dowiaduje.
Artyści to ludzie, którzy tworzą zgodnie ze swoim wewnętrznym światem, i publiczność albo to przyjmuje i akceptuje, albo nie. Projektanci działają zupełnie inaczej, projektują dla ludzi, zaspokajają potrzeby, wypełniają oczekiwania.

W pewnym momencie odeszłaś od pracy stricte malarskiej na rzecz rzeźby, a zatem pokonałaś drogę z 2D do 3D. Pamiętasz moment, gdy uświadamiałaś sobie przestrzenne zdolności kreacyjne własnych rąk?

Pozornie może się wydawać, że 3D jest trudniejsze, bo trzeba uchwycić przestrzeń, zamknąć ją w obiekcie powstającym. Jednak często, gdy rysuję czy maluję, mam refleksję, że wówczas również spoglądam na rzeczywistość w trzech wymiarach, i muszę ją zamknąć w 2D. Zmieszczenie układu kompozycyjnego, odzwierciedlenie przestrzeni – to bardzo trudne zadania przecież. I w tym sensie jest łatwiej tworzyć obiekt trójwymiarowy. Kluczowe jest nauczenie się przestrzennego patrzenia na świat, i jak się tego nauczymy, świat zaczyna być czytelny i nieco prostszy do odwzorowania.

Rzemiosło od kilku lat powraca w „wielkim stylu”, coraz więcej osób stara się ożywiać, zdawałoby się, bezpowrotnie zaginione zawody. Ty starasz się łączyć je jednak z kodami współczesności. Na czym to łączenie polega?

Moją ideą jest, aby skupiać się na rzemiośle, jednak w ścisłym odniesieniu do teraźniejszości. Próbuję przekonywać odbiorców, aby oderwali się od myślenia jedynie w kategoriach ludowości, tradycyjnego ludowego rzemiosła i spojrzeli nieco szerzej. Jest mi bliska zasada, że tradycyjne rzemiosło może być żywe i łączyć się z naszym współczesnym życiem, naszymi oczekiwaniami i możliwościami. Nie chcę, aby było traktowane archaicznie, a wręcz przeciwnie – wydaje mi się, że rzemiosło może funkcjonować na równych prawach jak wszelkie inne współczesne formy wytwarzania dobrych, nowoczesnych i funkcjonalnych przedmiotów. Chcę, aby rzemiosło znajdowało zastosowanie w codzienności, aby nie było tylko domeną publikacji o dawnych technikach i tradycjach. Zresztą moje motto brzmi: „Tradycyjne rzemiosło we współczesnym stylu”.

Od niespełna roku pracujesz już we własnej pracowni…

Jej założenie było odważną decyzją, uznałam jednak, że czasami warto wziąć swoje życie we własne ręce. W swojej pracowni to ja o wszystkim decyduję, dzięki czemu mogę się skupiać na wielu tematach jednocześnie.
Mówię o niej, że jest to multipracownia, ponieważ zajmuję się w niej różnymi dziedzinami. Jestem osobą systematyczną, więc nie mam problemu, aby wstawać rano i iść do pracy fizycznej. I właściwie każdy dzień w całym tygodniu może wyglądać inaczej – jednego dnia zajmuję się ortezą, kolejnego – meblami, a w jeszcze następne nartami, rzeźbą i malarstwem. Często mam kilka realizacji w tym samym czasie, muszę więc umiejętnie się między nimi poruszać. W ogóle lubię pracować etapami, nie lubię odrywać się w trakcie pracy nad konkretną sprawą – nie potrafiłabym np. pójść spać, gdybym nie skończyła rozety, nad którą tego dnia się pochyliłam. Każdą realizację dzielę sobie na etapy.

Nie miałaś pokus, by jednak iść do korporacji, gdzie odpadłyby ci wszystkie troski związane z prowadzeniem pracowni, poszukiwaniem zleceń, organizowaniem materiału?

Miałam jasny wybór – albo biorę wszystko w swoje ręce, i sama organizuję pracownię i wszelkie związane z nią aktywności albo idę do pracy na etat, do korporacji. Nigdy nie pracowałam w dużej firmie, więc nie wiem jak to wygląda, nawet nie mam porównania.
I rzecz jasna na początku pojawił się stres. Bo przecież po skończeniu studiów nie ma już profesorów, którzy doradzą, więc zostajemy sami, i musimy sobie poradzić w życiu.
Z podobnymi wyzwaniami mierzą się jednak wszyscy, nie tylko absolwenci szkół projektowych czy artystycznych. Myślę, że obecnie bardzo ważną rolę odgrywają socialmedia. Dzięki nim nawiązałam już różne formy współpracy z producentami i zleceniodawcami. Nie mamy żadnych ograniczeń – mieszkam w Strumieniu, a mogę realizować zlecenia dla klientów w Warszawie czy Londynie. Wchodząc do internetu mogę być wszędzie.

Gdzie poszukujesz inspiracji?

Trzeba mieć wciąż otwarte oczy, a świat jest tak skonstruowany, że nieustannie można mieć wrażenie, że już wszystko było, i wszystko zostało zaprojektowane.
Pracy twórczej nie można zamknąć w 8 godzinach w pracowni. Pomysł potrafi przyjść w najbardziej nieoczekiwanych okolicznościach, podczas śniadania, spaceru po lesie, zakupów w sklepie. Nie mogę się zaprogramować, że dokładnie wtedy i wtedy wymyślę gotowy projekt. To też jest fascynujące, że nie wiemy dokładnie, kiedy pojawi się myśl i pomysł, który warto rozwijać. Ważna jest więc otwartość na świat wokół, na wszelkie bodźce, ale też obserwacje, jak pracują nad projektowymi wyzwaniami inni.
Chciałabym wymyślić swoją kolekcję, nawiązującą do tradycyjnego rzemiosła, utrzymaną we współczesnym stylu. Chciałabym w niej zrobić wszystko po swojemu, bez konieczności akceptacji projektu przez zleceniodawcę. Pragnęłabym przeżyć chwilę, gdy coś, co wymyśliłam od początku do końca sama, zostaje docenione na świecie.

Zapewne Twoim ulubionym materiałem jest drewno…

Zdecydowanie tak. Ostatnio najpopularniejszym i najbardziej poszukiwanym przez klientów jego rodzajem jest jesion. To drewno twarde, ale wygląda szlachetnie. Ma ciekawe usłojenie, jak uchwycimy, to poczujemy jego twardość. Jednak to, że fajnie wygląda nie oznacza, że równie dobrze się w nim pracuje. Jednak ja najbardziej lubię rzeźbić w dębie, który też jest twardy. Praca z takim materiałem może dawać niebywałe efekty.

Jednak wymaga mnóstwa czasu…

Rzeźbienie jest długotrwałym procesem, trwającym przez wiele dni, w którym powtarzalność czynności sprawia, że popadam nawet w taki specyficzny rodzaj transu, w którym się wyciszam, i mam okazję pomyśleć o wielu innych rzeczach, poukładać wiele spraw codziennych i zawodowych. W tej pracy, gdy mam opanowane narzędzia, w tym przede wszystkim dłuto, mogę odlecieć. Praca z nim uczy cierpliwości, mam już świadomość, że tutaj nie można niczego przyspieszyć i musi odpaść ostatni wiór, aby pracę uznać za skończoną.
Kształtowanie obiektu może jednak trwać dłużej, choćby dlatego, że jestem kobietą i nie mam tylu sił, co mężczyźni. Zresztą czasami ludzie są zdziwieni, że kobieta zajmuje się snycerstwem. Dzięki długiej praktyce i opanowaniu pracy z dłutem i różnych technik, tej siły aż tak bardzo nie potrzebuję. Nie muszę już działać wyłącznie rękami – nauczyłam się pracować całym ciałem, używać klatki piersiowej, aby popchnąć dłuto. To rzeczy, które kompletnie potrafią zmienić jakość pracy, a w efekcie sprawić, że organizm aż tak bardzo się nie męczy, i w pewnej chwili zaczyna wyczuwać swój własny rytm.

Który moment jest najbardziej emocjonalny? Gdy masz przed sobą bezkształtny kawałek drewna czy gdy opada ten przysłowiowy ostatni wiór?

Nie lubię zaczynać pracy, nie lubię chwili, gdy podchodzę do czystego materiału i zadaję sobie pytanie – od czego tutaj zacząć. Bywa, że jeszcze nie rozpoczęłam pracy, a już chciałabym zobaczyć gotowy obiekt. Nie mam jeszcze wizji, jak zrealizować wyzwanie, a już pojawia się tęsknota za końcowym efektem.